[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.121 Henryk SienkiewiczI poprowadził oddział szybciej, ale niezbyt szybko.Wjechaliw las gęsty, w którym ogarnęła ich ciemność.Karczma była o kilka-naście stajań.Zbliżywszy się do niej szli znów noga za nogą, by zbytwcześnie alarmu nie dawać.Gdy byli nie więcej już jak na strzałarmatni, doszedł ich gwar ludzki.- Są i hałasują! - rzekł Wołodyjowski.Szwedzi istotnie zatrzymali się przy karczmie szukając jakiejśżywej duszy, od której mogliby zasięgnąć języka.Lecz karczmabyła pusta.Jedni tedy przetrząsali główną budowę, inni szukaliw oborze, w chlewach, inni podnosili snopki w dachach.Połowastała na majdanie trzymając konie tym, którzy szukali.Oddział Wołodyjowskiego zbliżył się na kroków sto i począłtatarskim półksiężycem otaczać karczmę.Stojący na majdanie słyszeli doskonale, a w końcu widzieliludzi i konie, lecz że w lesie było ciemno, nie mogli poznać, co toza wojsko, nie alarmowali się zaś bynajmniej ani przypuszczając,by z tamtej strony mógł jakikolwiek inny niż szwedzki oddział za-jeżdżać.Dopiero ów ruch półksiężycowy zdziwił i zaniepokoił ich.Ozwały się zaraz wołania na tych, którzy byli w budynkach.Naglenaokół karczmy rozległ się krzyk: Ałła!, i huk kilku wystrzałów.W jednej chwili ciemne tłumy żołnierzy pojawiły się, jakby spodziemi wyrosły.Uczynił się zamęt i szczękanie szablami, klątwy,stłumione krzyki, lecz wszystko nie trwało dłużej nad dwa pacierze.Po czym na majdanie przed karczmą zostało kilka ciał ludzkichi końskich, oddział zaś Wołodyjowskiego ruszył dalej, prowadząc zesobą dwudziestu pięciu jeńców.Szli teraz w skok, poganiając płazami szabel rajtarskie konie,i skoro świt doszli do Magnuszewa.W obozie Czarnieckiego nikt niespał; wszyscy byli w pogotowiu.Sam kasztelan wyszedł przeciw pod-jazdowi wspierając się na obuszku, wychudzony i blady z bezsenności.- Co tam? - spytał Wołodyjowskiego.- Siła masz języka?- Jest dwudziestu pięciu jeńców.122 Potop t.3- A ilu uszło?- Nec nuntius cladis.Wszyscy ogarnięci!- Ciebie jeno wysyłać, choćby do piekła, żołnierzyku! Dobrze!Wziąść ich zaraz na pytki.Sam będę indagował!To rzekłszy kasztelan zwrócił z miejsca, a odchodząc rzekł:- A być w gotowości, bo może nie mieszkając ruszymy nanieprzyjaciela.- Jak to? - rzekł Zagłoba.- Cicho waść - odpowiedział Wołodyjowski.Szwedzcy jeńcy bez przypiekania w mig zeznali, co było im wia-domo o siłach margrabiego badeńskiego, o ilości armat, piechotyi jazdy.Zadumał się tedy nieco pan kasztelan, bo się dowiedział, żewprawdzie jest to nowo zaciężna armia, ale złożona z samych sta-rych żołnierzy, którzy w Bóg wie ilu wojnach brali udział.Było teżsiła między nimi Niemców i znaczny oddział dragonii francuskiej;cała siła przewyższała o kilkaset głów wojsko polskie.Lecz nato-miast pokazało się z zeznań, że margrabia ani przypuszczał nawet,iżby Czarniecki był tak blisko, i wierzył, iż Polacy całą siłą oblegająkróla pod Sandomierzem.Ledwie to usłyszał kasztelan, gdy zerwał się z miejsca i zakrzyk-nął na swego dworzanina:- Witowski, każ trąbić przez munsztuk, by na koń siadano!W pół godziny pózniej wojsko ruszyło i ruszyło świeżym ran-kiem majowym przez lasy i pola rosą okryte.W końcu Warka; a ra-czej jej zgliszcza, bo miasto przed sześciu laty spłonęło było niemalze szczętem, ukazały się na widnokręgu.Wojska Czarnieckiego szły po otwartej płaszczyznie, więc długosię przed okiem szwedzkim ukrywać nie mogły.Jakoż dostrzeżonoje, ale margrabia mniemał, iż to są rozmaite partie, które połączonew znaczną kupę chcą alarmować obóz.Dopiero gdy coraz nowe chorągwie, idące rysią, ukazywały sięzza lasu, powstał ruch gorączkowy w szwedzkim obozie.Z pola123 Henryk Sienkiewiczwidziano pomniejsze oddziały rajtarii i pojedynczych oficerówprzebiegających między pułkami.Barwna szwedzka piechota po-częła wysypywać się na środek równiny; pułki formowały się jedenza drugim w oczach polskich żołnierzy i stawały rojnie, na kształtkraśnych stad ptactwa.Nad głowami ich podnosiły się ku słońcuczworoboki potężnych dzid, którymi piechurowie zasłaniali sięprzed impetem jazdy.Na koniec ujrzano tłumy jazdy szwedzkiejpancernej, biegnące kłusem na skrzydłach; zataczano i odprzod-kowywano na gwałt armaty.Wszystkie przygotowania, cały tenruch widać było jako na dłoni, bo wstało słońce jasne, przepyszne,i rozświeciło całą krainę.Pilica dzieliła dwa wojska.Na szwedzkim brzegu ozwały się trąby, kotły, bębny i krzyki żoł-nierstwa stawającego co duchu do sprawy, a pan Czarniecki kazałrównież dąć w krzywuły i następował ze wszystkimi chorągwiamiku rzece.Wtem poskoczył co tchu w dzianecie do Wąsowiczowej chorą-gwi, która była najbliżej rzeki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl