[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bał się potwornie już wtedy,gdy przejeżdżał taksówką obok oletowego deSoto zaparko-wanego przed restauracją Williama Penna; teraz, kiedy patrzyłwprost w rozżarzone re ektory& nie, w oczy!& samochodu,czuł się tysiąc razy gorzej.A raczej milion.Zdawał sobie sprawę, że rozdarł spodnie i starł skórę z ko-lana, słyszał Little Richarda zawodzącego z czyjegoś otwar-tego okna, wciąż widział przed sobą widmowy ślad błękitnejjarzeniówki otaczającej tarczę zegara& lecz wszystko to wyda-wało mu się całkowicie nierealne.To były tylko dekoracje, tan-detne, byle jak zmontowane i pomalowane krzykliwymi kolo-rami.Rzeczywistość, która zaczynała się zaraz za nimi, miałakolor jednolicie czarny.Chromowana atrapa deSoto poruszyła się, wykrzywiła. Te wozy nie są prawdziwe  powiedział Juan. To coś całkieminnego.Rzeczywiście, coś całkiem innego. Ted&Wreszcie przełamał barierę szeptu& i Ted usłyszał.Od-wrócił się z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.W tejsamej chwili deSoto wjechał na chodnik za jego plecami, roz-chwiane snopy światła wywlekły z niego długie cienie, tak sa-mo jak wtedy, kiedy zapłonęła latarnia na słupie, oświetlającblizniaczki Sigsby i Bobby ego.Ted obrócił się w kierunku samochodu, osłaniając ręką oczy.Pojawiły się kolejne światła: tym razem był to jadowicie zie-lony cadillac z rekinimi płetwami, długi na kilometr, z falu-298 jącymi skrzelami.Wpadł z impetem na chodnik za plecamiBobby ego, znieruchomiał zaledwie kilkanaście centymetrówod jego nóg.Chłopiec usłyszał głośne sapanie: silnik samo-chodu oddychał.Otworzyły się drzwi, ze wszystkich trzech samochodówwysypali się ludzie  a w każdym razie stwory na pierwszyrzut oka bardzo do nich podobne.Sześciu& Ośmiu& W koń-cu Bobby przestał liczyć.Wszyscy byli w długich płaszczachkoloru musztardy, każdy miał na prawej klapie szkarłatnoczer-wone oko, które chłopiec widział we śnie.Przypuszczalnie by-ły to jakieś odznaki, ale jakie? Policyjne? Raczej nie.Możewięc byli to fałszywi gliniarze, jak w lmie? Nie, choć trochębliżej.Gangsterzy? Jeszcze bliżej, ale nie do końca.To byli&Regulatorzy.Jak w tym lmie, który w zeszłym roku oglą-dałem ze Smutnym Johnem.W tym, w którym występowaliJohn Payne i Karen Steele.Właśnie.W lmie regulatorzy okazali się po prostu ban-dziorami, na pierwszy rzut oka jednak można było wziąć ichza duchy, potwory albo coś w tym rodzaju.Bobby był niemalpewien, że CI regulatorzy na pewno są potworami.Jeden z nich chwycił go za ramię i chłopiec krzyknął prze-razliwie; czegoś tak okropnego nie doświadczył jeszcze nigdyw życiu.Matka, która cisnęła nim o ścianę jak szmacianą lal-ką, to była przy tym błahostka.Miał wrażenie, że dotyka gopięciopalczasty termofor wypełniony gorącą wodą& a potemobrzydliwie miękkie palce stwardniały w szpony& przeszyłygo na wylot, chociaż wcale nie wbiły się w ciało& To kij Jacka,przemknęło mu przez głowę.Ten zaostrzony z obu stron.299 Pociągnęli go w stronę Teda, potknął się, z najwyższymtrudem utrzymał się na nogach.Naprawdę wydawało mu się,że zdoła ostrzec przyjaciela, że uciekną w podskokach, tak jakczasem robiła Carol? Zabawne, prawda?O dziwo, Ted wcale nie wyglądał na przerażonego.Cho-ciaż zewsząd otaczali go mali ludzie w żółtych płaszczach, najego twarzy malowała się jedynie troska o chłopca.Obrzydli-wa, zmieniająca się ręka zwolniła uchwyt, Bobby potknął sięo własne nogi, któryś ze stworów wykrzyknął coś piskliwiei pchnął go w plecy.Bobby wpadł prosto w objęcia Teda i szlo-chając rozpaczliwie, przycisnął twarz do jego piersi.Dobrzeznany zapach papierosów i płynu po goleniu był za słaby, żebypokonać smród bijący od napastników oraz jeszcze obrzydliw-szy, który roztaczały ich samochody.Bobby podniósł głowęi spojrzał Tedowi w oczy. To moja mama!  załkał. To ona im powiedziała! Nie wiń jej  odparł Ted. Nic nie mogła na to poradzić.Powinienem był zniknąć wcześniej. Miałeś udane wakacje?  spytał jeden z małych ludzi.W jego głosie pobrzmiewało dziwne brzęczenie, jakby w gar-dle miał pełno żywej szarańczy albo świerszczy.Możliwe, żeto właśnie z nim Bobby rozmawiał przez telefon, że to wła-śnie ten nazwał Teda ich psem& Ale możliwe też, że wszyscymieli identyczne głosy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl