[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.‒ Wejdź do środka, to ci powiem.I wkroczył do swej lepianki z mułu i badyli, a oni ruszyli za nim.Wewnątrz było ciemno i ciasno.Stały tam ławy, kominek, stół oraz inne sprzęty.Płytka jama, wymoszczona słomą, służyła za łóżko.Strop zwisał tak nisko, że Bram musiał się garbić, a Ziarnko, wchodząc, uderzyła się w łokieć i głośno krzyknęła.‒ Stwór podszedł do paleniska.Używając krzemienia i hubki, tak długo krzesał iskry, póki nie pojawiły się płomienie.Ogień rósł szybko ‒ na co padły iskry, świetnie się paliło.Kiedy nieznajomy uznał, że wysokość płomieni jest już odpowiednia, chwycił poczerniały kociołek i umieścił nad paleniskiem.Mam na imię Myrrk ‒ powiedział.‒ Czyż dziwnym trafem to imię nie jest odpowiednie dla kogoś tak ponurego jak ja? Zabawne, jak bardzo imiona mogą być opisowe.Chcecie herbaty? Zaproponowałbym wam coś do jedzenia, ale nic dzisiaj nie złowiłem.Prawdę mówiąc, nic nigdy nie złowiłem.Jezioro pełne tłuściutkich ryb, a ja nigdy żadnej nie złowiłem, ani jednej przez całe sto lat.‒ Sto lat! ‒ zawołała Ziarnko.‒ W takim razie, co jesz? ‒ zapytała Trucizna.‒ Ryby, jeśli zdołam je złapać.‒ Ale powiedziałeś, że przez sto lat ani jednej nie złowiłeś.Myrrk zamrugał.‒ Owszem.‒ Więc jak, nic nie jadłeś przez sto lat?Stwór wzruszył ramionami.‒ Na to wygląda.‒ W takim razie jakim cudem żyjesz? ‒ spytała wprost.‒ Dobre pytanie ‒ odparł Myrrk.‒ Przypuszczam, że on się zbytnio nad tym nie zastanawiał, kiedy mnie tutaj umieścił.‒ Kto?‒ Hierofant.Czyż nie jestem postacią tragiczną? Zawsze łowię ryby, dzień w dzień, a nigdy żadnej nie złapałem.Ja nawet wyglądam smutno, prawda? Ale on pewnie nie zawraca sobie głowy takimi drobiazgami jak to, co ja jem, skoro nie mogę złapać ryb.Beznadzieja, jeśli chcesz znać moje zdanie.‒ Nie jesteś głodny? ‒ zapytała Ziarnko, na jej twarzy pojawiła się troska.‒ Przecież już mówiłem, że nie jadłem niczego od stu lat ‒ burknął Myrrk.‒ Czy ty nie byłabyś głodna?‒ Ja to bym nie żyła ‒ wesoło stwierdziła blondynka.‒ Chcesz herbaty czy nie? ‒ powtórzył stwór.‒ Tak, poproszę ‒ pisnęła.Trucizna i Bram również poprosili o herbatę, by nie urazić gospodarza, najwyraźniej nieco zdziwaczałego, jeśli nie całkiem szalonego.Trucizna nawet nie zadała sobie trudu, by wypytywać o Hierofanta.Nie potrafiła sobie wyobrazić, czy umacniając w ten sposób złudzenia Myrrka, jakoś by mu się przysłużyła.Wolała skupić się na prawdziwym zadaniu, czyli odnalezieniu Azalii.Jednak dostrzegała w jego słowach jakąś pokrętną logikę, jakiś sens, który sprawiał, że sądziła, iż stwór może mówić mądrze ‒ tyle że tej mądrości nie rozpoznawali.‒ Co do pałacu.‒ po dłuższej chwili odezwał się Bram.Myrrk krzątał się za jego plecami.Wygrzebał kilka filiżanek, a oni musieli się skulić, bo zawadzał o wszystko wielkim płaszczem z piór.‒ Tak, tak, pałac.Oczywiście, możecie dotrzeć do pałacu z każdego miejsca w Krainie, jeśli na pewno tego chcecie.Czy słyszeliście kiedyś o kochii, ognistym zielu?Odwrócił się, wymachując wielkim pękiem zielonych badyli.Trucizna przytaknęła.Ziele rosło na bagnach, tam gdzie się wychowywała.‒ Musicie być naprawdę nowi w Krainach, skoro nie wiecie, co można z tym zrobić.Kochia pali się w szczególny sposób.Rozniecacie ogień, kiedy słońce chyli się ku zachodowi, wrzucacie ziele i czekacie, aż się zapali.To jest właśnie to, co nazywają skrótami.Dzięki temu wszystko idzie do przodu, no nie?Dziewczyna naprawdę nie miała pojęcia, o czym on mówi, ale całą sobą była za robieniem skrótów.Nigdy nie należała do cierpliwych.‒ Chcecie dotrzeć do pałacu, prawda? ‒ spytał Myrrk, wyciągając swą wilgotną szyję i spoglądając na nich ponuro.‒ Kiedy już sygnał zostanie wysłany, nie będziecie mogli zrezygnować.‒ Chcemy tam iść ‒ stanowczym głosem odparła Trucizna.Ziarnko pisnęła, ale później już nie protestowała.Myrrk wrzucił ziele do płomieni, zakłócając spokój Andersena, który zdążył wygodnie ułożyć się przy największym źródle ciepła w izbie.Ogień przygasł, potem zapłonął na nowo.Trucizna spostrzegła, że między wirującym karmazynem kłębi się teraz czarny dym, a sam ogień wygląda, jakby od wewnątrz rozjarzył się czerwienią niczym stopiona skała.‒ On się zbliża ‒ powiedział Myrrk.‒ Kto taki? ‒ spytał Bram.‒ Woźnica ‒ odparł stwór.‒ Pojedziemy wozem? ‒ spytała podniecona Ziarnko Pieprzu, która najwyraźniej nie dosłyszała, jak Myrrk dobitnie zaznacza, że wypowiedziane przezeń słowo rozpoczyna się wielką literą.‒ Prosto do pałacu Pana Faerie ‒ przytaknął stwór.Truciźnie nie podobał się ton jego głosu.Myrrk zaparzył im herbaty, a oni w zamian poczęstowali go jedzeniem z plecaków.Napar był zielony i gorzki, pływały w nim gałązki i drobiny ziół, miał jednak nie najgorszy smak, który Trucizna uznała nawet za całkiem przyjemny.Spostrzegła, że Bram nie pije.Aż biła od niego nieufność.Stwór, wstrząsając grzbietem, usiadł na ławie.Teraz mała chatka wypełniła się miłym ciepłem, a blask ognia dawał przyjazne, domowe światło, które powstrzymywało gęstniejące ciemności.Dziewczyna trochę się odprężyła.Myrrk wyglądał na bardzo smutnego, a czy był groźny? Wątpiła.Ale w Krainie Faerie oczywiście wszystko mogło się zdarzyć.‒ Myrrk, mam pytanie ‒ odezwała się po dłuższej chwili.‒ A właściwie dwa.Nie wyglądasz na zadowolonego z życia tutaj.Nigdy nie złapałeś ryby, nigdy nic nie jadłeś, choć jesteś tutaj już od stu lat.Mam więc takie oto pytania: Skąd się tutaj wziąłeś? I dlaczego nie odszedłeś?Myrrk zamrugał i z trudem uniósł głowę, jak gdyby była wielkim ciężarem.‒ Wiesz, nikt mnie o to nie pytał.Dlaczego nie odszedłem? Przez sto lat?‒ Właśnie ‒ dociekała dziewczyna.‒ Dlaczego?‒ Kiedyś spróbowałem ‒ odparł.‒ Nie polecam.‒ Co się stało? ‒ naciskała Trucizna.Nagle zaczął jej przypominać Lampreya, który zbywał jej pytania niejasnymi odpowiedziami.Ale ona nie zamierzała dać Myrrkowi spokoju, póki czegoś się nie dowie.Stwór przez długi czas mierzył ją wnikliwym spojrzeniem.‒ Może któregoś dnia poznasz prawdę.Tak, jesteś jedną z tych.Takich jak ja.Zadających pytania.Mogę najpierw odpowiedzieć na pierwsze? Jak się tu dostałem? Nie wiem.Pewnego dnia po prostu się tu znalazłem, tylko to pamiętam.I zacząłem zadawać pytania.Ale nikt ich nie słuchał.Każdy chciał pójść swoją drogą, tak szybko jak to tylko możliwe, i nigdy nie zastanawiał się nad tym, co robi.Siorbiąc, napił się herbaty.‒ Ale gdy wędkuje się cały dzień, ma się czas na rozmyślania, więc rozmyślałem.Słuchałem opowieści tych, którzy tędy przechodzili, i domyśliłem się.‒ Czego się domyśliłeś?‒ Skąd się tu wziąłem?‒ I skąd?‒ Lepiej spytaj Hierofanta.‒ Dlaczego nie możesz mi po prostu odpowiedzieć?‒ To nie tak ‒ jęknął Myrrk.Wyglądał na dotkniętego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl