[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale pozałamaniu się ofensywy na Nowej Gwinei Japończycy zaczęli robić porządki na tyłach.NaJawie było nas niewielu, więc mogli sobie pozwolić na brutalność.Powiedzieli nam, że my,oficerowie, nie mamy honoru, bo daliśmy się wziąć do niewoli, wobec czego nie uważają nasza jeńców wojennych.Zgolili nam włosy i zakazali nosić oficerskie insygnia.Po pewnymczasie pozwolili nam znów  stać się oficerami, ale nigdy nie przywrócili nam prawa do noszenia włosów.- Marlowe uśmiechnął się.- A ty jak tu trafiłeś?- Paskudna historia, jak wszystkie.Pracowałem przy budowie lotniska, na Filipinach.Musieliśmy się stamtąd prędko wynieść.Pierwszy okręt, którym mogliśmy się zabrać, płynąłwłaśnie tutaj, więc wsiedliśmy na niego.Myśleliśmy, że w Singapurze będzie bezpiecznie jakw Forcie Knox.Ale zanim dopłynęliśmy, Japończycy przeszli już prawie Johore.Wybuchłastraszna panika i wszyscy zabrali się stąd ostatnim konwojem.Uważałem, że to za dużeryzyko, i zostałem.Konwój rozbito w puch.A ja ruszyłem głową i żyję.Giną najczęściejdurnie.- Gdybym ja znalazł się w takiej sytuacji, chyba nie byłbym na tyle rozsądny, żeby niepopłynąć - rzekł Marlowe.- Musisz o siebie dbać, Peter.Nikt inny tego za ciebie nie zrobi.Marlowe długo zastanawiał się nad tym, co usłyszał.Nocne powietrze przecinałyurywki rozmów, czasem wybuch gniewu, szepty, stale obecne roje komarów.W oddalinawoływały się posępnie syreny okrętowe i szeleściły palmy, rysujące się ostro na tlemrocznego nieba.Z pióropusza jednej z nich oderwał się zeschły liść i spadł z trzaskiem wposzycie dżungli.- Czy ten twój znajomy naprawdę chodzi do wioski? - przerwał milczenie Marlowe.Król zajrzał mu w oczy.- Chciałbyś pójść? - spytał cicho.- Chciałbyś ze mną pójść, kiedy znów się wybiorę?Usta Marlowe a wykrzywiły się w słabym uśmiechu.- Tak.W uchu Króla nagłym crescendo zabrzęczał komar.Król zerwał się, odszukał latarkę iobejrzał wnętrze moskitiery.Kiedy wreszcie komar usiadł na siatce, zgniótł go zręcznymruchem.Potem starannie sprawdził, czy w moskitierze nie ma dziury, i znów się położył.Po chwili odsunął od siebie wszystkie myśli.Prędko i spokojnie zapadł w sen.Peter Marlowe nie spał, leżał na pryczy drapiąc miejsca, gdzie pogryzły go pluskwy.Słowa Króla wyzwoliły w nim zbyt wiele wspomnień.Przypomniał mu się statek, którym rok temu on, Mac i Larkin przypłynęli tu z Jawy.Japończycy nakazali komendantowi Bandungu, gdzie mieścił się jeden z obozów,wyznaczyć tysiąc ludzi do roboty.Jeńcy ci mieli być wysłani na dwa tygodnie do pobliskiegoobozu, gdzie miano ich lepiej karmić - podwojonymi racjami żywności - i dawać papierosy, apotem przerzucić w inne miejsce.Zapewniano dobre warunki pracy.Wielu zgłosiło się ze względu na te dwa tygodnie.Niektórym kazano jechać.Maczgłosił na ochotnika siebie, Larkina i Marlowe a. - Nigdy nie wiadomo, chłopcy - tłumaczył im, kiedy przeklinali go za to, co zrobił.-Jeżeli uda nam się dostać na jakąś małą wysepkę, to Peter i ja przecież znamy język.A zresztąnie może być gorzej niż tu.Tak więc postanowili zamienić zło, które znali, na zło, które dopiero mieli poznać.Statek służący do ich transportu był małym parowym trampem do żeglugiprzybrzeżnej.Przy wejściu na trap stał tłum strażników i dwóch ubranych na biało Japoń-czyków, w białych maskach na twarzach.Obaj mieli na plecach duże pojemniki, a w rękupołączone z nimi rozpylacze.Wszystkich jeńców i ich rzeczy spryskiwali sterylizującą cieczą,żeby nie przenieśli na czysty statek jawajskich bakterii.W małej ładowni rufowej pełno było szczurów, wszy i odchodów, a jej środekstanowił pusty kwadrat o boku sześciu metrów.Dookoła biegły głębokie półki, przymo-cowane do kadłuba statku w pięciu poziomach, od pokładu po sufit.Miały one po trzy metryszerokości, a odległość między nimi wynosiła metr.Japoński sierżant pokazał jeńcom, jak należy siadać na półkach po turecku.Pięciu wrzędzie, obok znów pięciu w rzędzie i tak dalej.Aż do zapełnienia wszystkich półek.Kiedy wybuchły gwałtowne protesty, sierżant wyjaśnił, że tak właśnie przewozi sięjapońskich żołnierzy i jeżeli z tego sposobu korzysta wspaniała armia japońska, to jest onrównie dobry dla białoskórej hołoty.Pierwszych pięciu jeńców zapędził w klaustrofobiczneciemności rewolwer, a nacisk staczających się w dół ludzi zmusił ich do schronienia się napółkach przed napierającym tłumem.Z kolei tych, którzy zeszli, wepchnęli na półki następni.Kolano przy kolanie, plecy przy plecach, bok przy boku.Ci, którzy nie zmieścili się napółkach, a była ich prawie setka, stali jak sparaliżowani na niewielkiej powierzchni sześciumetrów kwadratowych, błogosławiąc swój szczęśliwy los za to, że nie znalezli się na półkach.Przez nie zamknięte luki do ładowni wlewało się słońce.Sierżant poprowadził drugą kolumnę jeńców, a wśród nich Maca, Larkina iMarlowe a, do ładowni dziobowej, i ta z kolei zaczęła się wypełniać ludzmi.Znalazłszy się na dnie ładowni, Mac zachłysnął się parnym powietrzem i zemdlał.Marlowe i Larkin schwycili go i torując sobie drogę wśród panującego zgiełku siłą iprzekleństwami, po schodni wydostali się na pokład.Strażnik chciał ich zepchnąć z powrotemw dół.Marlowe krzyczał i pokazywał na konwulsyjnie drgającą twarz Maca.WreszcieJapończyk wzruszył ramionami i przepuścił ich, wskazując dziób.Rozpychając się łokciami i klnąc, Larkin i Marlowe zdobyli dla Maca miejsce leżące.- I co teraz? - spytał Marlowe Larkina.- Spróbuję znalezć lekarza. - Pułkowniku! - Mac schwycił Larkina za rękę.Odemknął nieznacznie oczy ipośpiesznie wyszeptał: - Nic mi nie jest.Musieliśmy się stamtąd jakoś wydostać.Udawajcie,że się mną zajmujecie i nie przestraszcie się, jeżeli będę się rzucał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl