[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szósty wyszynk był.godny pożałowania.Odepchnięty panującym tam odorem, Valdir wypadł zeń prędzej niż wszedł.Alesiódma karczma.oferowała pewne możliwości.Zwała się ona Gospodą Pod Zielonym Ludkiem, była nędzna, ale stosunkowoczysta.Pospolity gulasz w kociołku nad paleniskiem pachniał zjadliwie, zupełniejak gdyby miał więcej niż przelotny kontakt z mięsem, choć zapewne lepiej byłonie pytać jakiego rodzaju.Gospoda była pełna, ale nie zatłoczona, i dobrze oświe-tlona świecami łojowymi oraz lampkami olejowymi, co odstręczało kieszonkow-ców i najróżniejszych rzezimieszków.Obsługujące gości dziewki  których innewdzięki najwyrazniej także wystawione były na sprzedaż  także sprawiały wra-żenie dość czystych.Nie były to wprawdzie bajeczne piękności, a kwiat młodościwiększości z nich dawno już zwiądł, ale jednak były czyste.We wnętrzu znajdował się spory tłumek, choć w zasadzie było jeszcze wie-le wolnych miejsc.I tutaj właśnie Valdir spostrzegł swego przewodnika.To byłdobry znak.Wsunął więc do wnętrza gospody nieco więcej niż nos i zdołał przyciągnąćuwagę jednej z usługujących dziewek. Czy mógłbym zamienić słówko z właścicielem?  zapytał niepewnie. W kuchni  rzuciła dziewczyna o zaciętej twarzy i jeszcze raz zmierzy-ła go spojrzeniem.Valdirowi udało się zrobić na niej wrażenie wygłodniałegoi bezbronnego, więc złagodniała odrobinkę. Wejdz tylnymi drzwiami  roz-porządziła. Najlepiej od razu cię uprzedzę, że Bel nie lubi takich jak ty.Ostatninasz muzykant uciekł z jej najlepszą dziewczyną. Dziękuję, droga pani  z pokorą rzekł Valdir.Dziewczyna parsknęła i wróciła do obsługiwania stołów.Valdir musiał przejść, w głąb całego kwartału domów, nim odnalazł dojściedo uliczki na tyłach gospody.Spostrzegł kilku opryszków popatrujących nań ba-dawczo, lecz jego opłakany stan najwyrazniej przekonał ich, że nie byłoby nawetz czego go okraść.Dopomógł im w tym też podstępny, cichy głosik rozbrzmiewający w ich gło-wach: Nie warto sobie nim zawracać głowy.On nie ma nic, co opłacałoby siękraść.W uliczce panował fetor, i to nie tylko z powodu zalegających tam śmieci;Valdir był szczerze rad, że od rana nie miał niczego w ustach.Zaryzykował roz-palenie magicznego światełka, aby uniknąć wdepnięcia w coś nieprzyjemnego.a gdy stało się rzeczą oczywistą, że w niektórych miejscach jest to wprost nie-możliwe, zaryzykował skorzystanie z odrobiny większej pomocy magii, tworzącna ziemi czyste plamy, po których mógł bezpiecznie stąpać.179 A to zabawne  pomyślał, przestępując ostrożnie kałużę końskiego moczu. Tylko fakt, że nigdy nie potrafiłem stawiać czoło sytuacjom takim jak ta, zade-cydował o tym, że nigdy nie uciekłem z domu, by zostać minstrelem.A teraz otojestem tutaj, odgrywając na jawie jeden z własnych koszmarów.Zabawne.W końcu odnalazł tylne wejście do Gospody Pod Zielonym Ludkiem i pchnąłdrzwi.Kuchnia również wyglądała na stosunkowo czystą, ale nie udało mu sięobejrzeć jej dokładniej, gdyż niemal natychmiast cały widok przysłoniła mu jakaśolbrzymka.Gdyby okazało się, że nie ma mniej niż metr i osiemdziesiąt centymetrówwzrostu, Valdir nie byłby zaskoczony.Rękawy swej przepoconej lnianej koszulipodwinięte miała niemalże do ramion, ukazując nagie ramiona oplecione masyw-nymi mięśniami, których nawet Jervis mógłby jej pozazdrościć.Nosiła raczej bry-czesy niż spódnice, co mogło być podyktowane względami praktycznymi, gdyżkawał materiału potrzebny na uszycie spódnicy dla niej mógłby znacznie nad-szarpnąć jej skromny zapewne budżet.Siwiejące brązowe włosy kobiety przyciętebyły krócej niż włosy Valdira.Nikt pewnie nie zwróciłby uwagi na jej twarz dopóki nie stanąłby nagle w obliczu blizny biegnącej od lewej skroni aż po prawąstronę żuchwy. A ty czego tu chcesz?  zapytała.Jej głos zabraniał jak złowieszczy po-mruk. Nic.takiego  wyjąkał Valdir. Schronienia, wielmożna pani, schro-nienia dla biednego muzykanta. Schronienia.Strawy i napitku, i miejsca do spania w zamian za kilka mar-nych miedziaków, które uda ci się uzbierać  huknęła kobieta z obrzydzeniem. Tak, i okazji, żeby czmychnąć z którąś z moich dziewuch, jak tylko się odwró-cę.Nic z tego, mój chłopcze.Lepiej poszukaj sobie innego miejsca do grania tejtwojej kociej muzyki.Nie ma tu gospody, która potrzebowałaby wierszoklety.Valdir rozwarł swe smutne oczy i gdy kobieta już się odwracała, pociągnął jąza rękaw. Wielmożna pani, proszę. błagał bezwstydnie. Jestem tu nowy z kil-koma miedziakami, za które mogę kupić jedynie trochę skórki od chleba.Błagam,wielmożna pani, będę się odnosił do innych twoich dam jak do sióstr.Odwróciła się. Och, czyżby? Idz mydlić oczy komu innemu! Jesteś tu nowy, to. Pani  zakwilił, uchylając się przed wymierzonym w niego ciosem. Pa-ni, przysięgam.pani.ja. Pozwolił, by jego głos przycichł do zawstydzo-nego szeptu..pani, twoje służące są przy mnie bezpieczne! Nawet więcej.ja.jestem shayn.Niewiele jest miejsc otwartych dla takich jak ja.Olbrzymka wlepiła w niego wzrok, rozwarła usta, a potem wyszczerzyła zęby. Może to i prawda! Możesz być taki, z tą ładną buzią i w ogóle! To mi siępodoba!  Jej ręka jak kawał bekonu zagarnęła go do kuchni. W porządku,180 dam ci szansę! Dwa posiłki i spanie na podłodze za połowę tego, co uzbierasz.Wiedział, że musi się targować, choćby dla zachowania pozorów  ale nie-zbyt uparcie, bo inaczej może wzbudzić wątpliwości co do swego przebrania. Trzy posiłki  rzucił rozpaczliwie  i ćwiartka.Spiorunowała go spojrzeniem. Tylko spróbuj  ostrzegła go  Tylko spróbuj mi grać na nerwach, pięk-nisiu.Trzy i pół. Trzy i pół  zgodził się bojazliwie. Umowa stoi.I nie próbuj mnie nabierać, bo moje dziewczyny będą cię re-gularnie sprawdzać.A teraz słuchaj.Mam tu żołnierzy, przede wszystkim.Chcężywych piosenek, takich, żeby chciało im się od moich dziewuch czegoś więcejniż tylko piwa.%7ładnych przydługich ballad ani miłosnych pieśni, i żadnych smut-ków.Chyba że sami będą chcieli.A jak będzie smutne, to masz zrobić tak, żebypłakali, słyszysz? Zęby płakali, tak że moje dziewuchy i moje piwo będzie mogłoim ulżyć.Zrozumiano? Tak, pani  wyszeptał. I tylko mi nie szukaj między nimi towarzysza do zabawy.Jak tego chcą,idą do Pazia.Mamy tu na Zgiełku nasze umowy.Nie sprzedaję chłopców i niewpuszczam tu tych z ulicy, a Paz nie sprzedaje dziewczyn. Dobrze, wielmożna pani. Masz zaczynać swoje brzdąkanie o zachodzie słońca, jak otwieram, a koń-czyć, jak zamykam.Reszta czasu należy do ciebie.Jesz w kuchni, a śpisz w głów-nej izbie po zamknięciu. Dobrze, wielmożna pani. To połóż swój tłumok tam, w kąt, żebym wiedziała, że nie masz zamiaruuciec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl