[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżał w ciemności, próbując uspokoić myśli, jednak znowu pomyślał o Zerze.Możeto z powodu spalonego ramienia tamtego nazisty? Nie mógł się uwolnić od tego Zera.Zerobył w jakimś sensie więzniem.Przy stole zachowywał się nieszczególnie, przykro byłopatrzeć, co robi z królikami.Jednak żarcie to żarcie, a od jakiegoś czasu Zero przestał jetykać.Cały czas wisiał, jakby był pogrążony we śnie, choć Grey nie sądził, by spał.Chipumieszczony w jego szyi przekazywał różne dane do konsoli.Choć Grey rozumiał tylkoniektóre, wiedział, jak wygląda sen, i potrafił odróżnić go od czuwania.Tętno Zera wynosiłoniezmiennie sto dwa uderzenia na minutę, plus minus jedno.Technicy, którzy zaglądali dopomieszczenia kontrolnego, aby odczytać dane, nigdy tego nie komentowali, a tylko kiwaligłowami i wprowadzali coś do kieszonkowych komputerów.Dla Greya sto dwa uderzeniaoznaczały czuwanie.Na dodatek Zero sprawiał wrażenie obudzonego.Grey znów pomyślał o uczuciach,jakie w nim budził.Były zwariowane, a jednak.Grey nie znał się na kotach, lecz Zero jakoś jeprzypominał.Kot drzemiący na schodach wcale nie śpi.Jest jak zwinięta sprężyna gotowa doskoku, gdy tylko pojawi się mysz.Na co czeka Zero? Może znudziły mu się króliki? Możema chrapkę na dingdonga, kanapkę bolońską lub tetrazzini z indykiem? Z tego, co Greywidział, wynikało, że facet mógłby zjeść kawał drewna.Takimi zębami przegryzłbydosłownie wszystko.Te jego cholerne zęby, pomyślał Grey, czując, że przechodzą go ciarki.Wiedział już,że aby zasnąć, musi coś zrobić oprócz leżenia i zmagania się z myślami.Była północ, szóstarano wybije, zanim się zorientuje.Wstał, łyknął kilka pigułek ibuprofenu, wypalił papierosa,znów opróżnił pęcherz i wślizgnął się między prześcieradła.Zwiatło reflektorów przesunęłosię po oknach raz, drugi i trzeci.Zamknął oczy, próbując wyobrazić sobie, że stoi naruchomych schodach.Tej sztuczki nauczył go doktor Wilder.Nazywał Greya  podatnym nasugestię , co oznaczało, że można go łatwo zahipnotyzować.Aby to osiągnąć, Wilderposługiwał się obrazem ruchomych schodów.Należało sobie wyobrazić, że stoi się naruchomych schodach i wolno zjeżdża.Miejsce, w którym się znajdowały, nie miałoznaczenia: lotnisko, centrum handlowe, wszystko jedno.Schody Greya nie znajdowały się w żadnym szczególnym miejscu.Chodziło o to, żeby były ruchome, żeby na nich stał i żebyzjeżdżały, i zjeżdżały, bez końca, na sam dół, który nie był dołem w sensie końca czegoś, leczmiejscem przenikniętym chłodnym błękitnym światłem.Czasami wyobrażał sobie pojedynczeschody, a czasami kilka krótszych, które przenosiły go jedno piętro niżej i tam musiał sięprzesiąść na kolejne.Tej nocy schody były pojedyncze.Maszyna lekko szarpnęła pod jego stopami.Poczuł,że gumowy pas jest gładki i chłodny.Schody ruszyły.Grey przeczuwał rozciągający się wdole błękit, lecz nie odwrócił oczu, aby na niego spojrzeć.Nie była to rzecz, którą możnazobaczyć.Pochodziła z jego wnętrza.Kiedy go wypełniła i ogarnęła sobą, wiedział, że zasnął. Grey.Zwiatło już w nim było, lecz nie miało błękitnej barwy.Zabawne.Byłociepłopomarańczowe i pulsowało jak serce.Jakaś część jego umysłu powtarzała:  Zpisz,Grey, zasnąłeś i śnisz.Druga, która śniła, nie zwracała na to najmniejszej uwagi.Sunął przezpulsujące pomarańczowe światło. Jestem tutaj, Grey.Zwiatło stało się złociste.Grey leżał w stodole, na słomie.Sen był wspomnieniem,lecz nie do końca.Turlał się w słomie, która przylgnęła do jego rąk, twarzy i włosów.Obokleżał chłopak, jego kuzyn Roy.Nie jego prawdziwy kuzyn, lecz Grey tak go nazywał.Roy teżbył cały w słomie i chichotał.Baraszkowali, siłując się lub coś w tym rodzaju.Pózniejatmosfera się zmieniła, jakby ktoś nastawił inną piosenkę.Czuł zapach słomy i woń własnegopotu zmieszanego z potem Roya.W jego doznaniach wszystko stopiło się w zapach letniegopopołudnia.Roy mówił cicho:  Będzie fajnie, ściągnij dżinsy.Ja zdejmę swoje, nikt nas niezobaczy.Rób to, co ja.Pokażę ci, jak to się robi.To najwspanialsze uczucie na świecie.Grey ukląkł przy nim na słomie. Grey.Grey..Roy miał rację.To było najwspanialsze uczucie na świecie.Przypominało ciągnięcieliny na wuefie, tylko było lepsze, jak kichnięcie narastające w jego wnętrzu, na dole, iwznoszące się wszystkimi korytarzami, alejkami i kanałami ciała.Zaniknął oczy, pozwalając,aby to uczucie w nim narastało. Tak.Tak.Słuchaj, Grey.Nadchodzę.Nie był już sam z Royem.Usłyszał krzyk, a pózniej kroki na drabinie, jakby piosenkaznowu się zmieniła.Kątem oka ostatni raz ujrzał Roya.Cały płonął i dymił.Jego ojciecwyciągnął pas, ciężki czarny pas.Nie musiał go zobaczyć, by wiedzieć.Poczuł, jak spada na jego obnażone plecy.Ukrył twarz w słomie.Czuł, jak ojciec wymierza mu razy, a pasrozdziera skórę.Pózniej poczuł coś innego, głębszego, rozdzierającego od środka. Lubisz to, naprawdę lubisz.Pokażę ci, leż cicho.Ten człowiek nie był jego ojcem.Grey teraz to sobie przypomniał - przedmiot nie byłzwykłym pasem, a człowiek, który go trzymał, nie był jego ojcem.Zajął tylko jego miejsce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl