[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Murzanasz darował siostrę waszej miłości panu Adurowiczowi, któren ją w namiocie miał.Ja jąna Kuczunkaurach wióiał, jak po wodę z wiadrami choóiła, i pomagał jej dzwigać, bociężarna choóiła& Gorze!  szepnął Nowowiejski. A drugą pannę murza nasz sam w namiocie miał.My jej tak często nie widywali,ale nieraz słyszeli, jak krzyczała, bo murza, choć ją dla rozkoszy trzymał, przecie ją co óieńpuhą b3ał i nogami kopał&Wargi Nowowiejskiego pobielały i poczęły się trząść.Eliaszewicz zaledwie dosłyszałpytanie: Góie one teraz? Sprzedane do Stambułu. Komu? Murza sam pewnie nie wie.Wyszło rozkazanie od padyszacha, by w obozie niebyło niewiast.Sprzedawali wszyscy na bazarze, to i murza przedał.Badanie się skończyło i przy ognisku zapanowała cisza.Tylko od niejakiego czasuwstał gorący południowy wiatr i trząsł gałęziami dereniu, które szumiały coraz mocniej.Powietrze uczyniło się duszne; na krańcu widnokręgu ukazało się kilka chmur, ciemnychw środku, a połyskujących mieóiano na brzegach.Nowowiejski odszedł od ogniska i szedł jak błędny, nie zdając sobie sprawy, dokądzdąża.Na koniec rzucił się twarzą na ziemię i począł drzeć paznokciami ziemię, pózniejkąsać własne ręce i chrapać, jak gdyby konał.Kurcz wstrząsał jego olbrzymim ciałem,i leżał tak przez całe goóiny.Dragoni patrzyli na niego z dala, ale nawet Luśnia nie śmiałsię zbliżyć.Morderstwo, OkrucieństwoNatomiast wymiarkowawszy, że komendant nie bęóie się gniewał za nieoszczęóanieLipków, straszliwy wachmistrz wprost z wroóonego okrucieństwa ponatykał im murawydo ust, żeby wrzaskom zapobiec, i pozarzynał ich jak woły.Pan Wołodyjowski 220 Oszczęóił tylko jednego Eliaszewicza przypuszczając, że ów bęóie jako przewodnikpotrzebny.Skończywszy robotę poodciągał drgające jeszcze trupy od ogniska i ułożył jeszeregiem, sam zaś poszedł spoglądać na komendanta. Choćby oszalał  mruknął sobie  i tak tamtego musim dostać!Południe przeszło, popołudniowe goóiny również  i óień począł się chylić ku za-Obłok, Wiatrchodowi.Lecz owe małe z początku chmury zajęły już prawie całe niebiosa i stawały sięcoraz gęstsze i ciemniejsze nie tracąc owego mieóianego blasku po brzegach.Olbrzymieich kłęby obracały się ociężale, na kształt kamieni młyńskich, naokół własnych osi, na-stępnie zachoóiły na siebie, parły jedne na drugie i spychając się wzajem z wysokości,staczały się zbitym tłumem niżej i niżej ku ziemi.Wiatr uderzał czasem jak drapieżny ptak skrzydłem, przyginał derenie i świdwy doziemi, porywał tuman liści i roznosił go z wściekłością; chwilami ustawał, jakby w ziemięzapadł.A w tych chwilach ciszy słychać było w kłębiących się chmurach jakieś złowrogiecharczenie, syk, szum, rzekłbyś: zbierają się w nich zastępy gromów, szykują się do bi-twy  i warcząc głucho, podniecają w sobie zaciekłość i gniew, nim wybuchną i uderzązapamiętale na struchlałą ziemię. Burza! Burza ióie!  szeptali do siebie dragoni.Burza szła.Czyniło się coraz ciemniej.Wtem na wschoóie, od strony Dniestru, wstał grzmot i począł toczyć się ze strasz-liwym łoskotem po niebie, aż hen, ku Prutowi; tam umilkł na chwilę, lecz zerwał sięznowu, runął na buóiackie stepy i wreszcie jął przewalać się naokół całego widnokręgu.Pierwsze wielkie krople dżdżu upadły na spieczoną murawę.W tej chwili przed dragonami pojawił się Nowowiejski. Na koń!  krzyknął grzmiącym głosem.I po upływie takiego czasu, jakiego potrzeba na odmówienie krótkiego pacierza, ruszyłna czele stu pięćóiesięciu jezdzców.Wyjechawszy z gaju, połączył się przy staóie z drugą połową swych luói, pilnującąod pola, by żaden z koniuchów nie wymknął się ukradkiem do obozu.Dragoni obegnaliw mgnieniu oka stado i wydawszy óiki, właściwy tatarskim koniuchom okrzyk, ruszylinaprzód, pęóąc przed sobą zhukany tabun.Wachmistrz trzymał na arkanie Eliaszewicza i krzyczał mu do ucha chcąc przekrzyczećłoskot grzmotów: Prowadz, psiakrew, a prosto, bo nożem w gardło!BurzaTymczasem chmury stoczyły się tak nisko, że prawie dotykały ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl