[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomarańczowowłosy mężczyzna wstał i uśmiechnął się szeroko.Zrobił kilkakroków na palcach, kilka na piętach, zaszurał, przykucnął, wykonał podwójnesalto do tyłu, stanął na głowie, przeszedł kilka szybkich kroków na rękach, skoczyłz powrotem na nogi, napiął po kolei bicepsy i obnażył zęby w uśmiechu.Muzyka znowu zaczęła grać; zmodyfikowany rytm reggae, podkreślonyostrym dzwiękiem szarpanych strun.Otworzył usta tak, że można by mu było obejrzeć migdałki.Z głośników po-płynął, niemal szeptem, tenorowy głos:223Kiedy nadchodzi noc,I wypełzają straszydła,I straszą stwory,Nad murami zamczyska.Westchnął.Przyłożył dłoń do ust z przesadnie udawanym strachem.Wtedy istnieję naprawdę.Wtedy żyję.Jestem twoim człowiekiem,Tak wiele ci mogę zaofiarować.Jestem Dreszczowcem.Kochaj swojego Dreszczowca.Kochanie, jestem twoim Dreszczowcem.Musisz kochać Dreszczowca.Słodkiego Dreszczowca.Pocałuj Dreszczowca.Spojrzał namiętnie.Zmienił rytm, zakręcił brzuchem, skoczył do tyłu, popę-dził do przodu, zatrzymał się ślizgiem na skraju estrady, przewrócił oczami.Nawidowni podniósł się wrzask, niebywały aplauz.Gdy Jonson znów zaczął ruszaćustami, jego szept zmienił się w ochrypły baryton:I kiedy gniewne wężeNapotkają ogniste ropuchy,A skorpiony tańczą walcaNa pogrzebowym stosie,Wtedy oddycham.Wtedy staję się jednością.Chcę kochaćTwą śmiertelną duszęGdyż jestem Dreszczowcem.Kochaj swojego Dreszczowca.Urocze, pomyślałem.Szukałem u dzieci oznak niepokoju.Wiele z nich kołysało się i podrygiwało,śpiewało razem z nim, wykrzykiwało imię Jonsona.Przyjmowali piosenki tak, jakbyło to zaplanowane jako falę dzwięku, bez zwracania uwagi na tekst.Nagleznikąd pojawił się deszcz pomarańczowych i srebrnych kwiatów, delikatnych jakmotyle.Wbiegli znowu atleci z pomarańczową płachtą, a Jonson szybko zniknąłze sceny.Całość trwała mniej niż dwie minuty.Latch wszedł z powrotem na estradę i dziękował, lecz nikt go nie słyszałw rozentuzjazmowanym tłumie.Dziennikarze przemknęli obok niego i rzucili sięw stronę płachty.Latch został na estradzie sam, porzucony.Zauważyłem wtedy224jego rozdrażniony, rozkapryszony wzrok.Trwało to tylko sekundę.Latch znówsię uśmiechał, machał ręką razem ze swoją żoną i Ahlwardem u boku.W dalszych rzędach zaczęło wrzeć.Dzieci obrzucały się kwiatkami; nauczy-ciele usiłowali ustawić je w szeregu.Spojrzałem w stronę pierwszego rzędu i zo-baczyłem matki, pozostawione same sobie, zdezorientowane.Państwo Latchowiei Ahlward stali niedaleko, otoczeni młodymi dziennikarzami, tymi samymi, którzypojawili się tu w dniu strzelaniny.Latch w końcu dostawał to, czego potrzebował wiele gratulacji.Rozkoszował się tym, cały czas strojąc telewizyjne miny.Niktnie uczynił najmniejszego ruchu, żeby porozmawiać z matkami.Zacząłem się przepychać w ich stronę, czekając, aż miną mnie całe klasy.Eki-py filmowe zwijały kable, które pełzały niebezpiecznie po ziemi i musiałem uwa-żać, gdzie stąpam.Gdy byłem w odległości kilku stóp od Latcha, dostrzegł mnie,uśmiechnął się i pomachał.Jego żona również pomachała; Pawłów postawiłby jejszóstkę.Ahlward pozostał niewzruszony, z jedną ręką w kieszeni marynarki.Latch powiedział coś do niego.Rudzielec podszedł do mnie i rzekł: Doktorze Delaware, radny Latch chciałby z panem porozmawiać. Ale mnie zaszczyt kopnął mruknąłem.Jeśli nawet mnie słyszał, nie dał tego po sobie poznać.ROZDZIAA 22Ruszyłem za nim, ale w ostatniej chwili skręciłem i podszedłem do matek.Latch znowu zrobił rozkapryszoną minę.Zastanawiałem się, ile czasu minęło odchwili, kiedy ktoś mu powiedział nie.Kobiety nie bardzo wiedziały, co ze sobą zrobić.Kilka z nich trzymało papie-rowe kwiaty, bojąc sieje wyrzucić.Podszedłem do nich i przedstawiłem się.Zanim zdążyły odpowiedzieć, jakiśgłos za mną zagrzmiał: Doktorze Delaware.Alex.Nie miałem wyboru, musiałem się odwrócić.Radny z powrotem uśmiechnąłsię jak aktor.Jego żona jednak miała już tego wyraznie dosyć.Założyła okularyprzeciwsłoneczne miedzianozłote, świetnej marki, z przyciemnianymi szkła-mi w lawendowoniebieskim odcieniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Jonathan Renshon Why Leaders Choose War The Psychology of Prevention (2006)
- Jonathan Simon Evaluating and Standardizing Therapeutic Agents, 1890 1950 (2010)
- Jonathan Stroud Bartimaeus Trilogy, Book 1 The Amulet of Samarkand (v3[1].0)
- Reich Christopher Jonathan Ransom 02 Prawo zemsty (2)
- Reich Christopher Jonathan Ransom 01 Kodeks zdrady
- Christopher Reich [Jonathan R Rules of Betrayal (v4.0)
- § Holt Jonathan Carnivia 01 BluŸnierstwo
- Jonathan Carroll A Child Across The Sky
- Podroze Guliwera Swift Jonathan
- Stacia Kane 1 NieÂświęte Duchy CałoÂść
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- revelstein.htw.pl