[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżałem z zamkniętymi oczami, chwilami nawet czułem, że przysypiam,ale za każdym razem natychmiast się budziłem.Jakbym miał jeszcze coś dozałatwienia.- To musiała być najdłuższa noc w twoim życiu.Phillip parsknął śmiechem.- Mało powiedziane.W końcu wstałem z łóżka i wyjrzałem przez okno.Zadomem fruwały świetliki.Wydało mi się to dziwne, by był przecież październik,ale przypomniałem sobie oczy starej pani Zellis, jak błyszczały złotym światłemw kulminacyjnych chwilach rytuału.Kiedy znów wyjrzałem na dwór, światełkaznikały już w lesie.Sześć, może osiem par.Przy świetle księżyca ubrałem się izszedłem na parter.Przekopałem wszystkie kuchenne szuflady w poszukiwaniulatarki; jak wiesz, wprowadziliśmy się zaledwie przed tygodniem i nie nauczy-łem się jeszcze, gdzie co leży.W końcu znalazłem ją w szafce nad zlewem, którejdrzwiczki oczywiście zaskrzypiały tak, że martwego by to obudziło.Wzdrygną-łem się i nastawiłem uszu.Bałem się, że skrzypnięcie obudzi Rosy, ale w domubyło zupełnie cicho.Mogłem mieć problem ze znalezieniem latarki, ale dobrzewiedziałem, gdzie trzymamy alkohol, więc przed wyjściem golnąłem sobie kieli-cha.Nic tak nie uspokaja jak kropelka czegoś mocniejszego, ale tym razem niepodziałało: dwa łyki burbona, a ja dalej byłem śmiertelnie przerażony.Skończy-ło się na tym, że zabrałem ze sobą całą butelkę.Szedłem tak i szedłem bez koń-ca, chyba z pół nocy.Nie miałem pojęcia, dokąd właściwie idę, na pewno cza-sem zbaczałem ze ścieżki, aż w końcu zobaczyłem te złote światełka.Świeciły wciemności, jakby mnie wołały.Poszedłem za nimi w głąb lasu.Druga wzmianka Phillipa o światełkach przypomniała mi, że ja również jewidziałem, i to więcej niż raz, przed kilkoma tygodniami: najpierw siedząc przybiurku, a potem w nocy, z okna sypialni.Uznałem, że to świetliki i o nich zapo-mniałem.Jezu.Serce podeszło mi do gardła.Nie chciałem dłużej słuchać historiiPhillipa, nagle stała się zbyt znacząca i przerażająca.Czy to może być prawda?49- Szedłem przez las, popijałem burbona, trochę się naprułem.Parę razy sięprzewróciłem; te wystające korzenie nawet za dnia trudno czasem zobaczyć, aco dopiero po północy.W końcu dotarłem do kamiennego kręgu.Było całkiemcicho.Poświeciłem latarką, z początku niczego nie zauważyłem, ale jedno cipowiem.Ten las w nocy to najbardziej przerażające miejsce na świecie.Niechciałbyś się tu znaleźć.Za dnia wygląda inaczej: piękne widoczki, miłe zwie-rzątka.A w nocy? Sowy pohukują, ptaki jazgoczą, ale tak dziwnie, strasznie,zupełnie inaczej niż w ciągu dnia.Poza tym wszędzie szwendają się zwierzęta,szeleszcząc w zaroślach, i człowiek co pięć sekund aż podskakuje.Nawet pełniaksiężyca i bezchmurne niebo niewiele pomagają, tu i tak się robi ciemno jak podziemią.A robactwo? No, jak się zrobi ciemno, lepko, wilgotno, to wszystko cożywe wyłazi, żeby się zabawić.I potem śmigają ci koło uszu jak małe helikopter-ki.Poświeciłem na ten kamień pośrodku, gdzie zabiłem oposa, patrzę, a on dalejtam leży.Chyba się spodziewałem, że zniknie, i to nawet nie że zabierze go jakiśIzolant, ale sowa porwie czy coś.Podszedłem bliżej.Wokół truchła kłębiły sięroje robactwa, i jeszcze ten zapach.Paskudny, jakby smród gnijących jarzyn.Pociągnąłem z flaszki, snop światła przesunął się w bok i zobaczyłem oczy.- Oczy oposa? - domyśliłem się.Przysiadłem na leżącym monolicie.Doszedłem do wniosku, że próby zakoń-czenia tej rozmowy mijają się z celem.Phillip najwyraźniej był zdeterminowany,żeby doprowadzić ją do końca, a mnie, prawdę powiedziawszy, złote światełkazaintrygowały do tego stopnia, że chciałem się dowiedzieć, czy to, co widziałem(albo wydawało mi się, że widziałem), było czymś więcej niż zwykłymi świetli-kami.Świetliki w maju? Michael.- Chciałbym, żeby tak było.- Phillip wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Alenie: to były oczy żywej istoty.I świeciły złoto jak żółte światło na skrzyżowaniu.- Stara pani Zellis?Pokręcił głową.- Nie.To były oczy Izolanta.Uśmiechnąłem się - po trochu z niedowierzaniem, po trochu z niepokojem.Nie chciałem mu wierzyć, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że powi-nienem.Obiecałem sobie drinka po powrocie do domu.Może nawet burbona,byłby w tej sytuacji bardzo stosowny.- Podkradł się do głazu z drugiej strony.Na początku zobaczyłem tylko rę-kę: długie, spiczaste palce złapały oposa jak lalkę.Potem mignął mi łeb.50Uśmiechnął się do mnie; oczy błysnęły mu w mroku jak dwie złote lampy.Mia-łem wrażenie, że wiedział o mojej obecności i wyczekiwał najlepszego momentu,kiedy mi się pokaże i tak mnie nastraszy, że zsikam się w spodnie.Co też zresztązrobiłem, ale zauważyłem to dopiero po godzinie.Kiedy udało mi się oderwaćwzrok od tych makabrycznych świecących ślepi, zobaczyłem resztę twarzy.Teżwyglądała strasznie.Przypominała twarz starego mężczyzny: zbrązowiała i po-marszczona jak zmięta papierowa torba, którą ktoś próbował trochę wygładzić.Czoło i policzki miał umazane sokiem z nadpsutych jeżyn, w ręce trzymał za-ostrzony kawałek łupku.Wycelował go we mnie i dźgnął powietrze, jakbyostrzegał: „Podejdź do mojego jedzenia, a cię oskalpuję, skurwysynu jeden”.Oczywiście ani drgnąłem.Ze strachu nawet trochę otrzeźwiałem i spiąłem się,gotowy uciekać na pierwszą oznakę zagrożenia.Wlazł na kamień i, nie spusz-czając mnie z oka, sięgnął po zdobycz.Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to to,że nosił ubranie, choć bardzo prymitywne: w pasie owinął się jakimiś łachma-nami.Tułów, ręce i nogi miał chuderlawe i porośnięte szorstką sierścią, skóręgrubą, stwardniałą i pokrytą brodawkami.Znajdował się na tyle blisko, że czu-łem jego woń: wstrętny odór brudu i rozkładu.Coś strasznego, mówię ci.Na-dział oposa na ten łupkowy szpikulec i wyszczerzył zęby, duże, brązowe.A po-tem.Potem się zaśmiał.Michael, ten stwór zaśmiał się ze mnie, zarechotałgulgoczące To nie był przypadek.Wzdrygnąłem się, gdy ta scena stanęła mi przed oczami.Bardzo starałem sięnie wierzyć Phillipowi.- Stanął na tylnych łapach i podniósł oposa nad głowę, jakby chciał się nimbawić.Miał nie więcej niż metr trzydzieści od czubka głowy do końców palców unóg.A później jak błyskawica zeskoczył z kamienia, aż mnie przeraził, i uciekł wlas.Pędził jak spłoszona wiewiórka.Przyszło mi do głowy, że może z Phillipem jest po prostu coś nie w porządku.Zgoda, ani przez chwilę nie wątpiłem, że przed laty naprawdę coś mu się tuprzytrafiło.Sam przecież widziałem złote światełka, a kiedy patrzyłem mu woczy, widziałem w nich autentyczny smutek.On naprawdę wierzył, że tak było.Gdybym jednak ja również uwierzył w jego historię.Nie, musiałbym zwario-wać.Wolałem wmówić sobie, że padł ofiarą wyjątkowo realistycznego snu najawie, lunatykował albo nawet miał halucynacje po ziołowych herbatkach Rosy.- Nie pamiętam, jak wróciłem do domu, ale jakoś mi się udało.Chybaurwał mi się film, może przez alkohol, ale ja raczej podejrzewam czary tej51staruchy.W każdym razie obudziłem się rano w łóżku, w ubraniu i w butach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl