[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mój ojciec zginąłpodziurawiony jak sito z powodu jakiejś miłostki wielkiego Pedra Vidala.-Powiedz coś, proszę - odezwał się błagalnie Vidal.Otworzyłem oczy.-A druga sprawa?Nigdy nie widziałem Vidala przestraszonego.Było mu z tym dotwarzy.-Poprosiłem Cristinę, by wyszła za mnie.Długie milczenie.-Zgodziła się.Vidal spuścił oczy.Jeden z kelnerów podszedł z przystawkami.Postawił je na stole, życząc Bon appetit.Vidal nie odważył się już namnie spojrzeć.Przystawki stygły na talerzach.Po chwili sięgnąłempo Kroki nieba i odszedłem.Owego popołudnia, wyszedłszy z Maison Doree, dopiero po chwilizdałem sobie sprawę, że idę w dół Ramblas z egzemplarzem Krokównieba pod pachą.Im bardziej zbliżałem się do rogu, od którego od-chodziła ulica Carmen, tym bardziej trzęsły mi się ręce.Zatrzymałem się przy witryniejubilera Bagues, udając, że przyglądam sięzłotym medalionom w kształcie wróżek i kwiatów, wysadzanymrubinami.Znajdowałem się nieopodal barokowej, kipiącej przepy-chem fasady sklepu El Indio, która mogłaby sugerować, że kryje się za nią przeogromny bazar niewyobrażalnych cudów i dziwów, a niezwykły sklep bławatny.Podszedłem powoli i przekroczyłem próghallu prowadzącego do drzwi.Wiedziałem, że nie może mnie roz-poznać, mało tego, że właściwie ja też już jej nie rozpoznaję, mimoto z pięć minut stałem przed drzwiami, nie mając odwagi wejść.A kiedy w końcu to uczyniłem, serce biło mi jak oszalałe i czułem,że pocą mi się ręce.Półki regałów wzdłuż ścian uginały się pod belami wszelkiegorodzaju tkanin, a przy stołach subiekci uzbrojeni w centymetryi specjalne, przytroczone do pasa nożyce, rozkładali materiały przeddamami z towarzystwa, otoczonymi wianuszkiem służących i kraw-cowych, z takim gestem, jakby chodziło o drogocenne płótna.- Czym mogę panu służyć?Przede mną stał korpulentny mężczyzna o piskliwym głosie, wbity we flanelowe wdziankosprawiające wrażenie, jakby za chwilęmiało pęknąć, zasypując cały sklep strzępami tkaniny.Patrzył namnie pobłażliwie, uśmiechając się z przymusem i niechęcią.- Niczym - wymamrotałem.I wtedy ją zobaczyłem.Moja matka schodziła z drabiny, niosąckońcówki materiałów.Miała na sobie białą bluzkę i natychmiast jąrozpoznałem.Troszkę się roztyła, a z jej nieco nabrzmiałej twarzywyczytać można było poczucie porażki spowodowanej rutyną i rozczarowaniem.Podirytowany sprzedawca mówił coś do mnie, aleledwie go słyszałem.Widziałem tylko ją, jak zbliża się i przechodziobok.Spojrzała na mnie przelotnie i widząc, że się jej przyglądam,obdarzyła mnie uśmiechem, jaki się kieruje do klienta albo pryncypała, po czym wróciła doswych obowiązków.Poczułem, że ściskamnie w gardle tak mocno, że ledwo zdołałem wykrztusić sprzedaw-cy coś na odczepnego i nie starczyło mi już czasu, by rozpłakać siędopiero za drzwiami.Przeszedłem na drugą stronę jezdni i schroniłem się w kawiarni.Usiadłem przy stoliku obok okna, i nie spusz-czając oka z wejścia do El Indio, czekałem.Po półtorej godziny zobaczyłem, jak ze sklepu wychodzi mójsprzedawca i spuszcza kratę.W chwilę pózniej zaczęły gasnąć świat-ła i sklep opuściło jeszcze paru pracowników.Wstałem i wyszedłemna ulicę.W bramie obok siedział i przypatrywał mi się mniej więcejdziesięcioletni chłopak.Dałem mu znak, żeby się zbliżył.Gdy podszedł, pokazałem mumonetę.Uśmiechnął się od ucha do ucha i za-uważyłem, że brakuje mu kilku zębów.-Widzisz tę paczkę? Chcę, żebyś ją dał pani, która zaraz wyjdziez tego sklepu.Powiesz jej, że to od pewnego pana, ale nie pokazujna mnie.Jasne?Chłopak kiwnął głową.Dałem mu monetę i książkę.-A teraz czekamy.Nie trwało to zbyt długo, bo po trzech minutach zobaczyłem, jakwychodzi.Skierowała się ku Ramblas.-To ona.Leć!Matka zatrzymała się przed portykiem kościoła Betlem; gestemponagliłem chłopaka, żeby do niej podbiegł.Obserwowałem z da- leka niemą dla mnie scenę.Dzieciak wyciągnął paczkę, ona spojrzała zdziwiona wpierw naniego, pózniej na paczkę, niepewna, czyma wziąć, czy nie.Chłopiec nalegał, więc w końcu wzięła paczkęi popatrzyła za oddalającym się biegiem dzieciakiem.Rozejrzała sięwokół zdezorientowana.Zważyła w dłoni paczkę, oglądając purpurowy papier, w jakizapakowana była książka.W końcu ciekawośćzwyciężyła i rozerwała go.Widziałem, jak wyciąga książkę.Trzymała ją w obu dłoniach, stu-diując okładkę, po czym obróciła.Czułem, że brak mi tchu; chcia-łem podejść do matki, coś jej powiedzieć, ale nie mogłem.Stałemkilkadziesiąt metrów od niej i obserwowałem ją, ona jednak nie spostrzegła mojej obecności.Potem ruszyła dalej, z książką w ręku, w kie-runku pomnika Kolumba.Mijając Palau de la Virreina, podeszła dokosza i wrzuciła do niego książkę.Widziałem, jak odchodzi Ramblasw dół i znika w tłumie, jakby jej tam nigdy nie było.19Sempere ojciec był w księgarni sami kleił grzbiet starego, rozpadającego się tomu Fortunaty i Jacinty, gdypodniósłszy wzrok, zobaczył mnie w drzwiach.Wystarczyło mu kilka sekund, by zdać sobiesprawę z mojego żałosnego stanu.Gestemzaprosił mnie do środka i podsunął mi krzesło.-Wygląda pan fatalnie.Powinien pan pójść do lekarza.Jeśli mapan pietra, pójdę z panem.Mnie też na widok tych konsyliarzyw białych fartuchach i z ostrymi przedmiotami w ręku ciarki poplecach przechodzą, ale czasami nie ma rady.-To zwykły ból głowy.Już mi przechodzi.Sempere podał mi szklankę wody Vichy.-Proszę.Jest dobra na wszystko, oprócz głupoty, której pandemia szerzy się ostatnio zzatrważającą szybkością.Uśmiechnąłem się z przymusem wobec dowcipu Sempere.Wypi-łem wodę i westchnąłem.Było mi niedobrze, a lewe oko pulsowało.Przez chwilę zdało mi się, że jestem bliski zemdlenia i zamknąłemoczy.Oddychałem głęboko, modląc się w duchu, żebym tam nie pad!na miejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl