[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W górzemigotały gwiazdy, w dole niezliczone, sięgające aż po horyzont światła miasta.Ciepłe i trochę parne powietrze czerwcowej nocy wypełniał zapach kwitnącychwłaśnie gardenii, zasadzonych na tarasie w ozdobnych donicach i skrzynkach.Dani z lubością wdychała go i uśmiechała się sama do siebie.Czuła się takniezwykle, tak cudownie.Z rozmarzenia wyrwały ją w pewnym momencie czyjeś głosy.Rozejrzałasię.Dwaj mężczyzni, dotąd ukryci w mroku na przeciwległym krańcu tarasu,gdzie zapewne palili papierosy, zbliżali się wolno w stronę drzwi do salonu.Niewidząc Dani, z całkowitą swobodą prowadzili głośną rozmowę.- Jason ma fart, no nie? Znalezć taką laseczkę, jak ta Danielle Edwards!Zawsze mówił, że matka jego dzieci musi być piękna i inteligentna, ale żeby taktrafić.- Co chcesz, takim mocnym gościom jak on, to się zawsze szczęści.Jaklubi powtarzać? %7łe wystarczająco dobre jest tylko to, co najlepsze? No toprzecież by sobie nie wziął zwyczajnej kobiety, żeby mu urodziła zwyczajnedzieciaki! Nie spieszył się.Długo szukał jakiegoś cymesiku, aż znalazł.- Cholera! Przy swoich warunkach byłaby w porządku nawet z ptasimmóżdżkiem.A z tego, co słyszałem, to mocno łebska dziewczyna.Rozumiesz,- 107 -SR superinteligencja w superopakowaniu.Towarek prima sort.Jason ma fart!Pewnie założy hodowlę urodziwych geniuszy.Mężczyzni weszli do środka.Dani poczuła się, jak uderzona obuchem.Zachwiała się na nogach i oparła o ścianę.A więc to tak! O to tu chodzi! Jasonpotrzebuje kobiety, która urodzi mu piękne inteligentne potomstwo, jegopotomstwo, dziedziców jego imperium! Kobiety? Raczej rozpłodowej klaczy!Do tej cholernej hodowli.Boże, powinna była przewidzieć, domyślić się! %7łeon też zechce się nią posłużyć do osiągnięcia własnych celów, że też zechce jąwykorzystać.Boże! Przecież nie pierwszy raz w życiu przerabiała tę lekcję.Dlaczego tak się pozwoliła zaślepić własnym emocjom? Dlaczego pozwoliłajemu? Cóż, miała nadzieję na miłość.Chciała, tak bardzo chciała kochać! I byćkochaną! Boże.Wybuchnęła pełnym goryczy śmiechem, który stopniowo zacząłprzeradzać się w łkanie.Nie, tylko nie to! Nie wolno płakać! Nie teraz,przynajmniej nie teraz.Teraz trzeba myśleć.Trzeba natychmiast podjąć jakąśrozsądną decyzję.O małżeństwie nie może być mowy, to pewne! Rozpłodowaklacz.Nie zniosłaby takiej roli, nawet przy całej swej beznadziejnej miłości doJasona.Nie, nigdy!- A więc to tu się ukryłaś! Kochanie, wszędzie cię szukam, przecież jużczas, żebyśmy ogłosili nasze zaręczyny, oficjalnie, wszem i wobec.Jesteśgotowa?Jason? Skąd się tu nagle wziął, czego od niej chce, dlaczego się uśmiecha,czemu wyciąga do niej ręce? Aha, zaręczyny, faktycznie, mieli ogłosić, po towłaśnie jest całe to przyjęcie, cały ten spęd! Rozpłodowa klacz.- Nie!- O co chodzi, kochanie? - Jason spojrzał na Dani mocno zdziwiony itrochę niepewnie się uśmiechnął.- Nerwy? Spokojnie, ogłosimy i tyle.- Nie, Jason.Nie ogłosimy.- Co ty mówisz? Przecież przyjęcie.- 108 -SR - Przykro mi.Nie ogłosimy.Nigdy.Zaręczyn nie będzie.Ani ślubu.Przykro mi, Jason, przepraszam.Zmieniłam zdanie.- Dani! - Jason dziwnym, jakby nie swoim głosem wypowiedział to jednojedyne słowo, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, jakby oniemiał, nie mogącuwierzyć w to, co do niego dotarło.Podszedł bliżej, ujął dziewczynę za ręce.W końcu wykrztusił z trudem:- Kochanie, o co ci chodzi? Co się takiego stało?- Nic - odparła, starając się o chłodny, beznamiętny ton.- Po prostuodzyskałam rozum.Jestem nowoczesną kobietą, Jason, businesswoman, zwykształceniem, dobrą pracą i obiecującą przyszłością.Nie odpowiada mi rolakury domowej.Niestety.- Dani, bredzisz i dobrze o tym wiesz! Piętnaście minut temu byłaścałkiem zadowolona, podobno nawet szczęśliwa, a nagle.Dani! - Głos Jasonanabrał mocy i zabrzmiał zdecydowanie, a nawet trochę władczo.- Powiedz mizaraz, co tu zaszło? Co tak gwałtownie wpłynęło na zmianę twojej decyzji?- Nic.Po prostu nie chcę wychodzić za mąż.Rozmyśliłam się.- Dani, na Boga! Przecież się kochamy! Nie możesz.- Jason, proszę cię.Podjęłam już decyzję.- Cofnęła się i uwolniła dłonie zuścisku jego rąk.- Mamy w życiu tak różne cele.Nie możemy być razem, imwcześniej sobie to oboje uświadomimy, tym lepiej.Ja właśnie już.Skończępracę dla twojej firmy i musimy się pożegnać.I lepiej, żebyśmy się niewidywali nigdy więcej!Jason przetarł oczy, zupełnie jakby nie był pewien, czy dobrze widzi, ktodo niego mówi.Głęboko westchnął i odrzekł:- Dani, musimy poważnie porozmawiać.Takich decyzji nie zmienia się wpiętnaście minut.I nie zmienia się uczuć.To jakiś obłędny koszmar! A pozawszystkim, mamy na karku ponad setkę specjalnie zaproszonych gości,czekają.- 109 -SR - Przykro mi, Jason, nie doczekają się.Dobrze wiem, że sytuacja jestbardzo niezręczna, ale nic na to w tej chwili nie poradzę.Ty chyba również nie.Przykro mi.Nie wiem, co zrobisz.Bo ja po prostu sobie pójdę.Wezwętaksówkę i pojadę do domu - zrobiła krok w kierunku drzwi.- Nie wygłupiaj się! - rzucił krótko Jason i przytrzymał ją za rękę.- To ty się nie wygłupiaj.Siłą nic tu nie wskórasz.Puść mnie, chcę iść dodomu.Pozwól mi odejść, proszę.Po tych słowach zapadła pełna napięcia cisza.Jason nie zwalniałuchwytu, ale też go nie wzmacniał.Oddychając ciężko, spoglądał na Danidziwnym, trochę rozbieganym wzrokiem.Najwyrazniej walczył, spierał się wmyślach z samym sobą.- No, dobrze - ustąpił w końcu.- Chcesz koniecznie jechać, to jedz.Tylko, do licha, nie będziesz wzywała żadnej taksówki! Sam cię odwiozę.- Jason, nie! Masz przecież gości.- Nie pora teraz się o nich martwić, Dani.Więc nic już nie mów i chodz.Z kamienną twarzą i obojętnym wzrokiem przeprowadził ją przezzatłoczony salon do przedpokoju.Nie udzielając nikomu żadnych wyjaśnień,wyszli z mieszkania, zjechali windą na dół i wsiedli do samochodu.Ruszyli.Jason prowadził patrząc wyłącznie przed siebie, z rękoma zaciśniętymi nakierownicy tak kurczowo, jakby zamierzał ją przełamać na pół.Dziewczynasiedziała obok niego sztywno, w bezruchu, opierając na kolanach drżące lekkodłonie.Oboje przez całą drogę milczeli.Jason nie wjechał do podziemnego garażu w domu Dani, jak to zazwyczajdotąd czynił, tylko zatrzymał się na półkolistym podjezdzie, na wprost wejścia,zupełnie jak kierowca taksówki.Nie zgasił silnika.Nie otworzył Dani drzwi.Nawet nie odwrócił głowy w jej stronę.Wciąż patrzył prosto przed siebie,oczyma przepełnionymi bólem i jakąś ogromną tęsknotą.- Jason, proszę, pożegnaj ode mnie swoich rodziców - powiedziaławysiadając z samochodu.- 110 -SR Spojrzał na nią poważnie i przenikliwie, z wyrzutem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl