[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwiatłorzucało dziwne cienie, ukrywające niebezpieczeństwa grożące ze strony gałęzi i pni drzew. Samuel uchylał się lub nurkował pod gałęziami i przeskakiwał nad skałami, biegnąctak szybko, jak nigdy dotąd.Teraz chłopiec mu pomagał.Siedział zupełnie bez ruchu, co pozwoliło Samuelowimocniej przyciskać go piersi, na której pojawiła się ciemna, mokra plama.*Susan krzyknęła, słysząc strzały.Rozlegały się bardzo blisko, ale tak odbijały sięechem i błądziły po lesie, że mogły dobiegać zewsząd.Instynktownie zbliżyła się doBobby ego.Ramię w ramię przeczesywali las w poszukiwaniu jakiegoś śladu, nasłuchującinnych dzwięków.- Myślę, że to stamtąd - powiedział Bobby, wskazując w górę szlaku.- Nie.To stamtąd - odparła Susan, pokazując bardziej w lewo.Bobby nie chciał się spierać.Wybrali kierunek pośredni i opuścili szlak, idąc w stronęrzeki.Susan chciała biec, ale Bobby ją powstrzymał.- Jeśli będziemy robić za dużo hałasu, to nic nigdy nie usłyszymy.- Ale Steven jest ranny - zaszlochała Susan.- Wiem, że jest ranny.Czuję to.- Mam nadzieję, że nie - odpowiedział szeptem Bobby.- A jeśli nawet, to niebędziemy mogli mu pomóc, dopóki go nie znajdziemy.*W dole szlaku Sarah i Gardner na dzwięk strzałów przyspieszyli kroku, a w końcuzaczęli biec, na ile pozwalało strome podejście.- To gdzieś blisko - wysapała Sarah.- Miej oczy szeroko otwarte.- Chyba tylko po to, żeby wypatrywać zastępców szeryfa.*O Boże! Co z chłopcem! Czy nic mu nie jest?Przedzierając się przez las, Samuel wyjął chłopca spod kurtki i przyjrzał mu się.Dolnaczęść jego koszulki była mokra od krwi i ciężki materiał lepił się do małych nóżek.- Och nie, nie, nie.Jesteś ranny?Wyglądało jednak, że Justinowi nic nie jest.Wystawiony na zimno i śnieg znówzaczął się wiercić.To nie on, idioto.To ty!Samuel westchnął słysząc słowa wypowiedziane przez Jacoba.I wtedy jego ciałoprzeszył potworny ból, tak silny, że aż zaskowyczał jak zwierzę.Jednak nie myślał o sobie.- Okłamałeś mnie, Jacob! Okłamałeś mnie! - wykrztusił, kiedy, potykając się, zbiegałze zbocza, niesiony siłą rozpędu.- Przyrzekałeś mi, że to będzie gra.Przyrzekałeś! Tak samo, jak zarzekał się, że mama i tata umarli przypadkowo, chociaż tylko on byłwtedy na tyle blisko, żeby coś widzieć.Tak samo jak przyrzekał, że nigdy nie zrobi krzywdynikomu, kogo Samuel kochał.- Och, Jacob.Przyrzekałeś.Jakby ktoś wlał betonu w nogi Samuela.Teraz każda ważyła ze sto kilo i z sekundy nasekundę robiła się cięższa.Utrzymywał je w ruchu już wyłącznie siłą woli koncentrując się natym, żeby nie upaść twarzą na gałęzie, liście i krzaki.Jeśli upadnie, zrobi krzywdę chłopcu.Nie może tego zrobić.nie może Tak bardzobolał go brzuch.Z tyłu, w głębi gardła, gromadziła się krew.Chciał ją odkaszlnąć, ajednocześnie bał się to zrobić.Bał się tego, co wtedy wypluje.Wciąż zanurzał się w las.Poruszał się coraz wolniej, z coraz większym wysiłkiem.Azy ciurkiem pociekły mu po twarzy, kiedy zrozumiał, jak bardzo był głupi.Byłrzeczywiście tak głupi, jak uważali ludzie wyzywający go od głupków.*- Chyba ktoś tam jest - powiedziała Susan i oboje przystanęli nasłuchując.Bobby zgodził się z nią.Ustalili, skąd dobiegł dzwięk.I pobiegli w tamtą stronę.37Russel wręczył pilotowi kartkę, na której rano zapisał częstotliwości radiowe.- Proszę nastawić radio na tę częstotliwość - poprosił przez interkom.- Może dowiemsię czegoś ciekawego.Zdawało się, że również piloci dość mają tej pogody.Nic nie mówili, ale Russelwidział to w ich twarzach.Może także im przydałaby się pigułka na chorobę lokomocyjną?Kiedy ustawiono częstotliwość, Russel usłyszał w słuchawkach trzaski.- Tu Orzeł Jeden, helikopter policji z Fairfield, do jednostek Parku NarodowegoCacoctin.Czy mnie słyszycie? Odbiór.Radio przez dłuższą chwilę milczało.Russel chciał już odłożyć słuchawki, kiedy nagleusłyszał zdyszany głos.- Orzeł Jeden, słucham.Russel natychmiast ją rozpoznał.- Strażnik Rodgers, jak sądzę - powiedział z uśmiechem. - Są tutaj - odkrzyknęła.- Są tam, gdzie rano popełniono przestępstwo.Strzelają.Przyciągnęło to uwagę wszystkich.Pilot zaczął szukać mapy z Parkiem Cacoctin.- Czy ktoś został trafiony? - zapytał Russel.- Nie wiem.Nie strzelano w naszą stronę.Ale to gdzieś blisko, tuż obok.- Czy wezwaliście już wsparcie?- Tak, ale jest jeszcze daleko.- Cholera - rzucił w odpowiedzi.- Sarah, uważaj na siebie.- Proszę trzymać mapę w górze, żebym mógł na nią spojrzeć - zwrócił się do pilotów,przełączając się na interkom.Zorientowanie się w sytuacji zajęło mu dobre trzydzieści sekund.W końcu wskazał namapie miejsce, gdzie spędził cały ranek, prowadząc śledztwo.- Ona jest właśnie tam.A gdzie my jesteśmy?Drugi pilot wskazał miejsce na południowy Wschód od pozycji Sarah.- To około siedmiu minut lotu.Ale nie jestem pewien, czy w takich warunkach.Russel włączył mikrofon, zanim pilot zdążył skończyć.- Sarah, tu Coates.Będziemy tam za sześć minut.*Każdy krok odczuwał tak, jakby ktoś dzgał go w brzuch gorącym nożem.Zaczęło musię kręcić w głowie i choć wiedział, że płaczą tylko baby, nie mógł się już powstrzymać.Ktoś szedł za nim.Nie mógł obrócić się i rozejrzeć, ale wiedział, że ktoś idzie za nim.Chce goskrzywdzić.Chce skrzywdzić Justina.- Nie mogę na to pozwolić - wysapał.- Nie mogę.Trzeba chronić przyjaciół.Chronićprzyjaciół i krzywdzić wrogów.Zanim oni nas skrzywdzą.Dlaczego Jacob skrzywdził mamę i tatę? Dlaczego tak strasznie ich skrzywdził?Dlaczego podpalił tatę?Boże! Te krzyki!Zakręciło mu się w głowie, gdy odtwarzał sceny pełne dymu, straszne krzyki i wyraztwarzy Jacoba.Zadowolony wyraz twarzy.Jezu! On zrobił to dla mnie!Teraz to było jasne.Widział kurzy gnój i zmieszaną z nim własną krew.Słyszał świstrózgi.Teraz czuł nie tylko rozdzierający ból w brzuchu, ale i uderzenia rózgi, żłobiącejbruzdy w jego ciele.Pamiętał wyraz twarzy Jacoba, kiedy brat po raz pierwszy zobaczył jego rany - to była czysta wściekłość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl