[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Conan zdą\yłzorientować się, \e jeszcze go nie dostrze\ono.Gdy tak stał rozmyślając, usłyszał za sobą nadje\d\ającegokonia Achilei. Dlaczego się tu zatrzymałeś?  spytała podje\d\ając do niego. Próbowałem sobie przypomnieć, czy w tych stronach ktoś chciał mnie wieszać  odparł. Ju\ du\oczasu minęło od kiedy przeje\d\ałem tędy.Achilea zmarszczyła brwi. Ja nigdy nie łupiłam w tych okolicach.Zazwyczaj przekraczałam góry Kezankianu, daleko na południe iwschód i rabowałam tam wewnątrz kraju.Jednak mo\liwe, \e moje imię i twarz znane są tutaj z opisów. Musimy mieć nadzieję, \e nasi pracodawcy będą umieli nas przeprowadzić  rzekł Conan. Jeślijednak zostaniemy zaatakowani większą grupą, wycofajmy się w góry i spróbujmy innego przejścia doKorynthii. To brzmi rozsądnie  odrzekła.W kilka minut potem nadjechały wielbłądy.Konie zaczęły r\eć i parskaćnie przyzwyczajone do zapachu obcych zwierząt.Monandas i Yolanthe siedzieli w przypominających namiotylektykach umieszczonych między garbarni i stamtąd patrzyli na rozciągający się wokół widok. Granica?  spytał Monandas. Dobrze, zaczekamy na pozostałych i przejdziemy ją razem. Doszedłich słaby odgłos mosię\nej trąbki. Zauwa\yli nas  rzekł Conan.Za chwilę dołączyli Hyrkańczycy.Wszyscy z uwagą śledzili rozwójwypadków. My zjedziemy pierwsi  powiedziała Yolanthe. Wy podą\ajcie za nami i nie odzywajcie się.My z nimi,co trzeba, załatwimy.Jedzmy. Wielbłądy ruszyły do przodu, a za nimi reszta.Gdy zje\d\ali ze zbocza, z bramy fortu wyruszyła na ich spotkanie grupa jezdzców.Poranne słońce rzucałopromienie na ich błyszczące zbroje i groty włóczni.Jeden stra\nik przy siodle zatknięty miał królewskiproporzec.Na samym przedzie jechało dwóch oficerów w pancerzach z błyszczącej stali i hełmachStrona 14 Maddox Roberts John - Conan 44 - Conan i amazonkaprzyozdobionych barwnymi pióropuszami.Jezdzcy, gdy zbli\ali się do wędrowców, uformowali po bokachszyk blokujący drogę.Wyciągnęli dłonie na znak, \e karawana powinna się zatrzymać. Skąd jedziecie i dokąd zmierzacie?  spytał pierwszy oficer, podczas gdy drugi sięgnął do torby przysiodle po przybory do pisania. Ja jestem Monandas, a to moja siostra Yolanthe.Jesteśmy wędrownymi skolarzami z Zingary i chcemyprzejechać przez wasz kraj do ziem na południu. Czy macie towary do oclenia?  dopytywał się oficer. Nie jesteśmy kupcami  powiedziała Yolanthe. Jak widzicie, nie mamy jucznych zwierząt, zwyjątkiem tych, co niosą nasze prowianty. Musimy sprawdzić, czy któryś z waszych towarzyszy nie jest na naszej liście poszukiwanych.Przywołajcie ich. Zaczekaj  powiedział drugi oficer i z przymru\onymi oczami wpatrywał się w Conana.Schował zwójpapieru z powrotem do torby, a wyjął inny, mniejszy. Chyba nie będziemy potrzebować rozkazuaresztowania.Widzisz tego czarnowłosego łotra na gniadym koniu? On chyba jest na liście donatychmiastowej egzekucji.Tak jak ta \ółtowłosa dziewka obok niego. Rozwinął mniejszy zwój i przebiegłpo nim oczami.Conan szykował się ju\ do ucieczki, gdy Monandas odwrócił się i spojrzał w jego kierunku zwyrazem lekkiego rozbawienia, po czym zwrócił się do oficera. Nie widzę nikogo takiego  rzekł. Mo\e wschodzące słońce oślepiło was  dodała Yolanthe.Dowodzący oficer przeniósł wzrok zprzybyszy na swojego podwładnego. Co z tobą Manius? Nie widzę \adnego czarnowłosego ani \adnej kobiety, tylko kilku obszarpanychHyrkańczyków.Często wynajmuje się takich do ochrony karawan.Ten drugi zmru\ył oczy przyglądając się grupie ze zdumieniem. Ale\& przysiągłbym&  odwrócił wzrok i potrząsnął głową. Za du\o słońca  powiedział dowódca i wręczył Monandasowi arkusz pergaminu. To waszeprzepustki.Musicie je oddać wyje\d\ając z Zamory.Jedzcie ju\. Koń zatoczył koło i oficerowie odjechalize swoimi \ołnierzami w stronę fortu.Karawana ruszyła dalej i wkrótce minęła posterunek. Jak to zrobiliście?  spytała Achilea.Monandas uśmiechnął się niewyraznie. Jak ju\ wspominaliśmy, nie jesteśmy zupełnie bezbronni. Nie pobrali nawet myta. Conan nie zdą\ył jeszcze ochłonąć. Rzeczywiście.Czy to nie dowód słabej pamięci?  rzekła Yolanthe. Mo\e to wpływ tutejszegopowietrza  zaciągnęła zasłony swojej lektyki.Podobnie uczynił Monandas.Conan podjechał do przodu, jak to miał w zwyczaju, ale tym razem towarzyszyła mu Achilea. Co o tym wszystkim sądzisz?  spytała. Nie dziwi mnie to  odparł. Mówiłem, \e mi się nie podobają, a teraz podobają mi się nawet jeszczemniej.To jacyś magicy, nie lubię takich.Achilea wzruszyła ramionami. Nie ka\dy, kto zna kilka zaklęć, jest od razu strasznym czarownikiem.Dzięki nim uniknęliśmy du\ychkłopotów. To prawda.Nie chciałbym uciekać przed tą bandą stra\ników, chyba \e daliby mi du\e fory.Ale niepodoba mi się sposób, w jaki Monandas i Yolanthe to zrobili.Nie wypowiedzieli \adnych magicznych słów, nieu\yli \adnego proszku ani eliksiru.Zupełnie jakby ich moc brała się tylko z umysłu. Ja te\ nie widziałam nigdy niczego podobnego  przyznała. To przypominało sposób, w jaki kobraobezwładnia wzrokiem swoją ofiarę.Ale mimo to dopóki nie u\yją swoich podstępów przeciwko nam, niedbam o to; mogą sobie czarować Zamorańczyków wedle woli.Tego wieczora dotarli do pierwszego zamorańskiego miasteczka, gdzie były rozrzucone niskiezabudowania i małe świątynki z nieustannie rozbrzmiewającymi gongami.Z ołtarzy poświęconychmiejscowym bogom unosił się wonny dym, a na centralnym placu panował zwykły gwar towarzyszącyhandlowi.Całość była niewiele większa ni\ Leng, ale za to o wiele bardziej atrakcyjna.Tu\ za miastem znajdowały się ruiny niegdyś wspaniałej świątyni.Najwyrazniej w dawniejszych czasachokolica musiała być znacznie bogatsza i bardziej zaludniona, skoro stać było mieszkańców na wzniesienietak okazałej budowli.Zciany bez dachu zamykały w swym obrębie dwa do trzech akrów powierzchni.Wie\a świątyni wyrastałana trzydzieści metrów w górę, a jej postrzępione zwieńczenie wskazywało, \e kiedyś była znacznie wy\sza.Wysokie kanciaste figury bóstw i demonów strzegły czegoś, co dawniej było imponującym wejściem doświątyni.Wraz z zapadającą ciemnością do gniazd na wie\y przyleciały bociany, przedstawiając sobą naderwdzięczny widok. Tu rozbijemy obóz  zadecydował Monandas wskazując porosłe trawą miejsce tu\ za ścianamiświątyni, gdzie z ust groteskowej kamiennej rzezby tryskała woda, wylewając się do długiej rynny. Dlaczego nie w mieście?  spytał Conan.Strona 15 Maddox Roberts John - Conan 44 - Conan i amazonka Wolelibyśmy trzymać się z dala od ludzi, jeśli to tylko mo\liwe  odrzekła Yolanthe. Tu jest du\owody i paszy.Zatrzymamy się tu, a potem mo\esz iść do miasta, jeśli masz ochotę.Wszyscy zsiedli z wierzchowców, z wyjątkiem dwóch Hyrkańczyków oddelegowanych do szukania drzewana opał.Conan, Achilea i jej świta odeszli kawałek dalej, by napoić zwierzęta wodą z rynny i uwiązać je nanoc.Bujna trawa sięgała im prawie do kolan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl