[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten runął na ziemię, pociągnął za sobą dwóch innych i naglejednolita grupa napierająca na Łowcę poszła w rozsypkę.Bestia natychmiast zaatakowała, uderzając łapami na prawo i lewo.Obalała każdego, kto jej stanął na drodze.Ciosy miały straszliwą siłę, kruszyły ramiona, łamały żebra i miażdżyły twarze.Twardzi, doświadczeni w bojachweterani zostali roztrąceni na boki, wydając okrzyki bólu i wściekłości.Łowca rozprawił się z nimi, jakby byligrupką psotnych urwisów.Poranieni stali w miejscu, podtrzymywani przez towarzyszy, a padali dopiero,gdy ciżba zelżała.Największe niebezpieczeństwo groziło leżą cym — mogli zostać stratowani przez współbraci.Do komnaty wpadli kolejni żołnierze, biegnąc w sukurs swemu władcy i jego gościom.Łowca znów zostałodparty i przyszpilony do podłogi.Żołnierze zwalili się na niego, tworząc malowniczą kupę.Dobiegające odspodu jęki i stęknięcia świadczyły o tym, że ciężar ludzi i zbroi był niemały.Leżący na bestii ryzykowalinajwięcej, bo groziły im uderzenia szamoczącego się gwałtownie Łowcy i ciężar towarzyszy.Kupa drgnęła — raz drugi i trzeci —jakby zapadały się pod nią kamienie.I nagle opadła w dół, jakbyspuszczono z niej część powietrza.— Sir! — stęknął czyjś zduszony głos ze środka.— To.znikło!—Nie! — zawołał James.Spod stosu leżących bezładnie jeden na drugim żołnierzy wymknął się płaski cień i przemknął po posadzce domiejsca, gdzie stali Arutha i Vladic.Tam Łowca wstał i natychmiast znów się zmaterializował.Arutha uderzył rapierem, na nic już nie czekając.Klinga zamigotała i stała się prawie niewidoczna.Książę uderzał sztychem i ciął ostrzem, które obdarzył mocątalizmanu Ishap jeszcze Czarny Macros, przed ostateczną konfrontacją Aruthy z Murmandamusem pod KoniecWielkiego Buntu Moredhelów.Od tamtej pory siłę tej magicznej broni poznał tylko demon z gniazda Izmalisów.A przecież Mroczny Łowca wyglądał bardziej na zaskoczo nego niż na porażonego ostrzem Aruthy.Bestiazadrgała tylko lekko i wymierzyła Księciu potężny cios na odlew.Arutha uchylił się zręcznie, a James podskoczył z tyłu i z ca łej siły pchnął swoim rapierem.Ostrzezadzwoniło, odbiło się, a zaskoczony giermek poczuł wstrząs aż w ramieniu.—Możecie coś zrobić? — zawołał James, zwracając się doOjca Belsona.— Przychodzi mi na myśl tylko jedno.— odkrzyknął kapłan.— Ale to bardzo niebezpieczna sztuka!Arutha zaangażował się w pojedynek, którego nie mógł wygrać, dość skutecznie jednak zagradzał bestii drogędo księcia Vladica, który do tej pory nie odniósł żadnej rany.— Ojcze, tak czy owak, gorzej już być nie może! — zawołał do kapłana.Belson odstąpił w bok i zaczął inkantację w sekretnym języku swego Zakonu.James znów uderzył bestię ztyłu.Czuł się tak, jakby atakował kamienny posąg.W sypialni tymczasem robiło się coraz bardziej gorąco.Ojciec Belson stał z podniesionymi dłońmi, a nad jegogłową uformował się krąg wirujących płomieni, których żar odczuli wszyscy obecni stojący w pobliżu.Krągporuszał się coraz szybciej, a jego żar przybierał z każdą sekundą na mocy.Kapłan skończył wreszcie tkać czar.— Uciekajcie wszyscy! — zawołał.Wezwania nie trzeba było nikomu powtarzać.Ludzie błyskawicznie opuścili komnatę, oprócz Aruthy, który poraz ostatni zaatakował Łowcę, darowując towarzyszom kilka sekund na ucieczkę, a potem też się odwrócił iwypadł za drzwi.Ranni leżący na posadzce za potworem odczołgali się i na miejscu zostali tylko nieprzytomni.Kapłan wykrzyknął ostatnie słowo zaklęcia w tajnym języku Zakonu Prandura i płomienie zespoliły się wognistą sylwetkę, podobną z kształtu do Łowcy.Niesamowity żar wyczuli nawet uciekający — Aruthę zapiekłyplecy, jakby stanął za blisko paleniska kuźni.James odwrócił się i zobaczył, że ognisty stwór ustawił się pomiędzy Łowcą i Vladikiem, który stał jakskamieniały i gapił się na wszystko z otwartymi ustami.— Płomienny stworze! — zwołał Ojciec Belson.— Żywiole ognia, zniszcz mrok!Żywiołak ruszył do natarcia i obecni poczuli kolejną falę żaru tak intensywnego, że cofnęli się jeszcze dalej.Jedynie kapłan Prandura stał, jakby nieznośny skwar nie robił na nim żadnego wrażenia.Łowca zrezygnował z prześladowań Vladica i zebrał się w sobie, by stawić czoło ognistemu wrogowi.Obastwory w milczeniuchwyciły się za bary.Jedynym dźwiękiem był cichy trzask płomieni.James wybiegł z korytarza i poprzez przedpokój przedostał się na boczny pasaż.Przebiegł do jego końca,skręcił w boczną galerię i wrócił do głównej sali nieopodal miejsca, gdzie stali Arutha z Vladikiem.Dał znaknajbliższemu gwardziście.— Idź tam.— I wskazał kierunek, z którego przyszedł.— Nadrugim krańcu korytarza leżą ranni.W tym upale bardzo cierpią.Wezwij drużynę i zabierzcie ich stamtąd.— Tak jest, mości giermku! — Żołnierz strzelił obcasamii skinieniem dłoni wezwawszy innych, poprowadził kilku ludziw kierunku wskazanym przez Jamesa.— Powinienem był o tym pomyśleć — stwierdził Arutha, nieodrywając wzroku od walki ognia z cieniem.— Jesteś zajęty, Książę — odparł James, gestem poleca jąc pozostałym strażnikom zdjąć swój płaszcz.Potempodał goz ukłonem Vladicowi.— W zasadzie jest tu ciepło — stwierdził — ale.Vladic, nie odrywając wzroku od rozgrywającej się przed nim sceny, wziął płaszcz i okrył się.—Dziękuję.Dwa magiczne stwory zwarły się ramionami.Początkowo stały w miejscu, kołysząc się z boku na bok, potemzaczęły się wodzić po komnacie niczym dwaj podpici zapaśnicy w karczemnej zwadzie.Za każdym razem, gdyOgnisty zbliżał się do czegokolwiek, co mogło się zapalić, rzecz zaczynała dymić, czerniała, a gdy zatrzymał sięprzy niej dłużej, stawała w płomieniach.Łowca uderzał Ognistym o ścianę, w nadziei, że zdoła się wyrwać zrozpalonych kleszczy, żywiołak jednak trzymał mocno i milcząco znosił potężne ciosy.Nagle sam okręcił sięwokół osi i rąbnął Łowcą o mur.—Jeżeli to potrwa trochę dłużej, z mojego pałacu zostaniekupa zgliszczy — stwierdził Arutha.Kilka ozdobnych gobelinów już się dymiło, a dwa zajęły się ogniem.Łowca odepchnął Ognistego na ozdobnystół, na którym stała waza pełna świeżo zerwanych kwiatów.Płatkiw oka mgnieniu zmarniały, stół buchnął płomieniami, a waza pękła z gorąca.— Patrzcie! — zawołał James.— Coś się dzieje!W miejscach uchwytów żywiołaka z Łowcy zaczynały się sączyć strużki dymu, gęste, czarne, oleiste i z każdąchwilą grubsze.Wkrótce pod sklepieniem komnaty kłębiły się gęste opary, napełniając ją paskudnym smrodem.Łowca szamotał się dziko, usiłując za wszelką cenę wyrwać się Ognistemu, ale ten trzymał mocno i niepuszczał.W komnacie panował już nieznośny żar.— Wyprowadzić wszystkich z tego skrzydła! I duchem powodę! — krzyknął Arutha do żołnierzy.Ci szybko utworzyliszereg, wzdłuż którego zaczęły krążyć wiadra z wodą, ponieważ ciężkie, drewniane belki podtrzymującesklepienie zaczęłydymić i zajmować się ogniem.— Patrzcie! — zawołał James [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl