[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziałamjuż, że świat się od tego nie zawali.Poszłam z Małym do lekarza, wykupiłam antybiotyk i wróciłam do domu.Nie spodziewałamsię w najbliższych dniach Jamesa.Twierdził, że musi wyjechać w interesach.Nie mogłam się oprzećwrażeniu, że ma to związek ze mną i z naszą ostatnią rozmową.Kiedyś wspominał o zmianie pracy,szukaniu wspólnika i planach rozkręcenia naprawdę dużej firmy.Chciał być niezależny.Pomyślałam,że jego nieobecność wiąże się z tymi planami, a nasze ostatnie spotkanie po prostu przyspieszyłopewne decyzje.Postanowiłam poświęcić ten dzień w całości Marcinowi i trzymałam się tego do szesnastej, po-tem musiałam podać obiad i przygotować pierogi do kawiarni.Liczyłam na Marka, ale on był umó-wiony na piłkę nożną.Tym razem nie chodziło o trening syna, lecz jego własny.Sama namawiałamgo, by zrobił coś dla siebie, zajął się czymś poza pracą i więcej się ruszał, więc teraz nie chciałam mutego utrudniać.Zapowiedziałam tylko, że wieczorem chcę znowu odwiedzić pana Smitha.Korneliaposzła z Jackiem do kina.Miała wrócić o ósmej i byłam pewna, że dotrzyma słowa.O wpół do dziewiątej nie było ani Kornelii, ani Marka.Wściekłam się.Pan Smith liczył namnie.Leżał tam głodny, niewykluczone, że mu się pogorszyło.W jego wieku byle przeziębienie możesię skończyć groznym zapaleniem płuc.Posiedziałam z Marcinem dopóki nie zasnął, a potem zabrałamsię do prasowania.Gdy usłyszałam wchodzącą Kornelię, rzuciłam wszystko, wzięłam jedzenie i po-biegłam do antykwariatu.Na szczęście pan Smith był już w lepszej formie, głodny, ale zadowolony.Choroba powoliustępowała.Okna jego małej sypialni, podobnie jak nasze, wychodziły na Main Street.Mieszkał przynajbardziej stromym i najwęższym odcinku, za to widok z okna miał chyba najpiękniejszy na całejulicy.Patrząc po skosie na wschód, można było podziwiać wzgórza nad zabytkowymi dachami do-mów.Spoglądając na zachód, obejmowało się wzrokiem część rynku wraz z witryną mojej kawiarni.Zobaczyłam, że w naszej sypialni się świeci, co oznaczało, że Marek już wrócił.Trudno, niech spędzawieczór sam.Wie, gdzie jestem.Usiadłam na  swoim" krześle i obserwowałam starszego pana.Musiał mieć ponad osiemdzie-siąt lat.Sądząc po dedykacji, w czasie wojny był już dorosłym mężczyzną.Przypomniałam sobie jegoRLT wspomnienia o lotnikach i zaczęłam się zastanawiać, jak namówić go na kolejne, ale okazało się, żenie musiałam go do niczego namawiać.- Na pewno się zastanawiasz, skąd u mnie ta dedykacja - zaczął, jakby przez cały dzień czekałna ten moment.- Tak, zwłaszcza że jest napisana po polsku - odpowiedziałam.- Napisała ją Polka, która bardzopana kochała.- Tak.A ja ją kocham do dziś.Trudno było mi w to uwierzyć.Przypuszczałam, że to nie miłość, lecz jej piękne wspomnienie.Pan Smith musiał to wyczuć, bo poruszył się nerwowo w pościeli i poprosił, bym przyniosła mu zbiurka album oprawiony w brązowy aksamit.- Spójrz, zbierałem to przez lata.Na pierwszej stronie zobaczyłam zdjęcie młodej kobiety w staromodnej pozie.Miała na sobiemundur, a włosy zaczesane do góry i upięte wysoko.Kolejne grube od kleju kartki zapełniały wycinkiz gazet dotyczące polskich żołnierzy w Anglii, wypowiedzi polityków, doniesień z czasów zimnejwojny.Co kilka stron pojawiały się jednak zupełnie inne tematy - dotyczące ślubów.Dostrzegłam kil-ka zdjęć sukien ślubnych, najwyrazniej z katalogów, wzory życzeń ślubnych, a także odręczne notatki.Te ostatnie dotyczyły zwyczajów i przesądów związanych z zaręczynami, ślubem i weselem.- Nie wiedziałam, że w Anglii też nie należy brać ślubu w maju - zdziwiłam się.-  Marry in May and you'll live to rue the day" - zacytował staruszek.- W Polsce mamy jeszcze gorzej.- Uśmiechnęłam się i przetłumaczyłam na angielski nasze Zlub majowy, grób gotowy".- A, to ciekawe.Ja z kolei byłam ciekawa, jak skomentuje swoją ślubną obsesję.- Dużo tego - próbowałam go sprowokować.- Tak, był taki okres w moim życiu, że zupełnie się zatraciłem.Szczególnie po odejściu zesłużby.- Nie był pan żonaty?- Nie.- A ta dziewczyna? Misia.Nie wróciła? Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony.- Nie, oczywiście nie.Odnalazł się jej mąż, więc pojechała prosto do domu, do niego.Kiedyśobowiązywały inne zasady niż dzisiaj.Nie mogła opuścić męża, który cudem uniknął śmierci i czekałna nią.Coś mnie zastanowiło w tej historii.Nie chciałam prosić pana Smitha o ponowne czytanie de-dykacji, gdyż najwyrazniej budziło to w nim emocje.Sięgnęłam więc po książkę i przeczytałam ory-ginał, tłumacząc głośno na angielski każde zdanie.RLT Najdroższy Johnie!Ofiarowuję Ci tę książkę w dowód mojej dozgonnej miłości.Cały świat opłakuje tragedięRomea i Julii, naszej nie znając.Uczucie narodzone tu, na obcej dla mnie ziemi, zabiorę ze sobą i będę nosiła w sercu aż dośmierci.Pan Smith kiwał głową, na znak aprobaty dla mojego tłumaczenia.Czasem tylko zmieniał ja-kieś słowo na bardziej według niego odpowiednie, a ja, zastanowiwszy się chwilę, zgadzałam się zjego wersją.Ufam, że zrozumiesz i uszanujesz moje poczynania.Mąż mój pozostaje zaginionym, ale muszęwracać i czekać tam, gdzie on spodziewać się mnie będzie, a więc w domu naszym w Krakowie.%7łegnaj, miły, i urazy żadnej nie chowaj, bo uczciwość małżeńska ma swoją cenę, która musi byćspłacona.Twoja na zawszeMisia (Maria Stańko)Starszy pan kręcił się niecierpliwie.Był wyraznie zaniepokojony.- Tam coś pomyliłaś, Basiu.- Już się nie dziwiłam, dlaczego tak pięknie wymawia  ś" w moimimieniu.- W którym miejscu?- Daj mi to.- Niemalże wyrwał mi z rąk  Romea i Julię" i, wodząc palcem tam i z powrotem,wpatrywał się w polski tekst.- Tam jest napisane Mąż mój żywym odnaleziony został, więc muszęwracać.- mówił drżącym głosem.- Odnaleziony, rozumiesz, ona musiała wracać, bo na nią czekał.yle przetłumaczyłaś.Starałam się zachować spokój i jeszcze raz słowo po słowie przeczytałam to, czego i tak byłampewna: pozostaje zaginionym, nie inaczej.Rozumiałam przecież dobrze znaczenie tych słów.Do-myśliłam się, że cokolwiek się tutaj wydarzyło, Maria Stańko wróciła do Polski, by czekać na męża,nie wiedząc, czy on żyje.Im bardziej się starałam, by wyjaśnić to panu Smithowi, tym wyrazniej widziałam narastający wnim ból.Jego usta zaczęły drżeć, a pięści zacisnęły się na książce.Dałam sobie spokój.- Przepraszam, panie Smith - wyszeptałam.- Na pewno to pan ma rację.Przepraszam.Płakał.Odwrócił się do okna i płakał jak dziecko.Uspokoił się dopiero po dłuższej chwili izaczął mówić urywanym głosem, ocierając oczy batystową chustką w kratę.- Nie, Basiu, kochanie.Wierzę ci.To ona celowo wprowadziła mnie w błąd.A tak się baławracać do Polski.Tutaj najgorsze minęło, tam się właśnie zaczynało.Mogła zostać, nieba bym jejRLT przychylił.Ale wciąż mówiła o mężu.Nie miała pewności, co do jego losu, ale panicznie się bała, żekiedyś po latach pojawi się w naszym domu, by ją zabrać.W końcu się znalazł.Tak powiedziała.Mówił nieskładnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl