[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No to pewnie ją jednak zwędził - rzekł Qwilleran.- Niektórzy z tych gliniarzy toniezli cwaniacy.Gdzie pani szef?- Ma dzisiaj wolne - odparła pierwsza archiwistka.- To proszę mu powiedzieć, żeby odebrał te materiały z policji.Zapamięta pani?- Co mam zapamiętać?- Nieważne, napiszę mu notatkę. Rozdział jedenastyW sobotnie popołudnie Qwilleran zabrał Alacoque Wright na mecz.Przez całą drogęwysłuchiwał jej opinii na temat bejsbolu.- Oczywiście podstawowy wydzwięk tego sportu ma charakter erotyczny - mówiła.-No wiesz, cały ten symbolizm i zmysłowe ruchy.Miała na sobie strój uszyty z kapy na łóżko.- Pani Middy zamówiła ją na królewskie łoże - wyjaśniła.- Okazała się za mała, więczrobiłam z niej ubranie.Był to zielony sztruks o nieregularnych prążkach przypominających maszerującestonogi.- Bardzo gustowne - stwierdził Qwilleran.Cokey podrzuciła kaskadę włosów.- Nie taki był mój zamysł - odparła.- Miało być seksowne, a nie gustowne.Po obiedzie w restauracji (ona zamówiła odnóża krabowe i duszone śliwki; ondogodził sobie mięsem) dziennikarz rzekł:- Jesteśmy zaproszeni dziś wieczorem na przyjęcie.Zamierzam zrobić coś głupiego, amianowicie przedstawię cię młodemu mężczyznie, któremu podobno nie potrafi się oprzećżadna kobieta bez względu na wiek, wygląd i kształty-- Nie martw się - odparła, radośnie ściskając go za rękę.- Ja wolę starszych facetów.- Nie jestem znowu taki stary.- Ale jesteś dojrzały.To ważne dla kogoś takiego jak ja.Do Villa Verandah pojechalitaksówką, trzymając się za ręce.Przy wejściu powitał ich entuzjastycznie portier, któremuprzewidujący Qwilleran dał wcześniej napiwek.Jak na standardy panujące w tymapartamentowcu nie był to wygórowany datek, jednak dzięki niemu dziennikarz zaskarbiłsobie chwilową usłużność mężczyzny ubranego jak dziewiętnastowieczny pruski generał. Gdy wmaszerowali do eleganckiego holu - wszędzie biały marmur, tafle szkła i stalnierdzewna - Cokey pokiwała głową z aprobatą.Nagle stała się milkliwa.Gdy weszli dowindy, Qwilleran przytulił czule swoją towarzyszkę.Drzwi do apartamentu Davida Lyke'a otworzył ubrany na biało Azjata.Na widokQwillerana w jego oczach zapaliły się iskierki sympatii.Czy ktoś mógłby zapomnieć te wąsy?W następnej chwili zbliżył się gospodarz, od razu roztaczając swój męski urok.Cokeywsunęła rękę pod ramię Qwillerana.Poczuł, że uścisnęła go mocniej, gdy Lyke odezwał sięswym głębokim głosem, patrząc spod opadających powiek.Apartament roił się od gości - klienci Lyke'a rozmawiali o swych psychoanalitykach, akoledzy po fachu dyskutowali o wystawie hiszpańskich mebli w muzeum i nowej restauracjiw greckiej dzielnicy.- Pokazują tam wprost cudowne siedemnastowieczne vargueno.- Ta restauracja przypomina tę małą knajpkę w Atenach niedaleko Akropolu.Nowiesz.Qwilleran zaprowadził Cokey do bufetu.- W towarzystwie dekoratorów czuję się jak w wymyślonym świecie - rzekł.- Nigdynie rozmawiają o niczym poważnym ani nieprzyjemnym.- Bo oni mają tylko dwa zmartwienia w życiu: desenie wychodzące z produkcji ispóznione dostawy - odparła.- Prawdziwych problemów nie znają.- Wykrzywiła pogardliwieusta.- Hm, taka ocena wydaje mi się bardzo osobista.Podejrzewam, że rzucił cię kiedyśjakiś dekorator.- Może nie jeden.- Speszona, wygładziła swoje długie włosy.- Spróbujmy tychpaluszków krabowych.Mają dużo pieprzu.Chociaż niedawno zjedli obfity posiłek, Qwilleran chętnie skosztował sałatki zhomara, chrupkich brązowych kartofelków doprawionych czosnkiem, pasków wołowiny zimbirem na bambusowych szpikulcach i ciepłego chleba kukurydzianego z szynką.Miałdobre samopoczucie.Spojrzał z zadowoleniem na Cokey.Podobał mu się jej charakter, lekkoprowokatorska twarz wyglądająca spod kurtyny włosów i zrebięcy urok jej figury.Potem zerknął przez ramię w kierunku salonu i nagle Cokey wydała mu się całkiemprzeciętną kobietą.Bo przybyła Natalie Noyton. %7łona Harry'ego Noytona była kobietą o pełnych kształtach, z wyjątkiem niesłychaniewąskiej talii i smukłych łydek.Miała ładną twarz - niczym brzoskwinka - i bujne włosybrzoskwiniowego koloru.- Jak ci się podobało na Dzikim Zachodzie, Natalie? - spytał jeden z dekoratorów.- Niezbyt się rozglądałam - odparła cichym, wysokim głosem.- Siedziałam w pokojuw Reno i pracowałam.Zrobiłam igłą jeden z tych włochatych duńskich dywanów.Czy ktośchciałby kupić ręcznie wykonany dywan w kolorze kakao i selerowej zieleni?- Przybrałaś na wadze, Natalie.- Poważnie? Przecież jadłam tylko masło orzechowe.Uwielbiam masło orzechowe,które chrzęści w zębach.Miała na sobie kreację dobraną pod kolor włosów - suknię z luzno utkanej wełny zezłotymi wstawkami.Do tego narzuconą na ramiona etolę z długą pomarszczoną koronką.Cokey zlustrowała ten strój krytycznym okiem i rzekła do Qwillerana:- Ona chyba sama to wydziergała w przerwie między jedzeniem kolejnych kanapek zmasłem orzechowym.Aadniejsze byłoby bez tych metalowych nitek.- Jak architekci nazywają ten kolor? - spytał dziennikarz.- Ja bym powiedziała, że to żółtawy róż o niskim nasyceniu barwy i średnim połysku.- A dla wnętrzarza to krem z marchewki - powiedział - albo suflet ze słodkichziemniaków.Gdy Natalie przywitała się ze wszystkimi znajomymi, odebrawszy komplementy,powinszowania lub drobne przytyki, David Lyke podprowadził ją do Qwillerana i Cokey.-  Daily Fluxion byłby zainteresowany pokazaniem twojego domu w górach -powiedział.- Co myślisz?- A ty byś tego chciał, Davidzie?- To twój dom, skarbie.Ty decydujesz.- Wyprowadzam się stamtąd, gdy tylko znajdę sobie pracownię - zwróciła się doQwillerana.- A wtedy mój mąż, a właściwie już prawic eks-mąż, sprzeda dom.- Słyszałem, że dom jest naprawdę wyjątkowy.- Jest fantastyczny.Po prostu fantastyczny! David ma ogromny talent.- Nataliespojrzała z uwielbieniem na dekoratora.- Poprawiłem parę błędów, które popełnił architekt - wyjaśnił Lyke.- I zmieniłemokna, żeby można było powiesić draperie.Natalie sama je utkała.To dzieło sztuki.- Posłuchaj, słoneczko, jeśli to pomoże, to zgódzmy się na ten artykuł w gazecie -zaproponowała. - Albo pozwólmy panu Qwilleranowi przynajmniej go zobaczyć.- No właśnie - rzekła Natalie.- Może w poniedziałek rano? Bo po południu jestemumówiona u fryzjera.- Ma tam pani swój warsztat tkacki? - spytał Qwilleran.- O tak! Dwa duże krosna i jedno małe.Na punkcie tkania dostałam hopla.Davidzie,słońce ty moje, pokaż im ten sportowy płaszcz, który dla ciebie zrobiłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl