[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mam ze sobą tylko plecak,latarkę i nóż.Mieszkanie wygląda jak zawsze, z wyjątkiem wybitego okna - zasłony powiewają nawietrze.Na widok mieszkania znikają ostatnie trzy miesiące mojego życia.Mam wrażenie, żebyłem tu zaledwie wczoraj. Keith z irytacją naciska klakson.Głośny, nieprzyjemny dzwięk zmusza mnie do działania.Idę ponierównym chodniku i pcham drzwi.Początkowo nie ustępują, ale napieram mocniej i otwierają sięz tym samym co zawsze przeszywającym skrzypieniem, tylko że dziś dzwięk wydaje się tysiącrazy głośniejszy na tle panującej wokół śmiertelnej ciszy.Wchodzę do środka, świecąc sobielatarką.Wspólny hol wejściowy jest zdemolowany, podłogę pokrywają szczątki rozbitych mebli iinne śmiecie.Rozpoznaję niektóre rzeczy - należały kiedyś do mnie i mojej rodziny.Dziecinienawidziły tego holu.Drewniane drzwi wejściowe do mieszkania są otwarte.Kołyszą się na lekkim wietrze.Są rozłupanena całej długości i widać brudne ślady butów; zostawili je prawdopodobnie żołnierze, którzyusiłowali się dostać do mieszkania, gdy ja próbowałem je opuścić.Byłem tam wtedy po raz ostatni.Z niepokojem pcham drzwi, wchodzę i natychmiast jak obuchem uderza mnie widok znajomychprzedmiotów.Kopię z przejścia w korytarzu przewrócony do góry nogami wózek spacerowynajmłodszego syna i przechodzę dalej, najpierw do kuchni, i czuję zapach ciała mojego teścia,zanim jeszcze je widzę.Leży dokładnie tam, gdzie je zostawiłem, nadal okryte zakrwawioną kołdrąniczym całunem.Uległo rozkładowi i teraz jest o połowę mniejsze niż za życia.Aż trudnouwierzyć, że ta cuchnąca, wyschnięta, pełna bakterii masa to wszystko, co pozostało z Harry'ego.Pamiętam go jako człowieka, który zajmował się dzieciakami i zawsze dawał mi się we znaki.Zrzędzący, siwy, stary sukinsyn, który starał się zatruć mi życie.Mimo to trudno patrzeć na niegow takim stanie.Podnoszę wzrok i oświetlam latarką pokój w kierunku drzwi.Nagle przypominam sobie krzyki iprzerażone twarze moich bliskich, gdy zobaczyli, co zrobiłem.Bardzo wyraznie pamiętamprzestraszoną twarzyczkę Ellis, która bardzo chce, żebym jej wszystko wyjaśnił, a ja jeszcze niewiem, czy mogę to zrobić.Idę teraz po ich śladach, wycofuję się korytarzem, aż dochodzę do salonu.Mały krąg światła latarkicałkowicie mi wystarcza.Przekraczam zaporę z mebli, którymi Lizzie zabarykadowała się przedemną.W pokoju jest zimno i wilgotno.Okno jest wybite i przez całe tygodnie hasały tu żywioły.Naścianach zalęgła się pleśń i tapety odłażą.Mieszkanie jest zdewastowane, ale to nie robota Lizzie.Nasze rzeczy zostały zniszczone i porozrzucane przez ludzi, którzy grzebali tu w poszukiwaniujedzenia, broni czy czegoś wartościowego.Tracili czas.Nigdy nie mieliśmy nic wartościowego.Nad domem rozlega się przeszywający ryk pocisku czy samolotu odrzutowego.Po kilku sekundachwraca cisza, ale Keith znów trąbi klaksonem, więc zaczynam się śpieszyć.Nie zaglądam nawet dopokoju Edwarda i Josha.Wchodzę natomiast do sypialni, którą dzieliłem z Lizzie, i spoglądam nanasze łóżko.Samo wspomnienie fizycznej bliskości z Lizzie przyprawia mnie o dreszcze.Todziwne, ale myśl, że teraz jestem tak daleko od niej, sprawia, że czuję się podle.Chwytam swojeczyste ubranie z szafy (wszystkie ubrania Lizzie nadal tam są - dowód, że tu nigdy nie wracała).Potem biegnę do pokoju Ellis.Pakuję do plecaka kilka jej rzeczy - lalkę i tęczowy pulower, wktórym często chodziła.Myślę, że dobrze znane przedmioty przydadzą się, kiedy znów siępołączymy.Obojętne, co robiła czy dokąd szła - gdy prosiliśmy ją, żeby się ubrała, zawszewybierała ten pulower.Przykładam go do nosa i wącham, mając nadzieję, że zachował jej zapach.Nie.Pachnie tak jak całe mieszkanie: wilgocią i pleśnią.Rzucam ostatnie spojrzenie.Wiem, że bez względu na to, co się stanie, nigdy tu nie wrócę.Idę dosamochodu.Gdy biegnę przez hol wejściowy, znów słyszę klakson Keitha.Pcham ramieniemdrzwi, wyskakuję na dwór i głęboko nabieram w płuca powietrza.Czuję ulgę, że wydostałem się ztego cuchnącego, klaustrofobicznego piekła pełnego wspomnień o osobie, którą kiedyś byłem.Słyszę strzały, a potem krzyki wściekłości czy bólu.Wrzucam torbę do furgonetki, wskakuję dośrodka i zatrzaskuję drzwi.- Jakieś ślady? - pyta Paul.- %7ładnych.Nadlatuje kolejny helikopter, tym razem wisi w górze i reflektorami oświetla ziemię.- Przez pewien czas nigdzie więcej nie pojedziemy - oznajmia Keith.Włącza silnik i rusza.- To miejsce jest dziś cholernie ruchliwe, za bardzo jak na mój gust.Znasz coś w okolicy, gdzie bysię można schować, póki sytuacja się nie uspokoi?Wszyscy patrzą na mnie i odczuwam nieprzyjemną presję.Jednego jestem pewien: nie wrócę domieszkania.Usiłuję sobie przypomnieć inne miejsca w pobliżu, które by się nadawały.Przezprzesmyk między dwoma domami na samym dole Calder Grove widzę wysoką, ciemną sylwetkęwieżowca.Jest chyba w nienaruszonym stanie.Nada się.- Skręć w lewo na dole ulicy - mówię mu.- Znam jedno miejsce.12Keith zatrzymuje samochód za rzędem przepełnionych kontenerów na śmieci, niemal bezpośredniona tyłach bloku mieszkalnego.Każde z nas chwyta swoją torbę z bronią i sprzętem i idzie schowaćsię w budynku.Drzwi frontowych nie ma, a hol przy wejściu jest zdemolowany jak wszystkie innemiejsca.Odruchowo naciskam guzik windy.Głupiec ze mnie.Trudno się pozbyć starychnawyków.- To raczej nie zadziała, stary - szepcze Paul sarkastycznie.Mijam go i idę za Carol, która jużwchodzi na schody.Jej drogę znaczy pomarańczowy ognik papierosa.U stóp schodów leży ciałokobiety w stanie strasznego rozkładu.Ma złamany kark, a zmasakrowana głowa przyciśnięta jestdo ściany.Była jedną z nas.Bardzo mnie to denerwuje.Przechodzę nad ciałem i zaczynam sięwspinać po schodach.Czy kobieta upadła, czy ktoś ją zepchnął? - zastanawiam się.Przez kilka minut pokonujemy schody, nasze kroki rozbrzmiewają echem w ciemnej klatceschodowej.Poruszamy się szybko, najczęściej przeskakujemy po dwa stopnie.To duży wysiłek, aleprawie nie odczuwam bólu.Przychodzi mi to z łatwością.Jest coś perwersyjnego w tym, żeodżywiam się ochłapami, śpię pod gołym niebem i żyję z dnia na dzień, ale nigdy nie byłem w takdobrej kondycji.To samo dotyczy pozostałych.Carol gna jak młódka, jakby miała połowę swoichlat.Czuję w sobie siłę, kipię energią.Mój organizm działa prawidłowo i sprawnie.Zastanawiamsię, jak do tego doszło, że gdy wszystko miałem podane na talerzu i musiałem się jedynie martwićo swoją rodzinę i zasraną lekką pracę, udało mi się tak strasznie wszystko spieprzyć? Wspomnieniao tym, kim byłem i czym byłem, są naprawdę kłopotliwe.%7łałuję, że to wszystko nie przytrafiło misię wiele lat temu.- Jak daleko jeszcze? - krzyczy Carol kilka pięter nade mną.- Nie zatrzymuj się - odpowiadam.Pokonaliśmy ponad połowę drogi.Uważam, że im wyżejwejdziemy, tym będziemy bardziej bezpieczni.- Czekajcie! - wrzeszczy Keith.Staję i odwracam się.Keith jest piętro niżej ode mnie.-Popatrzcie!- Na co mamy patrzeć? - Paul chrząka, brakuje mu tchu.Przeciska się obok mnie i schodzi nadół.Idę za nim na ósme piętro w tym jedenasto- czy dwunastopiętrowym bloku.To piętro jest inneod pozostałych.Minąłem je zbyt szybko, żeby coś zauważyć.Drzwi z klatki schodowej do częścimieszkalnej są zabite deskami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl