[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szedł prosto w kierunku więzienia.Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi celi Awicza, bez słowa powitania zapytał:- Gdzie mieszka narzeczona pańska?- Ależ ona i matka jej dziś tu były! - wesoło zawołał Awicz.- To może jeszcze w miasteczku?- Nie; odjechały stąd prosto do domu.- A gdzie ten dom? gdzie ten dom? jak nazywa się ten majątek? Ile wiorst stąd? - sypałpytaniami oficer i teraz znowu można by w oczach jego dostrzec mękę duszy, gorączkęciała.Awicz ucieszony nowym widzeniem się z narzeczoną śmiał się.- Na co panu te wiadomości? I co znaczą te pytania? Niechże panu nie przychodzi dogłowy zakochać się w mojej narzeczonej.- %7łartujecie, a ja serjozno.Upadł na stołek raczej, niż na nim usiadł.Ręką powiódł po czole.- Ja zmęczony! Ale ot co jest.po diełam służby mnie na wieś-posyłają.Może tamgdzie blisko narzeczona pańska mieszka.Chciałbym wstąpić, poznajomić się, uszanowniejej i jej matce złożyć.Awicz uprzejmie odpowiedział:- Owszem, owszem! Rade będą panu.Ciotka moja ma zawsze łzy w oczach, kiedy opanu wspomina. Ryczał - mówi - to ryczał i obrzydliwie żołnierzy łajał, ale od strasz-nych nieszczęść wyratował! I za to, że widywać mię mogą, bardzo panu są wdzięczne.Ucieszą się, gdy je pan odwiedzi.Nie masz pan przy sobie notatnika i ołówka, to bym na-zwę majątku zapisał, bo trudna do zapamiętania i możesz pan zapomnieć albo przekręcić.Miał przy sobie jakiś zeszycik przy pełnieniu służby potrzebny i podał go razem zołówkiem Awiczowi.Ten miał już pisać, ale wstrzymał się i namyślał.- Może tę nazwę i którędy tam jechać po rosyjsku panu zapisać.łatwiej pan wyczyta.może w jakim pośpiechu.Potwierdzająco skinął głową i uważnie patrzał na Awicza kreślącego w małym zeszyciesłów kilka po rosyjsku.- Pan tego języka nienawidzisz?- Język miałbym nienawidzić? A cóż on winien.Czy to on podbija, bierze w niewolę,krzywdzi, gnębi?Uśmiechnęły się poważne dziś usta oficera.- Nu, da! ale ludzi, co tym językiem gadają, to pan pewno użas kak nienawidzisz.Awicz ramionami wzruszył.60 - Nie wszystkich.Tych, którzy mi matkę mordują i braci dręczą, nienawidzę, ale tych,co żyją gdzieś tam daleko ani myśląc o tym i żadnej korzyści z tego nie odnosząc, tylkożałuję, bo złość jak jad przenikając cały organizm i w nich przeciec może.Wiesz pan co.Tu zerwał się z zydla i z energicznymi gestami kończył:- Z moją naturą nienawiść się nie godzi.Ja bym wolał wszystkich ludzi kochać, zewszystkimi być w zgodzie.Cóż, kiedy taki jeszcze świat!- Taki jeszcze świat! - jak echo powtórzył oficer.Ale więzień o rzeczach bolących dziśdługo mówić nie chciał.Był cały różowy od dzisiejszego widzenia się i od dzisiejszej roz-mowy.Wzrok jego upadł na szybkę w oknie otwartą.- Jaka cudna zorza! - zawołał.- Spójrz pan!Nad pasem lasu słały się istotnie purpury zorzy już prawie jesiennej, jaskrawej, a smęt-nej.Podszywały je ognie przysłonięte, tajemnicze, i wypływało znad nich jezioro bladegozłota.Dwie pary zamyślonych oczu ludzkich przez okienko więzienne patrzało na tę pysznąozdobę nieba.Więzień po chwili mówić zaczął:- Czy pan nic na tę zorzę patrząc oprócz niej nie widzisz? Czy panu nic na powierzchnijej się nie przedstawia? Ja widzę.Mnie się przedstawia tu, na tym złotym jeziorze, dommój rodzinny nad jeziorem stojący, moja kochana Jeziorna, której już może nigdy nie zo-baczę.Nieduże to, nie wspaniałe, ale takie miłe, drogie, z każdym nerwem mego ciała, zkażdą struną mej duszy związane.Oto tu, nad tą fioletową chmurką, stoi dom niewielki jaknasze wszystkie, biały i z gankiem, tam dalej topole, włoskie, a tam stary wiąz pośrodkudziedzińca, po którym biegnie pies, Nestor, ulubieniec mojej nieboszczki matki.Zaśmiał się jakoś z cicha i z kolei wskazał na pas ciemnego fioletu, w dalekich głębiachnalany płomiennym ogniem.- A na tym pasie ciemnym i w głębi gorejącym, wiesz pan, co widzę? Chatę sybirskądaleką, daleką, pod światłami północnej zorzy stojącą i na progu jej nas dwoje.A pan cowidzisz? Czy nic wcale? To być nie może! Powiedz pan szczerze.Umilkł w połowie wyrazu i wzrok szybko z zorzy na towarzysza przeniósł, zdziwionygwałtownym jego ruchem.Oficer gwałtownie cofnął się od okienka i oczy zakrył ręką,która drżała.I on zobaczył coś na złotym jeziorze zorzy.Zobaczył sucho zarysowane nanim czarne linie.Rękę od oczu odejmując zaczął spiesznie:- To nic! to nic! Oczy od patrzenia na tę światłość zabolały.Mnie już czas iść.Ze trzydni będę jezdził po służbie i pana nie zobaczę.Bądz pan zdrów!Był już przy drzwiach.Zatrzymał się jeszcze.- Bądz zdrów! - powtórzył.A potem przez okrągłe okienko we drzwiach:- Atwarit'!Ale mniej jakoś głośno i twardo niż zwykle.Z łatwością otrzymał trzydniowy urlop i u końca dopiero dnia trzeciego do miasteczkapowrócił.Zaraz poszedł do wysoko postawionego przyjaciela.- Dokuczam ci ja, gołubczyk, ale to już ostatni raz.Potem nigdy już nie będę.Cóż ztym wezwaniem mego plemiannika do komisji? kiedy?- Jutro wieczorem!Radość błysnęła mu w oczach.- Wieczorem! to dobrze, dobrze!- Z czego ty tak ucieszył się, Apolinar?61 - Cały dzień jeszcze mieć będę do namawiania.Namawiaj, namawiaj, aby upokorzyłsię.Od tego zależy wszystko.- Ale, drogi, uczyń ty mi jeszcze jedną łaskę.Niech ja jego sam do komisji prowadzę.Nie żołnierze, ale ja sam.Z żołnierzami, widzisz, jak będzie szedł, to w nim znowu zbun-tuje się polska i szlachecka dusza, a ze mną, to co innego.Ja go jeszcze przez drogę doostatniego momentu.rozumiesz? Ostatnie wrażenie.- Rozumiem! Jak ty, adnakoż, Apolinar, zmizerniał, i jaka pieczal w twoich oczach! Jaciebie żałuję.Poproszę, aby ci dali bumagu.pa prikazanju.Kapitan Karłowicki objął ramionami współtowarzysza lat chłopięcych, nie wiedziećdlaczego popatrzał na niego długo, długo i na koniec serdecznie go ucałował.- Bóg niech będzie z tobą! Bóg niech będzie z tobą! Ja tobie z serca dziękuję.zawszystko!- Co tobie? Jakbyś dokąd wyjeżdżał i żegnał się! Ale prawda, że tu teraz żyjąc rozumpostradać można.Użasy takije! Już ja posłał prośbę, aby mnie stąd przenieśli, choć naKamczatkę, byle gdzie indziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl