[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Anna wyszła na trawnik, wilgoć spowiła jej twarz na podobieństwo mokrej torby.Kobieta zebrała tak dużączęść książki, jak tylko zdołała, i przerzuciła kartki.To był Zaginiony horyzont, ta samapowieść, którą polecał Annie chłopak.Podarto ją, być może dlatego, że w końcu nie spełniłaobietnicy świata ukrytego wewnątrz naszego.%7ładna ze stron nie sąsiadowała z inną i Annazdołała wyrobić sobie tylko słabe wyobrażenie o fabule.Pilot bombowca przewożącego brońjądrową, zapewne Amerykanin, trafia do ukrytej krainy tylko po to, by w ostatniej chwiliutracić ją, a wraz z nią to, czego pragnie najbardziej.Paradoksalnie, ta utrata skłaniaczytelnika do wiary, że taka kraina może istnieć naprawdę.Przednią okładkę ze starannymgniewem przedarto na pół. Klasyczna opowieść o Shangri-La - przeczytała Anna.W domuzadzwonił telefon.Jego sygnał naśladował staromodny elektryczny dzwonek.Do najbliższegookna przylepiły się od środka wystrzępione pasy aluminiowej folii - poszarpanej i lepkiej,jakby pieczono w niej mięso.Anna zajrzała niespokojnie do środka w przerwach międzynimi.Za szybą była jadalnia.Nie zaobserwowała żadnego postępu prac remontowych, niebyło tam też zbyt wielu mebli ani ozdób.Dwa krzesła.Pięćdziesięcioletni rozkładany stół zodkręcanymi nogami.W słabym świetle widziała zmarszczki na zielonym linoleum.Na stolestał pojemnik z blachy wytłaczanej, o wymiarach dwadzieścia na dziesięć centymetrów,niewielka pamiątka przywieziona przez kogoś z Meksyku w dziesięcioleciach tanich podróżylotniczych.Wewnątrz można było zobaczyć osobliwą dioramę: obiekt o wyglądzie irozmiarach czaszki dziecka spoczywał na podłożu z czerwonej koronki przywodzącej na myśltanią bieliznę damską.Czarne tło usiane cekinami być może miało symbolizować Noc.Niebyło tam nic więcej poza zwiniętym dywanem opartym o ścianę w kącie naprzeciwko drzwi.Choć wydawało się, że telefon dzwoni gdzieś blisko, Anna go nie widziała.Nie przestawałdzwonić przez minutę albo dwie.Potem rozległ się donośny, wzmocniony trzask, a po nimnastała zanieczyszczona elektroniczna cisza otwartego połączenia.- Nazywam się Pearlant i przybywam z przyszłości - zabrzmiał klarowny głos.Połączenie zostało przerwane.W wewnętrznych drzwiach pojawiła się ciemnasylwetka, a po dwóch czy trzech cichych, lecz gwałtownych próbach do pokoju wepchniętowózek inwalidzki.Stan jego pasażera znacznie się pogorszył od chwili ich ostatniegospotkania, gdy wsiadał do taksówki pod dworcem Carshalton.Jeden kącik jego ust unosił sięsztywno, a łysa czaszka - pokryta jednorodną, intensywną opalenizną, jakby mężczyznaspędził dziesięć dni na jakiejś opustoszałej plaży w Almerii - lśniła od wrzodów.Siedziałsztywno w wózku, krzyżując nogi w kostkach i rozstawiając szeroko kolana, a uniesioną dopiersi ręką wykonywał nieświadomie hieratyczny gest.Niemal natychmiast osunął się doprzodu, na szeroką nylonową uprząż.Głowa opadła mu bezwładnie w prawo, uwydatniając ścięgno z boku szyi i podsuwając lewe ucho białemu kotu siedzącemu na ramieniumężczyzny.Zwierzę poprawiło pozycję, jakby czekało na taką okazję, zamruczało i wylizałownętrze małżowiny delikatnymi precyzyjnymi ruchami.Przez cały czas spędzony w domuprzez Annę staruszek również tu był.Tkwił w jakimś pustym gorącym pokoju, otwierał jednoniebieskie oko, a dolna warga barwy wątroby opadała mu bezwładnie.Uprząż zmechanizmem do otwierania jednym ruchem pośrodku sprawiała wrażenie zbyt solidnej nasiły, jakie mógłby uwolnić ruch wózka, samo siedzenie wydawało się masywne i zbytskomplikowane, jakby stworzono je w ramach jakiegoś przestarzałego już eksperymentu.Wiedziała, że powinna od razu go poznać.Być może tak rzeczywiście było.A czy on jąpoznał? Nie była w stanie tego określić.Wspomnienie leżało opatulone pod warstwami jejamnezji.To było coś znanego, lecz niepomyślanego, coś zawsze starannie ukrywanego,samooszukiwanie wewnątrz samooszukiwania.Jak mógł się tak postarzeć? Telefon znowu sięrozdzwonił.Biały kot skoczył na blat i zaczął chodzić po nim ze złością.W świetledeszczowego dnia wypełniającym niewyremontowaną jadalnię meksykańskie pudełko lśniłojak zaśniedziałe srebro.Mroczna sylwetka stojąca za wózkiem wyciągnęła rękę i uniosła je zestołu.To wystarczyło, by Anna uciekła z ogrodu, potykając się na chodniku.Chciała sięznalezć jak najdalej od domu pod numerem 121, umknąć do względnej normalnościpodmiejskiego popołudnia.Jego pozostałą część spędziła na bezładnych wędrówkach - szłapierwszą długą ulicą w jedną stronę, a potem wracała następną, spękany chodnik pod jejstopami promieniował ciepłem, aż wreszcie znalazła się, mrugając ze zdumienia, przystawach Carshalton.High Street grzała się niepewnie w promieniach słońca, pełna wykopów -płytkich, pozbawionych serca zagłębień, produktów maszynerii z silnikami o zbyt małej mocyoraz niedowarzonych planów i ogrodzonych długim labiryntem czerwono-białych barierek,podobnie jak samochody na ulicy przypominających plastikowe zabawki powiększone donaturalnych rozmiarów w imię jakiejś infantylnej estetyki.Pokój koloru bólu głowy, pomyślała.I dlaczego okno pokrywała folia do pieczenia?***Do domu wracała powoli.Pociąg - w równie kiepskim stanie jak cała publicznamaszyneria od czasów seryjnych recesji na początku dwudziestego pierwszego stulecia - psułsię co chwila, minuta postoju tu, dwie minuty ówdzie; potem dwadzieścia minut na dworcugdzieś w pobliżu Streatham.Podczas tego ostatniego postoju chłopak i dziewczyna wstudenckim wieku, do tej pory całujący się energicznie, zaczęli grać w skomplikowaną gręprzy otwartych drzwiach wagonu.Chłopak stał na peronie, a dziewczyna wychylała się ku niemu z pociągu.On powtarzał:- Dobra, nara, spotkamy się tam.Ona czekała, żeby sobie poszedł, ale on nadal stał na peronie, półtora metra od niej, iuśmiechał się, aż wybuchała śmiechem i pytała:- Tak ci się zdaje, co?Wtedy oboje się śmiali, chłopak odwracał się bokiem i wszystko zaczynało się odnowa.- Spotkamy się tam i zdecydujemy, gdzie to umieścimy.Będzie fajnie.- Nie pójdzie do kąta.Nie ma mowy.- No to idę.- Jasne.Nagle drzwi zaczęły się zamykać.- No to nara - rzucił chłopak.- Spotkamy się tam.- Nara - odpowiedziała dziewczyna, odwracając się.W ostatniej chwili przecisnęła się przez drzwi, wyszarpnęła się na zewnątrz i wzięłago w ramiona.Postąpili razem kilka chwiejnych kroków ku wyjściu z peronu, śmiejąc się,siłując i uderzając o siebie biodrami.Dziewczyna zacisnęła pięść i uderzyła chłopaka wgłowę.- Hej! - zaprotestował.Gdy Anna wróciła, było już prawie ciemno.Komarnice tłukły o szyby.Aaziły po nichjak głupie, przyszpilone do nich papierową siłą swych skrzydeł.Kot gdzieś sobie poszedł.Anna wypełniła jego miskę tuńczykową niespodzianką, a dla siebie włożyła do mikrofalidwie tartaletki z kozim serem i szpinakiem.Kiedy się grzały, zadzwoniła Marnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl