[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skórzanespodnie ciasno przylegały do jej krągłości, ale w jej zachowaniu nie było nicuwodzicielskiego.Szła zamaszystym, zdecydowanym krokiem.Zwracała baczną uwagę nakażde poruszenie gałęzi na wietrze.Była napięta jak fortepianowa struna.Ale nie miałainnego wyjścia, jeśli chciała przeżyć.Skierowali się do służbowego wejścia od Pennsylvania Avenue.Drzwi były dośćnijakie w porównaniu z imponującym portalem z brązu po drugiej stronie budynku, przezktóry wchodzili zwiedzający.Olbrzymie wejście prowadziło do głównej rotundy archiwów,gdzie wystawiono oryginalne teksty Deklaracji Niepodległości, Konstytucji i Karty Praw,umieszczone w oszklonych gablotach wypełnionych helem.Ale nie zjawili się tu o północy w sprawie tych słynnych aktów prawnych.W budynkuprzechowywano miliardy dokumentów pochodzących z całej historii Ameryki, skatalogowanych i zgromadzonych na osiemdziesięciu pięciu tysiącach metrówkwadratowych.Jeśli mieli tu znalezć dokument, o który im chodziło, Gray wiedział, że będąpotrzebować pomocy.Kiedy zbliżali się do wejścia, ktoś otworzył przed nimi drzwi.Gray znieruchomiał wnapięciu, dopóki nie zobaczył szczupłej postaci, która ukazała się na progu i niechętnymgestem zaprosiła ich do środka.Doktor Eric Heisman, człowiek z wiecznym grymasemniezadowolenia na twarzy, był jednym z kustoszy muzeum i specjalizował się w okresiekolonialnym historii Ameryki.- Wasz kolega już czeka - powiedział na powitanie.Mężczyzna miał białe jak śnieg włosy sięgające kołnierza i starannie przyciętą koziąbródkę.Przytrzymując im drzwi, bawił się okularami do czytania zawieszonymi na łańcuszkuna szyi.Wyraznie było mu nie w smak, że o tej porze został tu ściągnięty z domu.Wezwanyw ostatniej chwili kustosz miał na sobie sweter i dżinsy.Gray zwrócił uwagę na wyszyte na swetrze logo Washington Redskins, czyli pro lindiańskiego wojownika z piórami we włosach - jak na ironię, zważywszy na temat, jakizamierzał właśnie poruszyć.Doktor Heisman zajmował się stosunkami rodzących się koloniiamerykańskich z rdzennymi mieszkańcami, których spotkali kolonizatorzy Nowego Zwiata.Właśnie takiego eksperta potrzebował Gray, żeby posunąć naprzód śledztwo.- Proszę za mną - powiedział Heisman.- Zarezerwowałem pracownię niedalekogłównych zbiorów.Moja asystentka dostarczy państwu każdy dokument, jakiego będzieciesobie życzyć.- Spojrzał na nich, gdy szli korytarzem.- To dość niekonwencjonalna metoda.Naweturzędnicy Sądu Najwyższego wiedzą, że nie należy prosić o dostęp do archiwaliów pogodzinach pracy.Byłoby łatwiej, gdyby mnie państwo uprzedzili, jaką konkretną sprawę chcązbadać.Kustosz wyraznie nie skończył jeszcze udzielać im nagany i chciał coś dodać, ale jegowzrok przypadkiem spoczął na twarzy Seichan.To, co w niej zobaczył, przerwało dalszekomentarze.Szybko obrócił się na pięcie.Gray spojrzał na nią.Pochwyciła jego wzrok i z niewinną miną uniosła brew.Kiedysię odwracała, zauważył małą bliznę pod prawym uchem, częściowo zakrytą kosmykiemczarnych włosów.Był pewien, że to coś nowego.Nie wiedział, dokąd ją zaprowadziłośledztwo w sprawie Gildii, ale z pewnością nie wybrała bezpiecznej drogi. Idąc za kustoszem przez labirynt korytarzy, dotarli do niewielkiego pomieszczenia,którego większą część zajmował stół konferencyjny, a przy jednej ze ścian stał rządczytników mikro szek.Gray zobaczył dwie osoby, które już na nich czekały.Jedną z nichbyła młoda kobieta w wieku studentki college u, o nieskazitelnie hebanowej skórze.Wyglądała jak wycięta z żurnala.Czarna ołówkowa sukienka tylko podkreślała jej figurę.Nienaganny makijaż sugerował, że kiedy nagle wezwano ją do pracy, nie wylegiwała się wdomu.- Moja asystentka Sharyn Dupre.Mówi płynnie w pięciu językach, ale jej ojczystymjest francuski.( - Miło mi państwa poznać - powiedziała głębokim, aksamitnym głosem zlekkim arabskim akcentem.( Gray uścisnął jej dłoń.Z intonacji domyślił się, że jest z Algierii.Choć północnoafrykański kraj zrzucił jarzmo francuskich kolonizatorów na początku latsześćdziesiątych, ludzie nadal używali narzuconego przez nich języka.( - Przepraszam, żekazaliśmy wam czekać - rzekł Gray.( - Nie ma sprawy - padła burkliwa odpowiedz z drugiejstrony stołu.Druga postać w sali była dobrze znana Grayowi.Monk Kokkalis siedział znogami na stole, ubrany w dres i czapkę bejsbolową.Jego twarz błyszczała w świetlejarzeniówek.Przechylił głowę w stronę siedział z nogami na stole, ubrany w dres i czapkębejsbolową.Jego twarz błyszczała w świetle jarzeniówek.Przechylił głowę w stronęszczupłej asystentki.- Zwłaszcza że miałem takie towarzystwo.( Asystentka nieśmiałoskłoniła głowę z cieniem uśmiechu na ustach.( Monk dotarł do Archiwów Narodowych przednimi.Oczywiście centrala Sigmy w National Mall była zaledwie parę kroków stąd.Katnalegała, żeby mąż dołączył do Graya tego wieczoru.Gray przypuszczał jednak, że bardziejniż na wsparciu go w śledztwie zależało Kat na tym, żeby Monk przestał się jej plątać podnogami.Wszyscy zajęli miejsca przy stole z wyjątkiem Heismana, który stał z rękamizałożonymi do tyłu.( - Może więc w końcu mogę się dowiedzieć, po co nas wezwano o takpóznej porze?( Gray otworzył leżącą przed nim szarą teczkę, wyciągnął list napisany pofrancusku i podsunął Sharyn.Zanim zdążyła go dotknąć, Heisman porwał list ze stołu, drugąręką nasadzając na nos okulary.( - Co to jest? - zapytał.Poruszał głową w górę i w dół,przeglądając plik kartek.Najwyrazniej nie znał francuskiego, ale szeroko otworzył oczy,rozpoznając podpis na końcu listu.- Benjamin Franklin.- Zerknął na Graya.- Wygląda najego pismo.- Tak, potwierdzono już autentyczność listu i przetłumaczono.( - Ale tokserokopia - przerwał mu Heisman.- Gdzie oryginał?( - To nieważne. - Dla mnie ważne! - krzyknął kustosz.- Przeczytałem wszystko, co kiedykolwieknapisał Franklin, ale nigdy nie widziałem niczego takiego.Same te rysunki.- Z rozmachempołożył kartkę na stole i dzgnął palcem jeden z odręcznych szkiców.Przedstawiał bielika amerykańskiego z rozpostartymi skrzydłami, trzymającego wszponach jednej łapy gałązkę oliwną, a w drugiej pęk strzał.Niewątpliwie był to projekt wtrakcie opracowywania.Dookoła sylwetki orła widniały jakieś niedbale skreślone,niezrozumiałe znaki ze strzałkami.- Wygląda to na początkową wersję Wielkiej Pieczęci Stanów Zjednoczonych.Ale listpochodzi z tysiąc siedemset siedemdziesiątego ósmego roku, czyli kilka lat przed pierwszympojawieniem się pieczęci w o cjalnym dokumencie, co nastąpiło około roku tysiąc siedemsetosiemdziesiątego drugiego.To na pewno jakieś fałszerstwo.- Nie - odparł Gray.( - Mogę? - Sharyn delikatnie przechwyciła plik kartek.- Mówiłpan, że macie tłumaczenie, ale chętnie sprawdzę, czy jest wierne.( - Będę wdzięczny - rzekłGray.( Heisman spacerował wzdłuż stołu.( - Przypuszczam, że powodem naszego póznegospotkania jest treść listu.Będą państwo łaskawi wyjaśnić, dlaczego coś sprzed dwóch stulecinie może zaczekać do rana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl