[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ma prawo prowadzeniasamodzielnie ograniczonej wojny.Można wręcz powiedzieć, że to prezydenci przezlata uzurpowali sobie prerogatywy Kongresu, na przykład w Panamie, na Grenadzie,w sprawie popierania Contras przeciw sandinistom.Ustawa o Prowadzeniu Wojnypowstała z zamiarem uniemożliwienia prezydentowi samodzielnego prowadzeniawojny lub działań zbrojnych.Dysponujemy odpowiednimi możliwościami i mamyzamiar ich użyć.A teraz przepraszam państwa.- Jak zareaguje na to prezydent?- Nie wiem.O to musicie zapytać prezydenta.- O czym rozmawialiście podczas ostatniego.?- To była prywatna rozmowa.- Stanbridge przerwał, rozejrzał się i zdecydowałdokończyć myśl.- Jedno mogę wam powiedzieć, nie rozmawialiśmy o liściekaperskim.- Nie wspomniał pan o nim prezydentowi? Nie zasięgnął pan jego opinii?- Zgadza się.- Spojrzał na zegarek.- Prezydent prawdopodobnie właśnie w tejchwili dowiedział się o całej sprawie. Otworzył drzwi gabinetu i znikł z pola widzenia.Dziennikarze wykonali w tyłzwrot, ustawili się przed kamerami i zaczęli własnymi słowami opowiadać o tym, coludzie przed chwilą widzieli na własne oczy.Admirał Billings ściszył fonię i spojrzał na Beth.- Zdumiewające - powiedział.- Chyba nikt nie spodziewał się czegoś podobnego.Jeśli gość miał zamiar mocno potrząsnąć prezydentem, trzeba przyznać, że zabrał siędo tego z właściwej strony.Pierwszy F/A-l 8 wyrzucony został z pokładu startowego przez katapultę nabakburcie, przechylił się i wykonał skręt oddalający go od statku.Wyrównał na stupięćdziesięciu metrach.Zegar na mostku wskazywał siódmą zero jeden.- Rick - powiedział admirał - zorganizuj spotkanie sztabu na ósmą.Powinniśmyporozmawiać o tym liście kaperskim.Poproś, by byli na nim obecni kapitan okrętu iCAG.- Tak jest!Reynolds sięgnął po słuchawkę telefonu.- Upewnij się, czy komandor porucznik Falls będzie wolny.Reynolds zabrał się do obdzwaniania kolejnych oficerów sztabowych.Admirał Billings odetchnął głęboko.Miał wrażenie, że otaczająca gorzeczywistość stała się bardziej rzeczywista i bardziej dotykalna, jak zwykle kiedypodjął ważną decyzję z rodzaju tych, które odróżniają porucznika od admirała.- Dobrze zrobiliśmy lokując okręt podwodny w zasięgu tych ich motorówek -stwierdził, myśląc już o bezpośrednich problemach taktycznych.- Tak jest, panie admirale.Zwietny pomysł.- Przecież było to najzupełniej oczywiste.Skoro ukryli łodzie to mieli zamiar użyćich ponownie.W innym wypadku zatopiliby je, albo ukryli na pokładzie statku-bazy,co z pewnością zrobili teraz.- Podniósł głowę.- Jak się nazywa ta wanna, któraprzyjęła je na pokład?Beth sprawdziła w notesie.-  Sumatran Star - odparła.- Pływa pod banderą indonezyjską.- Dokąd popłynęła?- Bunaya.- A tak, słusznie, Bunaya.Admirał wypił łyk zimnej kawy, wzdrygnął się i odstawił kubek.Obserwowałstartujące w trzydziestosekundowych odstępach samoloty.Słońce stało już nadhoryzontem, paląc swymi promieniami wszystkie napotkane po drodze przeszkody.Admirał podszedł do mapy.- Nasza obecna pozycja? - rzucił w przestrzeń.Jego adiutant spojrzał na ekran, wyświetlana była na nim długość i szerokośćgeograficzna, na której znajdował się okręt.- Cztery stopnie dziesięć minut szerokości północnej, jeden zero osiem stopnitrzydzieści cztery minuty długości wschodniej - podał głośno.Billings przez chwilę stał nad mapą, nieruchomy.Potem podniósł słuchawkęciężkiego czerwonego telefonu.Przeczekał rozbieg F-14, startującego na dopalaczach zkatapulty numer 1.A gdy usłyszał głos kapitana, powiedział serdecznie:- Dzień dobry, panie kapitanie.Proszę wziąć kurs na Bunaya. 11.- Bobby, co tam u ciebie? - Dillon podtrzymywał słuchawkę ramieniem przy uchu,niezmordowanie stukając w klawisze komputera.- Dillon? - spytał Bobby, siedzący przy biurku w trzewiach gmachu SąduNajwyższego Stanów Zjednoczonych.- A kto?- Wiesz, zaraz wszystko tu wyleci w powietrze.Na wszystkich kanałach widaćtwojego szefa albo dyskusję w Kongresie, albo kogoś stojącego gdzieś na Kapitolu iomawiającego tę sprawę.Nie do wiary!- Ba, dziennikarze nagle zauważyli nawet mnie! Próbują rozmawiać z każdym, ktoich zdaniem wie cokolwiek.- Więc o co chodzi?- Chciałem się dowiedzieć, czy dziś wieczorem będziesz u Molly.Bobby zamilkł na chwilę.- U Molly? - zdziwił się.- Na meczu, kretynie! Zapomniałeś, jak się umawialiśmy? Mecze w dni czerwoneoglądamy u mnie, w niebieskie u niej, a w zielone u ciebie.Mamy niebieski dzień.- Rozmawiałeś z nią na ten temat?- Dlaczego miałbym rozmawiać?Bobby zawahał się wyraznie.- Nie sądzę, żeby ostatnio bardzo cię lubiła - powiedział w końcu.- Chodzi o tenlist kaperski.Uważa, że to wszystko przez ciebie.- Przeze mnie, jasne.I przez tych gości, którzy napisali konstytucję.- Moim zdaniem to sprawa osobista - mówił dalej Bobby.- Chodzi o wiernośćwłasnym przekonaniom.Sądzi chyba, że ty zrezygnowałeś z niej dla polityki.- Co za bzdura! - Dillon nagle wyprostował się w fotelu.- Od kiedy to się u niejzaczęło?- Od listu.- Chciałem się tylko dowiedzieć, co to właściwie jest.Nigdy przedtem niesłyszałem o liście kaperskim.Przyjrzałem mu się z bliska i.jakby to powiedzieć.sprawy potoczyły się własnym torem.- W każdym razie ona uważa, że to był twój pomysł.- Bracie - westchnął Dillon - jedno ci powiem, nie mam zamiaru rezygnować zmeczu.Idziesz do niej czy nie?Bobby westchnął.- Dasz radę się wyrwać? - spytał.- Jasne - Dillon wzruszył ramionami, co nie było osiągnięciem błahym, jako żeprawym przyciskał do ucha słuchawkę.- Zrobiłem już, co musiałem zrobić.Wyrwę sięstąd, przynajmniej na parę godzin.I tak wrócę pracować do rana.- O której zaczyna się mecz?- Wpół do ósmej.Pojadę metrem, na miejscu będę jakieś dziesięć po.- Dobra, niech będzie.Do zobaczenia.Czekali na progu mieszkania Molly w nadziei, że jednak im otworzy, choć oknabyły ciemne, a zaparkowany zazwyczaj pod domem samochód znikł.Bobby spojrzał na Dillona.- Zadzwoniłeś do niej, nim wybraliśmy się w tę cholerną podróż?- Nawet nie pomyślałem, że wystawi nas do wiatru.W każdym razie mogę zostaćtylko połowę meczu.Potem muszę wracać na Wzgórze. W panujących wokół egipskich ciemnościach odczytał godzinę z zegarkakwarcowego.Bobby przestępował z nogi na nogę, próbując się jakoś ogrzać.- Mam wrażenie, że Sąd Najwyższy to jedyny organ rządowy, który ostatnio niepracuje po nocach.Miła odmiana.- To się może zmienić.- O co ci chodzi?- Po prostu mam takie przeczucie.Bobby uderzył pięścią w drzwi, po czym zerknął w okna sprawdzając, czy wktórymś nie pojawiło się światło.Nie pojawiło się.- Nie ma jej - powiedział po chwili wystarczającej, by Molly zareagowała jakoś,gdyby w ogóle była w domu.- Potwierdza pan moją opinię, mecenasie?- Potwierdzam pańską opinię.- Po cholerę mnie tu ciągnąłeś, skoro nie pofatygowałeś się nawet do niejzadzwonić?Bobby był autentycznie wściekły.Dillon rozejrzał się dookoła.- Dlaczego nie mielibyśmy wskoczyć do  Niedzwiedzia ? - przerwał żaleprzyjaciela.- Do pubu? A po co?- Pokazują każdy mecz ligi uniwersyteckiej.Chodzą tam absolwenci z uczelni,których reprezentacje akurat grają.Zabawimy się trochę.Co ty na to?- Jesteś pewien, że nie musisz być gdzie indziej? Na przykład sprawdzać jakiśprzepis o Marynarce, który ułatwi twojemu szefowi zrobienie następnego kroku?- Idziesz czy nie?- Jasne, idę.Obrócili się i zeszli z ganku.Pub był mroczny i ciepły.Główną salę ogrzewał wesoło trzaskający w kominkuogień [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl