[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wewnętrzne konflikty w FBI raczej cię nie interesują,prawda?- zapytał retorycznie.- A ja też nie widzę potrzeby, by o nichdyskutować.Ale chyba nie zdradzę za wiele, jeśli powiem, żepodejrzenia Stanów Zjednoczonych w tej sprawie kierują siętylko w jedną stronę.W stronę Al-Kaidy.Oni mają pieniądze.Mają siatkę.Mają motyw.I, jak wiadomo, już wcześniej nasatakowali.- Ale nie twoje - powiedział Sałhus.- Słucham?- Twoje podejrzenia nie kierują się w stronę Al-Kaidy.Warren Scifford nie odpowiedział.Palcami przeczesał włosy.Zapachniało szamponem.- Ty jesteś szefem służby bezpieczeństwa - rzucił wreszcieniecoza głośno.- Co o tym myślisz?Teraz to Peter Salhus nie chciał puścić pary z ust.Stukał dłu-gopisem o blat biurka.- Tak właśnie myślałem - powiedział Warren Scifford.- Nic nie mówiłem.- Owszem.Obaj wiemy, że to bardzo dalekie od Al-Kaidy.Osama bin Laden pragnie siać strach.Al-Kaida to święcibojownicy, napędzani płomienną nienawiścią.Dążą dospektakularnych scen czystego terroru.To terroryści wprawdziwym znaczeniu tego słowa.- Terror - Salhus schował długopis do szuflady - wprzybliżeniu definiuje się jako nielegalne działanie, w którymofiara przemocy lub grózb nie jest głównym celem, tylkośrodkiem ataku na większą grupę ludzi.Terror to, krótkomówiąc, zastraszanie.Czy porwanie amerykańskiej prezydentnie jest więc działaniem terrorystycznym? Z tego, co widzę wwiadomościach.- Ruchem głowy wskazał na stary odbiorniktelewizyjny.- To właśnie strach zapanował teraz w twojejojczyznie.- Albo niepewność.- Yngyar chrząknął.- Obezwładniającanie pewność.To może być jeszcze gorsze.Osobiście nie kojarzętego z terrorem.To mi wygląda raczej, jakby ktoś.- nabrałpowietrza, szukając właściwego słowa, wpatrzony wnarysowaną przez Salhu- sa mapę Norwegii, upstrzonączerwonymi punkcikami -.jakby ktoś się z nami bawił -dokończył wreszcie.- Jakby ktoś z nas drwił.Niezbyt to pasujedo stylu Osamy bin Ladena.Dwaj pozostali mężczyzni popatrzyli na Yngyara.Saihuszaskoczony pokiwał głową i wzruszył ramionami.Chciał cośdodać, ale Warren Scifford nagle wstał.- Musimy już iść.Yngvar wciąż czuł się niepewnie, gdy w drzwiach ściskałwyciągniętą rękę Salhusa.Amerykanin z komórką przy uchujuż szedł do windy.- Masz całkowitą rację - powiedział Saihus ściszonymgłosem po norwesku.- Oni się z nami bawią.Ktoś ma motyw,środki i możliwości, żeby z nas drwić.A mnie, do cholery,wydaje się, że ten twój kumpel podejrzewa, kto to może być.Jeśli tylko wpad niesz na najdrobniejszy ślad, o co w tymwszystkim może chodzić, kontaktuj się ze mną.Natychmiast,dobrze?Yngvar lekko skinął głową i ze zdumieniem uświadomiłsobie, że dłoń szefa służby bezpieczeństwa jest zimna i lepka.9Abdallah al-Rahman pokochał nowo narodzone zrebię.Klaczka była kruczoczarna jak jej matka, ale bledsza plamkamiędzy oczami pozwalała żywić nadzieję, że odziedziczy poojcu białą strzałkę.Nogi miała nieproporcjonalnie długie, takiejakie powinny być u jednodniowego zrebięcia.Tułów byłzgrabny, sierść lśniąco gładka.Zwierzę cofnęło się chwiejnie,gdy wolnym krokiem wszedł do boksu z wyciągniętą ręką.Klacz parsknęła agresywnie, ale szybko ją uspokoił kilkomaściszonymi słowami i pogładzeniem po pysku.Abdallah al-Rahman był zadowolony.Wszystko szło wedługplanu.Wciąż nie miał z nikim żadnego bezpośredniegokontaktu, nie uważał tego za konieczne.W całym swoimdorosłym życiu nie zrobił ani jednego zbędnego kroku.%7łyciebyło odmierzonym fragmentem czasu, należało zachowywaćrównowagę, realizować określoną strategię.Przypominałofantastyczne kobierce, zdobiące podłogi w trzech pałacach,których na razie potrzebował.Tkaczka zawsze ma plan, nie pracuje na chybił trafił.Wie, jaksię posuwać naprzód, i wie, że to wymaga czasu.Niekiedy podwpływem natchnienia potrafi łączyć najpiękniejsze wzory ibarwy, wiedziona impulsem.Perfekcja ręcznie tkanegokobierca tkwi jednak w niedoskonałościach, w maleńkichodstępstwach od tego, co zostało z góry zaplanowane, wpołączeniu z zachowaniem surowej symetrii i porządku.Najpiękniejszy ze wszystkich kobierców leżał w sypialni Ab-dallaha.Utkanie go zajęło matce osiem lat.Kiedy dziełozostało ukończone, trzynastoletni Abdallah dostał prezent.Nikt wcześniej nie widział takiego kobierca.Złociste tonymieniły się w zależności od kąta padania światła i utrudniałystwierdzenie, jaki to naprawdę kolor.Nikt nigdy nie widziałrównie gęstych węzełków ani nie wyczuwał wprost niepojętejmiękkości i pełni jedwabiu.yrebię podeszło bliżej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Golon Anne & Golon Serge Angelika 05 Bunt Angeliki
- Anne McCaffrey Statek 2 Statek bliŸniaczy
- Tracy Anne Warren Kochanki 02 Przypadkowa kochanka
- Katherine Anne Porter Biały koń, biały jeŸdziec
- Golon Anne & Golon Serge Angelika Droga Do Wersalu
- Golon Anne & Golon Serge Angelika 12 Droga nadziei
- Anne McCaffrey Cykl JeŸdŸcy smoków z Pern (15) Niebiosa Pern
- Anne McCaffrey Cykl JeŸdŸcy smoków z Pern (09) Narodziny Smoków
- Anne Dunan Page The religious culture of the Huguenots, 1660 1750 (2006)
- Long Julie Anne Pennyroyal Green 03 Dawna miłoœć
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- abcom.xlx.pl