[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dia zaginęła w Strefie Jezior? Trzy dni wcześniejzniknęła Tea.Uciekła ze stacji, przedzierając się przez pole ochronne.Jej ślad urywał sięnagle nad jeziorem Oro.Co pomogło jej przenieść się dalej? Tuż przed - nią zaginął Trip.Wczasie poszukiwań nad płaskowyżem Fairanda zameldował o pogorszeniu widoczności.Iznowu depresor znalazł się bliżej, niż mogłem przypuszczać.Trip stawał się dla mnienajbardziej zagadkową postacią.On jeden wyszedł z tego cało.Wrócił na Ziemię.Był wokropnym stanie, ale jednak przeżył.Wiedziałem, że uległ depresorowi, lecz albo był bardzomocny, albo coś pomogło mu wyrwać się z tego kręgu.Gdybym odszukał jego maszynę,może znalazłbym jakieś ślady.Wcześniej, o ile pamięć mnie nie zawodziła, zniknęli razem Aster i Kora.Nie wróciliz terenów eksperymentalnej uprawy.Druga załoga zniknęła w całości.Po moim przylocie nastację zastałem przełączone fotokomórki.Teraz zrozumiałem tę zagadkę.Przełączenie ichnastąpiło w ten sam sposób, co automatu strzegącego boi mego statku w korytarzucumowniczym.Potem odkryliśmy łazik w Górach Skiego.Nie wiedziałem, czy pojawił siętam przypadkiem, czy celowo.Może trafiliśmy na jakiś ślad i to spowodowało ponowneuaktywnienie się depresorów? A potem pojawił się na stacji Makong.Nie wiedziałem jeszczewtedy, że zwiastował to, co miało się wydarzyć w najbliższym czasie.W przeddzieńzniknięcia całej załogi dowiedziałem się o hodowli i znaczeniu chlorelli irmanis.Przypisywano jej zdolność niszczenia wszystkich bakterii, które znalazły się w jej zasięgu.Kiedy pojechałem po próbki, zniknęli wszyscy członkowie wyprawy.Dlaczego wyszli z bazymimo mojego wyraznego zakazu? Może depresor pojawił się na terenie stacji? Tak! Błiemteraz pewien! Atak Makonga służył tylko do odwrócenia naszej uwagi.Wtedy w bazieznalazło się coś, co pózniej, w odpowiedniej chwili, uaktywniło się i wywołało depresję.Myliłem się jednak co do przyczyny tej aktywności.Cóż za znaczenie mogło mieć odkryciełazika! Tu chodziło o chlorellę irmanis.To ona prawdopodobnie stała się powodem kolejnychzniknięć.Byłem przekonany, że pierwszy wypadek zaginięcia musiał nastąpić niedługo porozpoczęciu eksperymentów z tą bakterią.Członków drugiej załogi nieszczęście spotkałowtedy, gdy pojęli sens i znaczenie tych doświadczeń.Tylko kim był, u diabła, mój wróg? Niemogłem już prawie znieść jego absolutnej nieuchwytności.Braku jakiegokolwiek kontaktu.Czułem, jak ogarnia mnie przerażenie.Możewszystko byłoby w porządku, gdybyśmy zaniechali tych nieszczęsnych eksperymentów?Czułem, że nieznany przeciwnik doskonale się orientuje, do jakiego stopnia udało mi się rozwikłać zagadkę.Nie miałem wątpliwości, że czuwa nade mną bez przerwy jakieś baczneoko.Do jakiego stopnia wykonuję jeszcze moje własne zadania, a do jakiego jestem jużsterowany? Przerażał mnie fakt, że przez tyle lat nieustannych eksperymentów, badaniaplanety, fotografowania i przetrząsania każdego jej zakątka, analiz i diabli wiedzą czegojeszcze, nie natrafiono na żaden ślad mechanizmu, który kontrolował sytuację na Irmie.Zpotężnym zaiste przeciwnikiem miałem do czynienia i wątpiłem, czy ta walka ma jakikolwieksens.Podtrzymywał mnie na duchu tylko przykład Tripa, który przetrwał i wystartował.Pomyślałem o Polli.Czy poświęcono ją dla osiągnięcia jakiegoś ważniejszego celu?Czy wymknęła się spod kontroli, chcąc mnie ratować, czy po prostu jej zadaniem było niedopuścić do tego, abym popełnił samobójstwo? Jeżeli tak, to wykonała je bez zarzutu.Wynikał z tego jeden pocieszający wniosek.Nie przeznaczono mi natychmiastowej śmierci.Była więc jeszcze jakaś szansa.Usiadłem na stercie rdzewiejącego już żelastwa i patrzyłem na pustynię.Piasek kłuł woczy swoją bielą.Gdzieś na horyzoncie formowały się chmury.Wielkie i sinobrunatne.Nadchodziła burza.Wtem moją uwagę przykuł niewielki, ruchomy punkcik.Przybliżał siępowoli, lecz systematycznie, jak mała piaskowa trąba.Zmierzał najwyrazniej w stronę stacji.Machinalnie wyszukałem w kupie złomu stalowy pręt, zupełnie jakby mógł mi w czymśpomóc.Czy naprawdę kawałek żelaza obroniłby mnie? Cisnąłem go z powrotem na stertę zironicznym uśmiechem.Punkt rósł coraz szybciej.Już wiedziałem.To cwałował mójnieodłączny ostatnimi czasy stojak.- A więc jesteś, przyjacielu - powiedziałem i podniosłem się, ruszając, w stronę stacji.Postanowiłem zajrzeć do kuchni.Byłem porządnie głodny, a poza tym nadchodziła burza.Dalekie grzmoty przetaczały się nad pustynią i coraz częściej przecinały horyzont świetliste,zielonkawe smugi błyskawic.Za chwilę nad stacją rozpęta się piekło.Posiłek był skromny.Trzy puszki koncentratu białkowego o smaku homarów iprasowana czekolada.Teraz siedziałem przy ekranie, a na zewnątrz zapadła kompletnaciemność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl