[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostałem z nimi w Hampstead Cottage.Starałem się jakmogłem nie zatruć im radości z mojego powrotu, tak jakzatrutą była dla mnie.Uczyniłem wszystko, co w mocyczłowieka, aby się dzwignąć z nieszczęścia i z rezygnacjązaakceptować życie, aby mój wielki smutek napływał do sercajako wzruszenie, a nie jako rozpacz.Wszystkie te wysiłki byłydaremne i beznadziejne.Azy nie przynosiły mi ulgi,współczucie siostry ani miłość matki nie koiły bólu.Trzeciego poranka otworzyłem przed nimi serce.Padływreszcie z ust moich słowa, które wyrzec pragnąłempierwszego dnia, kiedy matka powiedziała mi o jej śmierci.- Pozwólcie mi odjechać na jakiś czas - rzekłem.- Aatwiej tozniosę, jeśli raz jeszcze spojrzę na miejsce, gdzie ją po razpierwszy zobaczyłem, jeśli uklęknę i pomodlę się przy grobie, gdzie ją złożono na wieczny spoczynek.Wyruszyłem w podróż - w podróż do grobu Laury Fairlie.Było ciche jesienne popołudnie, kiedy wysiadłem na pustejstacyjce i sam jeden szedłem pieszo pamiętną drogą.Niknącesłońce przeświecało blado poprzez lekkie białe obłoczki,powietrze było ciepłe i ciche, lecz spokój pustej wiejskiejokolicy przyćmiewał smutek zamierającego roku.Doszedłem do wrzosowiska, stanąłem na grzbiecie wzgórza.i oto w oddali znane drzewa ogrodowe, jasno zarysowanepółkole podjazdu, wysokie, białe ściany dworu w Limmeridge.Wydarzenia i zmiany długich miesięcy wędrówek iniebezpieczeństw zwiędły, zbladły i skurczyły się w mojejpamięci.Wydało mi się, że zaledwie wczoraj deptałem stopąwonne wrzosowisko.Wydało mi się, że za chwilę ujrzę, jaknadchodzi ku mnie w małym słomkowym kapeluszurzucającym cień na jej twarz, skromnej sukience, z którą igrawiatr, z tak dobrze mi znanym szkicownikiem w ręku.O śmierci, oto twoje żądło! O grobie, oto twoje zwycięstwo!Obróciłem się i poniżej, w dolince, ujrzałem samotnykościółek, ganek, gdzie oczekiwałem nadejścia kobiety w bieli,pagórki otaczające cichy cmentarz, strumyk bulgocący zimno wswym kamiennym łożysku.Ujrzałem marmurowy krzyż, biały ijaśniejący nad grobem - nad grobem, który kryje zarównomatkę jak i córkę.Udałem się na cmentarz.Zszedłem raz jeszcze niskimikamiennymi schodkami i odkryłem głowę, stanąwszy napoświęconej ziemi.Poświęconej łagodności i dobroci,szacunkowi i żalowi.Stanąłem przed płytą, znad której wznosił się krzyż.Z jednejstrony, bliżej mnie, uderzył mój wzrok nowo wykuty napis.Twarde, wyrazne,.okrutne czarne litery, opowiadające historięjej życia i śmierci.Próbowałem je odczytać.Doczytałem tylkodo imienia. Zwiętej pamięci Laura".Aagodne niebieskie oczyprzesłonięte łzami.jasna głowa, nisko opuszczona.niewinnesłowa pożegnania, którymi mnie błaga, abym ją opuścił.Ogdybyż było szczęśliwsze to ostatnie wspomnienie,wspomnienie, które przynoszę do jej grobu! Po raz drugi zacząłem czytać napis.Zobaczyłem datę śmierci,a wyżej.Wyżej były litery na marmurze, było wśród nich nazwisko,które zmąciło jej obraz w mej pamięci.Przeszedłem na drugąstronę grobu, gdzie nie było nic do czytania, gdzie żadnaziemska podłość nie stawała między moim i jej duchem.Ukląkłem przy grobie.Ręce i głowę złożyłem na białejkamiennej płycie i zamknąłem oczy, by nie widzieć ziemidokoła, by nie widzieć światła nade mną.Przywołałem jąmyślami.O, ukochana! Teraz moje serce przemawia do ciebie,znów wydaje mi się, że zaledwie wczoraj się rozstaliśmy,zaledwie wczoraj trzymałem twoją rękę w mej dłoni.zaledwiewczoraj oczy moje patrzyły na ciebie po raz ostatni.Miłościmoja!.Czas płynął, cisza zapadła, tak jak noc zapada w obrocieczasu.Pierwszy dzwięk, który rozległ się po tej niebiańskiej ciszy,był szelestem lekkim jak tchnienie wiatru nad cmentarnąmurawą.Słyszałem, jak się powoli przybliżał, jak sięprzeobrażał, aż wydał mi się odgłosem nadchodzących kroków- a potem ustał.Podniosłem głowę.Słońce zachodziło.Chmury się rozdzieliły, ukośnie padającepromienie łagodnie barwiły pagórki.Ostatnie chwile dnia byłyzimne, jasne i spokojne w tej cichej dolinie śmierci.Przed sobą, na cmentarzu, w zimnym przejrzystym blaskugasnącego słońca ujrzałem dwie stojące koło siebie kobiety.Patrzyły w kierunku grobu, patrzyły na mnie.Dwie.Zbliżyły się trochę i znowu zatrzymały.Opuszczone welonyzasłaniały przede mną ich twarze.Kiedy stanęły, jedna z kobietpodniosła welon.W spokojnym świetle wieczoru ujrzałemtwarz Marianny Halcombe.Zmieniona, zmieniona tak, jak gdyby przeszły nad nią lata. Oczy ogromne, wpółprzytomne, patrzące na mnie z obcym miwyrazem przerażenia.Twarz wychudzona i żałośnie zwiędła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl