[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Była.- Jeśli umysł to lampa, dokąd pójdziesz, skoro się stłukła?- Cóż to więc jest umysł? - spytał niepewnie Kotowski.Czapajew wystrzelił raz jeszcze i kula zmieniła stojącyna biurku kałamarz w granatową chmurę kropel.Nie wiem, dlaczego poczułem nagły zawrót głowy.Na bladych policzkach Kotowskiego wystąpiły dwie jaskrawoczerwone plamy.- Tak - powiedział - teraz zrozumiałem.Skorygowałeś mnie, Wasiliju Iwanowiczu.Solidnie skorygowałeś.- Ech, Grisza - odparł ze smutkiem Czapajew - co z tobą? Sam przecież wiesz: teraznie wolno ci się mylić.Nie wolno.Jedziesz teraz w takie okolice, gdzie nikt cię już niepoprawi.I jak powiesz, tak wszystko będzie.Nie podnosząc wzroku, Kotowski odwrócił się i wybiegł ze spichrza.- Zaraz ruszamy - oznajmił Czapajew, chowając dymiący mauzer do kabury.- Może pojedziemy tą bryczką, którą wygrałeś wczoraj u Griszki? I pogadamy przy okazji.- Z przyjemnością - odrzekłem.- Już kazałem zaprzęgać - dodał Czapajew.- A Griszka i Anka wezmą taczankę.Po mojej twarzy przemknął widać cień, bo Czapajew roześmiał się głośno i z całychsił klepnął mnie po plecach.Wyszliśmy na podwórze, przepchaliśmy się przez tłum czerwonogwardzistów iznalezliśmy się przed stajniami.Panowała tam bliska sercu każdego kawalerzystyniespokojna i radosna krzątanina, która towarzyszy zawsze przygotowaniom oddziału,idącego w bój.%7łołnierze podciągali popręgi u siodeł, sprawdzali podkowy i rozprawiali oczymś wesoło, ale pod tą wesołością wyczuwało się trzezwe skupienie i najwyższenapięcie wszystkich władz duszy.Koniom jakby udzielały się ludzkie uczucia -przestępowały z nogi na nogę i starając się wypluć munsztuk, spoglądały z ukosaciemnymi, magnetycznymi oczami, w których błyszczała jakaś szaleńcza radość.Poczułem, że i na mnie podziałała hipnoza bliskiego niebezpieczeństwa.Czapajewzaczął coś tłumaczyć dwóm kawalerzystom, a ja podszedłem do najbliższego konia,przywiązanego do wbitego w ścianę kółka, i zanurzyłem palce w jego grzywie.Zwietniepamiętam tę chwilę - gęsty włos pod moimi palcami, kwaskowaty zapach nowiutkiegoskórzanego siodła, plama słonecznego światła na ścianie przed moją twarzą izadziwiające, nieporównane z niczym poczucie pełni, absolutnej realności tego mgnienia.Zapewne było to właśnie uczucie, które próbuje się wyrazić słowami  odetchnąć pełnąpiersią",  żyć pełnią życia".I choć trwało zaledwie jedną krótką chwilę, kolejny razzdążyłem zrozumieć, że to pełne i prawdziwe życie z samej swej natury nigdy nie trwadłużej.- Piętka! - krzyknął za moimi plecami Czapajew.- Już czas!Poklepałem konia po szyi i ruszyłem do bryczki, zezując na taczankę, gdzie siedzielijuż Kotowski i Anna.Anna miała białą czapkę z daszkiem z czerwonym otokiem, zwykłążołnierską bluzę ściągniętą skórzanym paskiem z maleńką zamszową kaburą i granatowebryczesy z wąskim czerwonym lampasem, wpuszczone w wysokie sznurowane buty.Wtym stroju wydawała się nieznośnie młoda, niczym gimnazjalistka.Pochwyciwszy mojespojrzenie, odwróciła się.Czapajew zajął już miejsce w bryczce.Na kozle siedział ten sam milczący Baszkir,zwany  Batyj", który niegdyś w pociągu nalewał szampana, a potem o mało nie zakłułmnie bagnetem na swej bezsensownej warcie przy stogusiana.Ledwo usiadłem obok Czapajewa, Baszkir ściągnął lejce, cmoknął iwyjechaliśmy za bramę.Za nami ruszyła taczanka z Kotowskim i Anną, w ślad za nią jezdzcy.Skręciliśmy wprawo, kierując się ulicą w górę.Właściwie nie była to już ulica, bo nasz dwór stał naniej ostatni, lecz zwykła droga, która stromo pięła się w górę, po czym skręcała w prawo, by zniknąć w zielonej ścianie listowia.Wjechaliśmy w rodzaj tunelu, utworzonego przez splatające się nad drogą gałęziedrzew, wyglądających dość dziwnie, bo przypominały raczej nadmiernie rozrośniętekrzewy.Tunel ciągnął się bardzo długo - może stąd to wrażenie, że jechaliśmy dośćwolno.Słońce przeświecało przez gałęzie drzew, iskrzyło się w ostatnich kroplachporannej rosy; zieleń była tak jaskrawa i oślepiająca, iż w pewnym momencie straciłemnawet orientację - wydało mi się, że spadamy z wolna w bezdenną zieloną studnię.Zamknąłem oczy i owo uczucie ustąpiło.Zarośla wokół skończyły się tak samo nagle, jak się zaczęły.Znalezliśmy się nabiegnącej w górę gruntowej drodze.Z lewej opadała niestroma skarpa, po prawejwznosiła się zwietrzała ściana skalna o niezwykle pięknym blado- liliowym odcieniu, wktórej szczelinach rosły gdzieniegdzie niewielkie drzewka.Jechaliśmy tą drogą jeszczeokoło kwadransa.Czapajew siedział na swoim miejscu z zamkniętymi oczami, a dłonie splótł narękojeści opartej o podłogę szabli.Jakby głęboko się nad czymś zamyślił lub drzemał.Raptem otworzył oczy i zwrócił ku mnie twarz.- Męczą cię jeszcze te koszmary, na które się skarżyłeś?- Jak zawsze, Wasiliju Iwanowiczu - odparłem.- I co, znów w tej lecznicy?- Och, gdyby tylko tam - powiedziałem.- Wie pan, jak w każdym śnie, wszystkozmienia się tam z fantastyczną łatwością.Dziś, na przykład, śniła mi się Japonia.Awczoraj rzeczywiście śniła mi się lecznica i proszę sobie wyobrazić, co się stało.Tenoprawca, który wszystkim tam rządzi, poprosił mnie, żebym szczegółowo opisał napapierze wszystko, co się tutaj ze mną dzieje.Powiedział, że potrzebne mu to do pracy.Wyobraża pan sobie?- Pewnie - odpowiedział Czapajew.- A dlaczego miałbyś go nie posłuchać?Spojrzałem na niego ze zdumieniem.- Jak to? Radzi pan to poważnie?Kiwnął potakująco.- A po co?- Sam przecież mówiłeś, że w twoich koszmarach wszystko zmienia się zfantastyczną szybkością.A wszelkie systematyczne działanie, do którego powracasz weśnie, pozwala stworzyć w nim coś w rodzaju trwałego ośrodka.Wówczas sen staje sięrealniejszy.Nic lepszego niż zapisywanie we śnie po prostu nie wymyślisz.Zastanowiłem się.- Ale po co mi trwały ośrodek koszmarów, skoro w istocie chcę się od nich uwolnić?- Właśnie po to, żeby się od nich uwolnić.Ponieważ uwolnić można się tylko odczegoś realnego. - Powiedzmy.I co? Mogę pisać absolutnie o wszystkim, co się tutaj dzieje?- Oczywiście.- A jak mam nazywać w tych zapiskach pana?Czapajew roześmiał się.- No, Piętka, nie darmo śni ci się dom wariatów.Co za różnica, jak mnie nazwiesz wtym, co zapiszesz we śnie?- To prawda - przyznałem, czując się kompletnym idiotą.- Po prostu bałem się, że.Rzeczywiście, z moją głową jest coś nie tak.- Nazwij mnie, jak chcesz - powiedział.- Choćby Czapajew [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl