[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paczka wylądowała na dachu jednej z nadbudówek „River Queen".Frachtowiec oddalił się.Dillon połączył butlę tlenowąz pneumatycznym pływakiem, włożył płetwy i podszedł dokrawędzi doku.Nasunął na twarz maskę, do ust wetknąłprzewód tlenowy i wskoczył do wody.Wynurzył się dopiero przy linie kotwicznej, ściągnąłbutlę tlenową oraz płetwy i przywiązał je do sznura.Chwilęodczekał, po czym zaczął się wspinać.Przesmyknął się przez luk kotwiczny i przykucnąwszy napokładzie, nadsłuchiwał.Z jednej z kabin docierały męskieśmiechy.Bez wahania ruszył w tamtą stronę i ostrożniezajrzał przez iluminator.W pomieszczeniu był Salter, jegobratanek Bill, Baxter i Hall.Salter przeglądał właśnie leżącąna stole żółtą kamizelkę ratunkową.Wyjął z niej woreczekz materiału.135— Dwieście patyków — oświadczył.Dillon rozpiął suwak skafandra i wyciągnął waltheraz tłumikiem.Podszedł do drzwi, chwilę odczekał, pchnął jei wkroczył do kabiny.— Niech Bóg was wszystkich błogosławi — powiedział.Zapadła grobowa cisza.Skupiona przy stole czwórkamężczyzn zamarła w bezruchu jak na obrazie.Harry Salteri jego bratanek siedzieli, Baxter i Hall stali, w dłoniachtrzymali kufle z piwem.— W co grasz? — przerwał milczenie stary Salter.— Otwórz pakunek.— Możesz mnie w dupę pocałować.Nikt cię tu naflaszkę nie zapraszał.Dillon strzelił, trafiając w stojącą przy prawej ręceSaltera szklankę z whiskey.Po chwili rozbił trzymanyprzez Baxtera kufel.Bill Salter wrzasnął piskliwie, kiedykawałek szkła wbił mu się w prawy policzek.Zapadła cisza, którą przerwał dopiero Dillon.— Jeszcze?— W porządku, punkt dla ciebie — stwierdził Salter.—Czego chcesz?— Diamenty.pokaż.— Powiedz mu, żeby się wypchał — warknął Bill,przyciskając dłoń do krwawiącego policzka.— A co później? — chciał wiedzieć Salter.Rozwiązał pakunek.W środku znajdował się żółtawyworeczek z nieprzemakalnego materiału z zamkiem błyskawicznym.— Dawaj — polecił Dillon.Salter wypełnił polecenie i rzucił worek Dillonowi podnogi.Ten podniósł go, rozpiął suwak kombinezonu i schował zawiniątko za pazuchę.Zrobił półobrót i wyjął z drzwi klucz.— Dopadnę cię.Nikt nie robi bezkarnie takich numerówHarry'emu Salterowi.— Czyżbym słyszał podobny tekst w ustach JamesaCagneya w starym gangsterskim filmie, który puszczonoprzed tygodniem w telewizji w kinie nocnym? — Dillonwyszczerzył zęby.— Zdaję sobie sprawę z tego, że teraz136wygląda to cholernie nie w porządku, ale tak naprawdę wykonałem za ciebie dobry ruch.Mam nadzieję, że kiedyśto docenisz i się odwdzięczysz.Opuścił kajutę, zamykając za sobą drzwi.Hall i Baxternatychmiast ruszyli jego śladem, lecz było już za późno, boDillon zdążył przekręcić klucz w zamku.Wskoczył z rufydo wody, włożył butlę tlenową i płetwy, zanurzył się podwodę i popłynął do Harley Dock.Na pokładzie „River Queen" Baxter stanął na stolei zaczął odpinać klamry mocujące klapę luku awaryjnegoumieszczonego w suficie.Kiedy już się z tym uporał, HarrySalter i Hall go podsadzili.W kilka chwil później otworzyłod zewnątrz drzwi kajuty.— Jak moja twarz? — zapytał stryja Billy.Salter obejrzał mu policzek.— Przeżyjesz.To tylko draśnięcie.W sterówce jestapteczka.Znajdziesz tam plaster.— I co teraz? — zapytał Billy.— Poszukamy tego, kto nas zdradził — odparł Salter.—Spójrzmy prawdzie w oczy.Niewiele osób wiedziało o tejrobocie.Tak więc im szybciej dopadniemy skurwysyna,tym szybciej znajdziemy naszego przyjaciela.— Odwróciłsię do Baxtera i Halla.— Podnieście kotwicę i zabierajmy się stąd do wszystkich diabłów.Wracamy do Wapping.Dillon zdjął kombinezon, włożył koszulę, dżinsy orazdwurzędową kurtkę i ruszył do Wapping.O dwudziestejdrugiej trzydzieści jechał wymarłymi ulicami, wzdłuż których ciągnęły się zrujnowane magazyny, pozostałość po największym niegdyś porcie świata.Opuścił bardziej gwarnączęść miasta i minąwszy londyńską Tower, dotarł naWapping High Street.Zaparkował toyotę przy krawężniku i na piechotę ruszyłw stronę Cable Wharfe.Pub Saltera, „Dark Mark", zwiedziłjuż wcześniej.Teraz dochodziła dwudziesta trzecia i lokalmiano niebawem zamknąć, lecz apetyt na szklaneczkęwhiskey stanowił wystarczający pretekst jego obecności naopustoszałej ulicy.Szedł więc nabrzeżem i w końcu znalazł137się w barze.Przy stoliku o marmurowym blacie dwie kobiety popijały ciemne piwo, a w końcu lokalu trzechmężczyzn, przypominających marynarzy — lecz tylkoprzypominających — kiwało się smętnie nad kuflami.Barmanka, kobieta dobrze po czterdziestce, odgarnęłaz twarzy ciężki pukiel jasnych włosów.— Czym mogę ci służyć, słoneczko? — zapytała Dillona.Ten wykrzywił twarz w charakterystycznym dla siebie,pełnym ciepła i nieodpartego czaru uśmiechu.— Skoro możemy mówić tylko o trunkach, poproszębushmillsa.— Przykro mi, ale będzie pan musiał szybko wypić —odparła, podając mu szklaneczkę whiskey.— Zamykamy,a nie chcę ryzykować utraty licencji.Kręci się tu tylu gliniarzy.— Naprawdę?— Trzech ma pan w barze.Z nich tacy marynarze jakmoje dupsko.— Czego tu szukają?— Bóg jeden wie.— W takim razie się zmywam.— Wypił bushmillsajednym haustem.— Dobranoc.Z pubu wychodziły akurat dwie starsze panie i Dillonprzepuścił je przodem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl