[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa oddechy wystarczyły, by opanowało ją przerażenie, jej duszę,umysł i ciało.%7łołądek i wnętrzności skręciły się konwulsyjnie, tak jakbyzacisnęły się na nich gigantyczne dłonie.Coraz ciaśniej, ciaśniej.Niemogła złapać tchu.Słyszała siebie, jak jęczy.Słyszała, jak prosi.Słyszała, jak błaga.Niech się to nie sprawdzi. Mężczyzni otworzyli furtkę, weszli na podwórko, zamknęli furtkęza sobą.Powoli podeszli do Myi Myi.Wyczuwała opór w ich ruchach, akażdy krok był dla niej jak kopniak.Młodszy szedł z pochyloną głową,starszy patrzył jej w oczy.Widywała go czasem we wsi.Ich oczy sięspotkały i przez mgnienie równe uderzeniu serca Mya Mya potrafiłaczytać w jego myślach.To wystarczyło.Wiedziała już wszystko  istrach, ten potwór, co ją pożerał, zniknął równie szybko, jak się pojawił.Wiedziała, że dosięgło ją straszne nieszczęście, że nikt nie jest w staniego odwrócić, że odtąd nic w jej życiu nie będzie takie jak dotąd, żezdarza jej się to już po raz trzeci i że nie ma siły, aby to udzwignąć.Policjanci stanęli przed nią.Młodszy wciąż nie odważał siępodnieść wzroku. Twój mąż miał wypadek  powiedział starszy. Wiem  odparła Mya Mya. Nie żyje.Mya Mya nie odezwała się.Nie usiadła.Nie zapłakała.Niepodniosła głośnego lamentu.Milczała.(Skamieniała, powiedziałwieczorem starszy z policjantów do żony.)Słyszała, jak mężczyzni mówią coś o wypadku, o piłce golfowej,którą podobno sprowadził z kursu podmuch wiatru.Prosto w skroń.Zabity na miejscu.Anglicy wzięli na siebie koszty pogrzebu.Małarekompensata.%7ładnego uznania jakiejkolwiek winy.Gest współczucia.Nic więcej.Mya Mya skinęła głową.Kiedy policjanci poszli, rozejrzała się w poszukiwaniu syna.Siedział sam za domem i się bawił.Obok niego leżała kupa sosnowychszyszek; próbował je wrzucać do dołka, który wykopał parę metrówdalej.Większość znacznie chybiała celu.Chciała go zawołać, powiedzieć, że jego ojciec nie żyje.Ale po co?Prawdopodobnie już o tym wiedział.To on był przecież tym, którysprowadził nieszczęście, i Mya Mya zauważyła, że po raz pierwszyprzyznaje się sama przed sobą, iż go o to oskarża.To nie był tylkoniekorzystny układ gwiazd; to Tin Win, ten niepozorny chłopczyk oczarnych włosach, z tymi zagadkowymi oczyma, tak nieprzeniknionymi,że nigdy nie wiedziała, czy naprawdę na nią patrzy.Niczego nie umiała z nich wyczytać.To on sprowadził tragedię, on zasiał spustoszenie w ichdomu.Zrobił to tak samo, jak jak inne dzieci budują szałasy czy bawiąsię w chowanego.Zapragnęła pozostawić to wszystko za sobą.Nigdy więcej nieoglądać dziecka.W ciągu następnych trzydziestu sześciu godzin zachowywała sięjak człowiek, który ma w głowie tylko jeden cel, cel, któremupodporządkowuje wszystko inne.Odgrywała rolę pogrążonej w żałobiewdowy, przyjmowała sąsiadów i znajomych, nazajutrz urządziłapogrzeb, stała nad otwartym grobem męża i patrzyła, jak znika w ziemidrewniana trumna.Rankiem następnego dnia spakowała swoje rzeczy  parę bluzek ilongyi, zapasowe sandały, grzebień, klamrę do włosów  do starejmężowskiej torby na piłki golfowe, którą przyniósł kiedyś z klubu.TinWin obserwował matkę w milczeniu. Muszę wyjechać na parę dni  rzekła, nie patrząc na niego.Syn milczał.Wyszła.Syn pobiegł za nią.Obejrzała się.Przystanął. Nie wolno ci ze mną iść  powiedziała. Kiedy wrócisz?  spytał. Niedługo  odparła.Odwróciła się i ruszyła do furtki.Usłyszała za sobą jego lekkiekroki.Obejrzała się. Nie słyszałeś, co mówiłam?Syn pokiwał głową. Zostajesz. Wskazała pniak po ściętej sośnie. Możesz tuusiąść i czekać na mnie.Tin Win podbiegł do wysokiego pniaka i wgramolił się nań.Miałstąd dobry widok na ścieżkę, prowadzącą do ich domu.Mya Myaruszyła do furtki.Nie oglądając się, otworzyła ją i zamknęła.Szła szybkoi wkrótce skręciła na widniejącą w dole drogę do wioski.Tin Win patrzył w ślad za nią.Widział, jak idzie wśród pól, jakznika w lesie.To był dobry punkt.Stąd będzie widział, jak matka wracanawet z bardzo daleka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl