[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale być może tylko dlatego, że była na wyższymszczeblu rozwoju.My zmierzamy, zdaje się, w tym samym kierunku: łapownictwo, prywata,zdemoralizowany handel, politycy bez skrupułów.Myślałem, że to istnieje tylko tutaj.Ale okazujesię, że tam było to samo.Cały ten cuchnący cyrk.Niewykluczone, że podobnie jest na Marsie, ktowie? - Być może.- Dagul zamyślił się.- Sugerujesz, że na Ziemi panowała wyolbrzymionaforma naszego bagna?- Otóż to.Zastanawiam się, czy życie nie jest przypadkiem chorobą.Czymś w rodzajuprocesu gnilnego, który atakuje umierające planety, przybierając postać tym złośliwszą, im wyższaforma rozwoju.Jeśli zaś chodzi o inteligencję.- Inteligencja - przerwał mu Dagul - to pułapka i złudzenie.Już dawno doszedłem dotakiego wniosku.Nie masz jej - gnijesz, masz ją - niszczysz najpierw innych, a w końcu samegosiebie.Goin uśmiechnął się.Dagul przepadał za utartymi zwrotami.- Jednak instynkt samozachowawczy.- zaczął.-.Kolejne złudzenie, zwłaszcza w odniesieniu do rasy - dokończył Dagul.- Mogąprzetrwać jednostki, ale cechą charakterystyczną ras inteligentnych jest nieustanne dążenie dosamozagłady, przy użyciu coraz doskonalszych metod.Z cynicznego punktu widzenia to bardzodobrze.Po co te wszystkie rozrzutne, niszczycielskie, bezsensowne.Goin pozwolił mu się wygadać.Wiedział z doświadczenia, że nie warto gopowstrzymywać.Gdy Dagul w końcu zamilkł, Goin podał mu stertę tabliczek.- Tu jest cała ta historia.Obawiam się, że to woda na młyn twojego pesymizmu.Gratzprzyznał się do morderstwa.- Dlaczego się przyznał?- Dowiesz się sam.Powiada, że chce nas ostrzec przed Ziemianami.Dagul uśmiechnął się nieznacznie.- Nie powiedziałeś mu?- Nie, jeszcze nie.Dagul sięgnął po pierwszą tabliczkę i zaczął czytać. Ja, Morgan Gratz z planety Ziemia, spisałem tę opowieść, aby ostrzec mieszkańcówplanety Wenus.Jeżeli możecie, unikajcie Ziemi.A jeżeli będziecie musieli wejść z nią w kontakt,miejcie się na baczności.Przede wszystkim nie wchodzcie w żadne układy z dwoma największymikoncernami ziemskimi.W przeciwnym bowiem razie znienawidzicie tę planetę i jej mieszkańcówpodobnie jak ja.Dojdziecie do wniosku, że Ziemia to siedlisko zarazy, która może sięrozprzestrzenić w całym Wszechświecie.Prędzej czy pózniej zjawią się jej wysłannicy.Będą to przedstawiciele jednego z dwóchkoncernów: Metallic Industries albo International Chemicals.Zechcą nawiązać rozmowy.Niesłuchajcie ich.Bez względu na to, jak słodkie będą ich słowa, jak nienaganne maniery, nie ufajcie im, bo okażą się kłamcami i sługami kłamców.Jeśli im zaufacie, z pewnością dożyjecie dnia, wktórym tego pożałujecie.Pożałują tego wasze dzieci, które was przeklną.Przeczytajcie tęopowieść, aby dowiedzieć się, jak postąpili ze mną, Morganem Gratzem.Zacznę od momentu, kiedy zaproszono mnie do gabinetu dyrektora w ogromnym gmachu,będącym siedzibą zarządu Metallic Industries.Sekretarka zamknęła za mną wysokie, podwójnedrzwi i przedstawiła mnie.- Gratz, panie dyrektorze.Dziewięciu mężczyzn siedzących przy stole ze szklanym blatem jednocześnie zwróciłogłowy w moją stronę.Ja jednak patrzyłem prosto na przewodniczącego, który zajmował miejsceprzy końcu stołu.- Dzień dobry, panie Drakin - powiedziałem.- Witajcie, Gratz.Przedstawiam wam pozostałych członków zarządu.Powiodłem wzrokiem po zebranych.Kilka twarzy znałem ze zdjęć w pismachilustrowanych, inne rozpoznałem, bo mi je opisano, o pozostałych wiedziałem, że też tam będą,ponieważ wszystko, co dotyczy członków zarządu Metallic Industries Incorporated, jest jawne.Sąwśród nich najbogatsi ludzie świata, co oznacza, że znajdują się pod ciągłym obstrzałem środkówmasowego przekazu.Znałem nie tylko ich twarze, lecz, jak większość ludzi, również ichprzeszłość.Nie odezwałem się.Przewodniczący mówił dalej.- Przeczytałem wasze sprawozdanie, Gratz, i z przyjemnością stwierdzam, że to wzorowydokument, jasny i zwięzły.Może nawet zbyt jasny, bym mógł spać spokojnie.Szczerze mówiąc,mam pewne obawy i uważam, iż nadszedł czas na podjęcie stanowczych kroków.Zanim jednakprzystąpię do konkretnych propozycji, chciałbym, abyście powtórzyli członkom zarządunajistotniejsze elementy waszego raportu.Byłem na to przygotowany i mogłem odpowiedzieć bez namysłu:- Kiedy pan Drakin dowiedział się, że International Chemicals zamierzają skonstruowaćstatek kosmiczny, skontaktował się ze mną i złożył mi pewną ofertę.Będąc pracownikiemInternational Chemicals odpowiedzialnym za to przedsięwzięcie, miałem składać na bieżącoraporty o postępach technicznych oraz wszystkich innych sprawach, o których mógłbym zbieraćinformacje nie wzbudzając podejrzeń.Ponadto miałem dowiedzieć się, jak International Chemicalszamierza wykorzystać nowy pojazd.Pierwszą część tego zlecenia wykonałem zgodnie zoczekiwaniami pana przewodniczącego, jednak dopiero w ubiegłym tygodniu zdołałem dowiedziećsię, jaki jest cel wyprawy.Przerwałem.Wśród zebranych przeszedł szmer.Kilku pochyliło się, by lepiej słyszeć. - Tak, tak, mówcie dalej - niecierpliwił się szczupły mężczyzna o drapieżnej twarzy,siedzący z prawej strony przewodniczącego.- Jaki jest ten cel?- International Chemicals zamierzają wysłać swój statek,  Nuntia , na Wenus -powiedziałem.Oprócz Drakina, dla którego nie było to nowością, wszyscy osłupieli.Pierwszy odzyskałmowę chudy członek zarządu.- Nonsens! Bzdura! Czegoś takiego jeszcze nie słyszałem! Dowody! Jakie macie dowody?Posłałem mu lodowate spojrzenie.- %7ładnych.Szpieg rzadko miewa dowody.Musi pan po prostu uwierzyć.- Absurd! Totalna bzdura! Chyba nie spodziewacie się, że uwierzymy w wasze niczym niepoparte stwierdzenie, że International Chemicals zamierza wysłać pojazd na Wenus? To równienieprawdopodobne jak wyprawa na Księżyc.Albo daliście się nabrać, albo zwariowaliście.Niesłychane! Na Wenus!Przyjrzałem mu się dokładniej.Nie podobała mi się ani jego twarz, ani zachowanie.- Pan Bali uważa za stosowne kwestionować moje sprawozdanie - zauważyłem.- Ale niepowinno to nikogo dziwić, gdyż wszyscy wiemy, iż przez czterdzieści lat pan Bali wykazywałodporność na wszelkie nowe propozycje.Wychudłemu Ballowi oczy aż wyszły z orbit, lecz wielu zebranych skrywało uśmiechy.Dzięki swoim milionom był przede wszystkim przyzwyczajony do pochlebstw, ale ja czułem sięteraz mocny.- To bezczelność! - wydusił w końcu.- Do licha, co za bezczelność! Panie przewodniczący,domagam się, aby ten człowiek.- Panie Bali - przerwał mu chłodno przewodniczący.- Zechce się pan nie unosić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl