[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy ona chora? Czy musi umrzeć? - szepnęła ochryple.- Ale gdzie tam! Wyzdrowieje.Będzie zdrowa jak ryba.Do wagonu wszedł ojciec obładowany paczkami.- Jak tam Rosasharn?- Dobrze.Przyjdzie niedługo do siebie - odparła matka.Ruthie zakomunikowała Winfieldowi:- Mama powiedziała, że ona nie umrze.A Winfield, który właśnie dłubał drzazgą w zębach, naśladując dorosłych, oświadczył:- Wiedziałem to dawno.- Skąd mogłeś wiedzieć?- Nie powiem - odpowiedział Winfield i wypluł kawałek drzazgi.Matka z resztek gałęzi rozpaliła ogień, usmażyła boczek i przyrządziła sos.Ojciec przyniósł ze sklepu chleb.Na widok bochenka matka zasępiła się.- Zostało nam jeszcze co pieniędzy?- Ani grosza - wyznał ojciec.- Ale byliśmy tacy głodni.- I kupiłeś chleb! - skarciła go z wyrzutem. - No cóż, kiszki nam marsza grały.Harowaliśmy całą noc.Matka westchnęła:- I co teraz zrobimy?Podczas gdy jedli, woda nieprzerwanie podnosiła się coraz wyżej.Al przełknął z pośpiechem ostatnikęs i wraz z ojcem zabrał się do budowy platformy.Miała pięć stóp szerokości, sześć długości iwznosiła się o cztery stopy nad podłogą.Woda podpełzła pod próg wagonu, zdawała się wahać długąchwilę i z wolna rozlała się po podłodze.A na dworze znów zaczął padać deszcz.Jak przedtem, duże,ciężkie krople rozpryskiwały się na wodzie i dudniły głucho po dachu.Al zawołał:- Chodzcie teraz, pokładziemy na wierzch materace.I koce, żeby nie zamokły.Spiętrzyli cały dobytek na platformie.Woda wciąż rozlewała się po podłodze.Ojciec, matka, Al i stryj John dzwignęli materac Rosasharn za rogi razem z młodą kobietą i położyligo na stosie rzeczy.Chora protestowała:- Przejdę sama! Czuję się dobrze.Woda pokryła cienką warstwą całą podłogę.Rosasharn nachyliła się do ucha matki.Joadowa wsunęła rękę pod koc, dotknęła piersi młodej kobietyi skinęła głową.W drugim końcu wagonu Wainwrightowie zbijali deski budując platformę u siebie.Deszcz stawał sięcoraz rzęsistszy, wreszcie ustał.Matka spojrzała pod swoje stopy.Woda rozlała się już po podłodze wagonu na pół cala wysoko.- Ruthie, Winfield! - zawołała z niepokojem.- Włazcie na górę, na rzeczy.Jeszcze się przeziębicie.W tej samej chwili zobaczyła dzieci siedzące bezpiecznie w niewygodnych pozycjach obokRosasharn.I nagle zawołała:- Trzeba się stąd zabierać!- Nie można - sprzeciwił się ojciec.- Al ma rację.Tu jest cały nasz majątek.Wyjmiemy drzwi, to będzie więcej miejsca do siedzenia.Ogarnięta lękiem rodzina stłoczyła się w milczeniu na platformie.Gdy woda w wagonie podniosła się do wysokości sześciu cali, rozlewisko zalało szosę i plantację bawełny po drugiej stronie.Cały dzień icałą noc mężczyzni drzemali siedząc obok siebie na drzwiach wagonu.Matka leżała koło Rosasharn.Od czasu do czasu szeptała coś do córki, a potem znów siedziała w milczeniu, na twarzy jej malowałasię troska.Pod kocem ukrywała resztki chleba.Deszcz padał teraz z przerwami, krótkie ulewy przeplatały się z chwilami ciszy.Rankiem drugiego dnia ojciec przebrnął w wodzie przez obóz i przyniósł w kieszeniach dziesięćkartofli.Matka przyglądała się ponurym wzrokiem, jak porąbałczęść ściany wagonu, rozpalił ogień i zaczerpnął wody do garnka.Rodzina jadła palcami gorącegotowane kartofle.Gdy znikł ostatni okruch, utkwili wzrok w szarej wodzie.Wieczorem nie kładli siędo pózna.Kiedy nadszedł ranek, zbudzili się pełni niepokoju.Rosasharn szepnęła coś matce.Joadowa skinęłagłową.- Tak - zgodziła się.- Wielki już czas.A potem zwróciła się w stronę drzwi, na których leżeli mężczyzni i zawołała ostro:- Wynośmy się stąd! Przenieśmy się na jakieś wyższe miejsce.Wy zresztą róbcie, jak uważacie, ale jazabieram Rosasharn i dzieciaki.- Nie można przecież.- protestował słabo ojciec.- Jak sobie chcecie.Pomóżcie mi tylko przenieść Rosasharn do szosy, a potem wrócicie.W tej chwilinie pada.- Dobrze, pójdziemy - zgodził się ojciec.- Mamo, ja nie idę - odezwał się Al.- Dlaczego? - Ano.Aggie.przecież ona i ja.Matka uśmiechnęła się.- Naturalnie.Ty zostaniesz, Al.Zaopiekuj się rzeczami.Kiedy woda opadnie, to chyba wrócimy.Chodzcie prędzej, zanim zacznie lać znowu.Chodz, Rosasharn!Idziemy gdzieś, gdzie będzie sucho.- Mogę iść sama.- Może pózniej, na drodze.Ojciec, nachyl no się.Ojciec zsunął się do wody, stanął i czekał.Matka pomogła Rosasharn zejść z platformy i przeprowadziła ją przez wagon.Ojciec wziął córkę w ramiona.Trzymał ją tak wysoko, jak tylko mógł,i ostrożnie torował sobie drogę przez głęboką wodę.Obszedł dokoła wagon i skierował się ku szosie.Tam postawił Rosasharn i podtrzymałją.Stryj John szedł za nim niosąc Ruthie.Gdy matka ześliznęła się do wody, spódnica jej wydęła sięna chwilę.- Winfield, usiądz mi na ramionach.Al.wrócimy, jak tylko woda opadnie.-Urwała.- Jakby.przyszedł Tom.powiedz mu, że tu wrócimy.Powiedz mu, żeby byłostrożny.Winfield! Właz mi na plecy, o tak! I nie machaj nogami!Szła chwiejąc się w wodzie sięgającej jej do piersi.Przy skarpie szosy mężczyzni zdjęli chłopca zramion matki i pomogli jej wdrapać się po niej.Stanąwszy na szosie obejrzeli się za siebie, patrząc na rozlaną szeroko wodę, na ciemnoczerwonebryły wagonów, na ciężarówki i samochody zanurzone w wolno płynącym nurcie.Gdy stali, zacząłmżyć drobny deszczyk.- Musimy iść - zadecydowała matka.- Rosasharn, czy utrzymasz się na nogach?- Trochę mi się kręci w głowie.Czuję się jak przetrącona.Ojciec narzekał:- Idziemy, ale dokąd?- Ja też nie wiem.Chodz, ojciec, podaj rękę Rosasharn.Matka wzięła córkę pod ramię z prawej strony, ojciec z lewej.- Poszukamy jakiegoś suchego miejsca.Musimy je znalezć.Wy, mężczyzni, od dwóch dni macie nasobie przemoczone ubranie.Posuwali się wolno szosą.Słyszeli szum potoku płynącego tuż koło drogi.Ruthie i Winfield szli razem rozpryskując nogami błoto.Wszyscy wlekli się noga za nogą.Niebo byłocoraz ciemniejsze, deszcz wzmagał się.Wszelki ruch ustał na wymarłej szosie.- Musimy się spieszyć - mówiła matka: Jak się dziewczyna przeziębi, to nie wiem, co z nią będzie.- Nie powiedziałaś tylko, dokąd to mamy się tak spieszyć - odparł uszczypliwie ojciec.Droga biegła łukiem wzdłuż strumienia.Matka przeszukiwała wzrokiem okolicę i zalane wodą pola.Na lewo, daleko od drogi, na niewielkim wzniesieniu o łagodnych zboczach, stała poczerniała oddeszczu stodoła. - Patrzcie! - zawołała Joadowa.- Patrzcie! Założę się, że w stodole jest sucho!Chodzmy tam, to przeczekamy ulewę.- Pewnie nas stamtąd wyrzuci właściciel - westchnął ojciec.Ruthie dostrzegła przed sobą na skraju szosy czerwoną plamę i pobiegła w tamtym kierunku.Rósł tamnędzny, zdziczały krzak pelargonii o jednym wysmaganym przez deszcz kwiatku.Ruthie zerwała go.Ostrożnie oderwała jeden płatek i przylepiła go sobie na nosie.Nadbiegł zaciekawiony Winfield.- Daj mi też jeden.- Nie! To moje.To ja znalazłam.I przylepiła sobie drugi płatek - małe, jasnoczerwone serduszko - na czole.- Daj, Ruthie! Ja też chcę jeden.Daj!Chciał wyrwać jej kwiatek z ręki, ale nie udało mu się i Ruthie uderzyła go otwartą dłonią w twarz.Stał przez chwilę zaskoczony, potem wargi zaczęły mu drżeć i oczy wypełniły się łzami.Nadeszli dorośli.Matka zapytała:- Coś ty znowu zrobiła? Co zrobiłaś?- Chciał mi odebrać kwiatek.Winfield łkał:- Chciałem.tylko jeden.przylepić sobie do nosa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl