[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W swym szerokim kapeluszu, kryjącym niespokojne oczy, miał wygląd biednegowieśniaka, który mimo swej nędzy przyszedł rozweselić sięna targu.Mikołaj objął Angelikę w talii.Bardzo lubił ją tak trzymać.Ona natomiast miała wrażenie, że jest zamknięta w jednej z żelaznych obręczy, w jakie zakuwa się więzniów.Aleten mocny uścisk nie zawsze był nieprzyjemny.Tego wieczoru, podtrzymywana jego silną ręką, czuła się szczupłai gibka, słaba i bezpieczna.Ręce miała pełne cukierków,zabawek i flakoników z perfumami.Przyglądała się z pasjąwalce zwierząt, krzyczała i tupała wraz z innymi, kiedy dzik,strząsając z siebie psy, nadział jednego z nich na szablei wyrzucił z rozerwanymi trzewiami poza arenę.Nagle, naprzeciw, z drugiej strony areny, ujrzała Rodo-gona-Cygana.Bawił się długim, ostrym sztyletem.Rzucony nóż świsnąłnad walczącymi zwierzętami.Angelika odskoczyła na bok,pociągając za sobą Mikołaja.Ostrze o milimetry minęłojego szyję i utkwiło w gardle handlarza chińszczyzną.Zmiertelnie ugodzony mężczyzna wydał z siebie jęk, rozprostowałręce, odrzucając poły pstrokatego płaszcza.Przez chwilęwyglądał jak olbrzymi motyl, przypięty szpilką.Potem chlusnął krwią i zwalił się na ziemię.Wtedy naprawdę zaczął się targ na Saint-Germain.Koło północy Angelika z tuzinem innych dziewcząt i kobiet, z których dwie należały do bandy Calembredaine'a,została wrzucona do więzienia w Chatelet.Kiedy zamknęłysię ciężkie drzwi, nadal wydawało jej się, że słyszy wrzaskirozhisteryzowanego tłumu, krzyki żebraków i bandytów,zgarnianych bezlitośnie przez policjantów i rozwożonychpartiami do publicznych więzień. No to jesteśmy ugotowane  powiedziała jednaz dziewczyn. Ale mam szczęście! Raz wybrałam się gdzie140 indziej niż na Glatigny i właśnie dałam się złapać.Zdolnisą łamać mnie kołem za to, że nie zostałam w swojej dzielnicy. A to boli?  spytała jedna z dziewcząt. O matko! Jeszcze do tej pory mam porozciągane żyły.Kiedy kat mnie na to wsadził, krzyczałam: Słodki Jezu!Zwięta Mario, miejcie litość nade mną! A mnie kat wepchnął zagięty róg aż do żołądka i wlałmi chyba z sześć imbrykow zimnej wody.%7łeby to chociażbyło wino! Myślałam, że rozerwę się jak świński pęcherz.Potem doprowadzili mnie do ognia w kuchni w Chatelet,żebym doszła do siebie.Angelika słuchała tych głosów, wynurzających się z przesiąkniętej zgnilizną ciemności, nie przejmując się wcale takimi szczegółami.Myśl, że w czasie przesłuchania, obowiązkowego dla każdego oskarżonego, będzie niewątpliwie poddawana torturom, nie docierała wcale do jej świadomości.Opanowana była jedną myślą: Moje dzieci.? Co się z nimistanie.? Kto się nimi zajmie? Może o nich w ogóle zapomną? I zjedzą je szczury.Mimo że w celi było wilgotno i zimno, pot wystąpił jejna skronie.Przycupnięta na wiązce zgniłej słomy, opierała się plecami0 ścianę i ściskając rękoma kolana, starała się uspokoići znalezć jakieś pocieszenie: Może jakaś dobra kobieta sięnimi zajmie.Są zaniedbane, mało rozgarnięte, ale przecieżmyślą o tym, żeby dać swym dzieciom chleba.Dadzą więci moim.Zresztą, jeśli Polka tam jest, to jestem spokojna.1 Mikołaj będzie czuwał.Ale czy Mikołaj nie został zatrzymany? Przypomniałasobie panikę, kiedy uciekając przed krwawą bijatyką, widziała, jak co chwila wyrastała przed nią zapora policjantówi strażników.Wszystkie wyjścia z targu i dzielnicy były strzeżone, jakbypolicja i straż paryska nagle się rozmnożyły.Angelika starała się sobie przypomnieć, czy Polka opuściła targ przed bójką.Kiedy ją widziała po raz ostatni,ciągnęła w stronę Sekwany młodego prowincjusza, trochęwystraszonego, lecz zarazem uszczęśliwionego.Ale przedem141 mogli się zatrzymywać w wielu miejscach, spacerować, wstąpić do gospody.Całą siłą woli Angelika próbowała przekonać siebie, żePolka nie została wzięta, i ta myśl uspokoiła ją nieco.Z trwogi o dzieci machinalnie odmawiała strzępki zapomnianych już modlitw i błagalne wołania:^ Litości dla nich! Chroń je, Panno Zwięta.Przysięgam, że jeśli moje dzieci się uratują, wyrwę się z tego upodlenia.Skończę z towarzystwem kryminalistów i złodziei.Postaram się zarobić na życie pracując własnymi rękami.Myślała o kwiaciarce i snuła dalsze plany.Czas już jejsię tak nie dłużył.Rano usłyszała straszny szczęk zamków i zgrzytanie kluczy,po czym drzwi się otworzyły.Wartownik poświecił wewnątrzpochodnią.Zwiatło dnia, wpadające przez otwór zagłębionyw murze, było tak słabe, że niewiele oświetlało celę. Oto markizy, chłopaki!  krzyknął strażnik radośnie. Wezcie sobie którąś.Będzie obfity plon.Trzej inni wartownicy weszli do celi i zatknęli pochodnięza obręcz w murze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl