[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez pewien czasodczuwał nawet z tego powodu "umycia rąk" pewien wewnętrzny niesmak, na wieść jednak,że zamach się nie udał, doznał, jakby uczucia zawodu.I oto teraz szedł szukać schronienia uczłowieka, który był krewnym pani Otockiej, i który mógł słyszeć i o listach do Maryni i ocałym stosunku z Krzyckim.Był to zbieg rzeczy wprost fatalny, mogący z miejsca udaremnićnajlepsze chęci panny Polci.Zważywszy to wszystko, począł Laskowicz prosić dziewczyny, by nie wymieniała jegonazwiska, podając za przyczynę to, że w razie gdyby go policja znalazła, - świdwicki byłbymniej odpowiedzialny.Panna Polcia przyznała mu zupełną słuszność, po chwili jednak zauważyła, że jeżeli panGroński odwiedzi kiedykolwiek świdwickiego, to tem samem wszystko się wyda.151 - Tak, odpowiedział student, ale ja tego schronienia potrzebuję na kilka dni tylko; potemposzukam sobie innego, albo może moja władza wyprawi mnie za granicę.- Jaka władza? - zapytała panna Polcia.- Taka, która chce wolności i chleba dla wszystkich, i która nie pozwoli na to, żeby nadpanienką wynosił się ktoś stanem, albo pieniędzmi.- Nie rozumiem.To niby jak? %7łebym ja nie była sługą i nie miała pani?- Tak jest.Pannę Polcię uderzyło to, że w takim razie byłoby jej bliżej do "panicza", ale nie mającczasu dłużej nad tym rozmyślać, powtórzyła:- Nie rozumiem.Pózniej rozpytam, a teraz chodzmy.I szli dalej pośpiesznie w milczeniu,póki nie znalezli się przed drzwiami świdwickiego.Na odgłos dzwonka otworzył im on sam.Ze zdziwieniem, ale i z uśmiechem obaczył w ciemnawej sieni pannę Polcię, następniedojrzawszy Laskowicza zapytał:- A ten tu po co? - i kto to jest?- Czy możemy wejść i czy mogę pomówić z panem na osobności? - zapytała dziewczyna.- Proszę.Im bardziej na osobności, tem mi będzie przyjemniej - odrzekł świdwicki.I weszli.Student został w pierwszym pokoju.Gospodarz wprowadził pannę Polcię dodrugiego i zamknął za sobą drzwi.Laskowicz począł rozglądać się po dużej izbie pełnej nieładu, książek i rycin, a podścianami pełnej butelek z białymi i niebieskimi etykietami.Na okrągłym stole, pod oknem,założonym dziennikami, stała butelka z napisem: Vin de Coca, Mariani - i kilka popielniczekz niedopałkami cygar i papierosów.Meble w izbie były ciężkie i widocznie niegdyśkosztowne, ale brudne.Na ścianach wisiały obrazy, między niemi portret pani Otockiej, jakomłodej jeszcze panienki.Z jednego kąta wychylał się znany posąg neapolitańskiej Psyche zobciętą czaszką.Student postawił doniczkę z włoskiemi liliami na stole i począł nasłuchiwać.Chodziło ojego życie; gdyby bowiem odmówiono mu schronienia, byłby niechybnie tego dniaaresztowany.Przez zamknięte drzwi dochodziły od czasu do czasu wybuchy śmiechuświdwickiego i rozmawiające głosy, przyczem głos dziewczyny brzmiał chwilami prośbą,chwilami gniewem i oburzeniem.Trwało to dość długo.Wreszcie drzwi się otworzyły ipierwsza wyszła panna Polcia, widocznie zła i z zaczerwienionymi policzkami, a za niąświdwicki, który rzekł:- Dobrze.Skoro śliczna Polusia tak sobie życzy, to nie powiem nikomu, kto miprzyprowadził tego pana Ananasa, i będę go przechowywał w różowej wacie, ale podwarunkiem, że Polusia będzie mi choć trochę wdzięczna.152 - Ja jestem wdzięczna - odpowiedziała z rozdrażnieniem dziewczyna.- A oto dowody - rzekł świdwicki, pokazując rysę na wierzchu dłoni.- Kot by lepiej niezadrapał.Ale byle na Polusię popatrzeć, to zgadzam się i na to.Na przyszły raz znajdą się icukierki.- Do widzenia.- Do widzenia - jak najczęściej.Dziewczyna wzięła doniczkę z kwiatami i wyszła.Wówczas świdwicki wsadził ręce wkieszenie i począl przypatrywać się Laskowiczowi tak, jakby miał przed sobą, nie człowieka,ale jakieś osobliwe zwierzę.Laskowicz patrzył także na niego i przez tę krotką chwilę zdążylisię sobie wzajem nie podobać.Wreszcie świdwicki począł pytać: A szanowny pan dobrodziej z jakiej partii: socjalistów,anarchistów czy bandytów? Proszę! Bez ceremonii! - O nazwisko nie Pytam, ale trzeba sięjakoś poznać.- Należę do Polskiej Partii Socjalistycznej - odpowiedział z pewną dumą student.- Aha! Tedy do najgłupszej.Doskonale.To jakby ktoś powiedział: do ateistyczno-katolickiej, albo do narodowo-kosmopolitycznej.Bardzo mi przyjemnie powitać pana.Laskowicz nie był bynajmniej z natury pokorny, a przytem w jednej chwili zrozumiał, żema przed sobą człowieka, z którym potulnością nic nie wskóra, więc spojrzał wprost w oczyświdwickiemu i odpowiedział prawie pogardliwie:- Jeśli pan możesz być katolikiem i Polakiem, to i ja mogę być socjalistą i Polakiem.Lecz świdwicki roześmiał się:- Nie, panie naczelniku, rzekł: Katolicyzm to jest zapach.Można być kotem i mieć słabszylub mocniejszy zapach, ale nie można być kotem i psem w jednej osobie.- Nie jestem żadnym naczelnikiem, tylko trzeciorzędnym agentem - odparł Laskowicz.-Pan, widzę, dałeś mi schronienie, a sobie prawa drwin ze mnie.- Najzupełniej! Najzupełniej! - ale też za to nie będę wymagał żadnej wdzięczności.Możemy zresztą zmienić rozmowę.Siadaj pan, panie trzeciorzędny agencie.Co słychać? Jaksię ma Król Jegomość?- Jaki król?- Ten, któremu służysz i który dziś ma najwięcej dworaków -ten, który najbardziej zewszystkich nie znosi prawdy i najłatwiej łyka pochlebstwa - ten, którego w zimie czuć wódką,a w lato kwaśnym potem - ten krostowaty, wszawy, parszywy, cuchnący i miłościwie, araczej niemiłościwie dziś nam panujący: król - Motłoch!153 Gdyby Laskowicz usłyszał najpotworniejsze bluznierstwo przeciw wszelkim świętością,jakie dotychczas czciła ludzkość, nie wstrząsnęłoby go było tak, jak to, które wyszło z ustświdwickiego.Było to dla niego jakby uderzenie pałką w głowę, albowiem przez myśl munigdy nie przeszło, by ktoś się ośmielił nawet powiedzieć coś podobnego.W oczach mu sięzaćmiło, szczęki zwarły mu się konwulsyjnie, ręce poczęły drgać.W pewnej chwili ogarnęłago niepohamowana chęć strzelić w łeb świdwickiemu z browninga, który miał przy sobie, apotem trzasnąć drzwiami i pójść, gdzie go oczy poniosą, lub przyłożyć sobie lufę do ucha iroztrzaskać własną głowę, ale zabrakło mu sił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl