[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kapitan Stryker właśnie zlecałgrupie marynarzy podobne zadanie.Podeszłam i zapytałam go, co się stało.- To nie moja wina - warknął.Zdziwiłam się, bo moim zdaniem nie musiał się wcaleusprawiedliwiać.- Mówiłem, że w nocy będzie nielichy sztorm i Klisura też to wiedział, ale czy towielki pan admirał posłucha zwykłego człowieka? Chociaż ja to przez tyle lat żeglowanianazbierałem w sobie tyle soli, że można mnie wsadzić w beczułkę, zalać wodą i sprzedać naprowiant, bez nijakiego przygotowania.Ja to byłem mistrzem żeglarskim, kiedy wielmożny panPhocas był tylko mokrą plamką na jasiu swojego taty, przepraszam za słowo, pani kapitan.Aleadmirał słucha tylko tego durnego syna likantyjskiej dziwki.Nie patrzy, jak mu mówimy, że trzebastanąć, rzucić dryfkotwy i poczekać, aż przewieje.Rzeczywiście, w nocy obudził mnie sztorm, ale nie wydał mi się nazbyt gwałtowny.Właściwiepodziałał na mnie uspokajająco i z łatwością zasnęłam z powrotem, ukołysana powolnym ruchemstatku, przy wtórze szumu fal i padających kropli deszczu.Słuchając narzekań Strykera,przypomniałam sobie niedawne czasy, gdy najmniejszy przechył posłał nas, szczury lądowe, dorelingu, gdzie wyrzygiwaliśmy z siebie flaki.O mały włos byłabym się roześmiała.Udałam, że kaszlęi jakoś ukryłam wesołość, po czym zrobiłam stosowną minę, wyrażającą współczucie dla kolegi-oficera.- Rozumiem, że uznałeś sztorm za niebezpieczny, panie? - zapytałam.- I głupi by tak uznał - odpowiedział Stryker.- Nie rozchodziło się o siłę wiatru, ale o widoczność.Deszcz padał gęściej, niż przekleństwa z ust mojej starej, kiedy za pózno przyjdę z tawerny, a takączarną noc widziałem raz jeden, kiedy byłem jeszcze chłopakiem.%7łeglowaliśmy wtedy wzdłużPieprzowego Wybrzeża.Tom się przestraszył, że wpadniemy na rafę w tych ciemnościach i nadałemdo admirała, że najlepiej będzie przeczekać, a rano wyznaczyć nowy kurs.Ale Phocas się uparł, żebysię śpieszyć, a Cholla Yi się z nim zgodził.A dokąd mamy się śpieszyć, proszę ja kogo? Sami niewiemy, gdzie płyniemy! - Ano zebraliśmy się razem, chociaż musiałem ich przymuszać, żebywywiesili latarnie, bo byśmy na siebie powpadali.A ten wiatr przestał wiać, raz-dwa, tak szybko jakportowa dziewka chowa cycki, kiedy spostrzeże dno w twojej sakiewce.Od tej pory ani razu niezawiało.Ale to nic nie szkodzi.Gorsze jest to zielsko, cośmy się w nie uplątali.Wskazał ręką na las wodorostów, tak gęsty, że miejscami nie było widać wody, tylko zielony kożuch, wznoszący się i opadający na falach.- W życiu czegoś takiego nie widziałem.Olbrzymie pole i strasznie gęste!- dodał.- Ale słyszałem różne opowieści.Och tak, słyszałem opowieści, które potrafią sprawić, żeserce mało z piersi nie wyskoczy.- Jestem o tym przekonana, kapitanie Stryker.Mam jednak nadzieję, że zatrzymacie te opowieści dlasiebie, do czasu, aż się stąd nie wydostaniemy.Nie należy niepotrzebnie straszyć załogi - odparłam.- O ile w ogóle się stąd wydostaniemy - mruknął złowieszczo.Nie zwróciłam uwagi na te ponure słowa.Stryker po prostu chciał dodać dramatycznego posmakukrzywdzie, jakiej doznał od Cholla Yi, który zignorował jego rozsądne rady.- Wszystko będzie w porządku - zmienił ton, ujawniając swe prawdziwe myśli.- Starczy, żebypowiało raz a dobrze, i zostawimy to śmierdzące bagno za kilem.Ale wiatr nie nadchodził.Nawet najlżejszy powiew nie poruszył mas gorącego powietrza tego dnia,ani następnego, ani przez wiele, wiele dni.Prócz tego panował upał.O tak, na wszystkich bogów,którzy znów o nas zapomnieli, upał był co się zowie.Otulająca nas żółta mgła wydawała się jeszczezwiększać temperaturę.Czuliśmy się jak warzywa na dnie parującego kociołka, wodorosty zaśtrzymały nas w coraz ciaśniejszym uścisku.Znalezliśmy coś w rodzaju kanału między nimi, którywydawał się prowadzić na zewnątrz; przedostaliśmy się tam, wycinając roślinność, ale droga ta,zamiast skierować poza pole wodorostów, poprowadziła nas w labirynt ślepych odnóg, zwężonychpętli i zakrętów.Wpływaliśmy weń coraz głębiej i głębiej, ponieważ nie mogliśmy się cofać: gdytylko wycięliśmy sobie jakieś przejście albo znalezliśmy dość czystej wody, by wiosłować, iwypływaliśmy tam, wodorosty zaraz zamykały za nami kanał swymi splątanymi zwojami.Codziennie rzucałam kośćmi, ale wynik był równie zniechęcający jak na początku mej nauki.Choćbardzo się starałam i rzucałam nimi na różne sposoby, zawsze układały się w taki sam sposób. Gamelan wyjaśnił, że ten wzór oznacza brak zmian w najbliższej przyszłości.Marynarze ciężkopracowali w straszliwym upale, by statki choć trochę ruszały się do przodu, a stary mag z mojąpomocą próbował wszelkich znanych sobie sztuczek, by przywołać wiatr.Mieliśmy magiczne worki z wiatrami, które zabraliśmy ze sobą właśnie na wypadek podobnejsytuacji.Gamelan i jego współpracownicy, przygotowując je przed wyjazdem z Likantu, dołożyliwszelkich starań, by zaklęcia były jak najskuteczniejsze.Niestety cała magia przywołana przy ichtworzeniu na nic się nie zdała.Wiele razy odprawiałam stosowną ceremonię, recytowałam wezwaniedo wiatru i otwierałam kolejny worek; za każdym razem wydostawała się z niego tylko odrobinagorącego, cuchnącego powietrza.Bardzo niepokoiło to Gamelana, który twierdził, że nad tym olbrzymim polem sargassowym unosi sięjakieś zaklęcie, pilnujące, by żaden wiatr nie naruszył straszliwej symetrii krainy wodorostów.Im głębiej w nią wpływaliśmy, tym bardziej się zmieniała.Okazało się, że z początku łudził naswygląd łagodnie falującej, zielonej równiny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl