[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej wiara stanowiła wówczas dla niego jedyny pewny punktodniesienia, a jej miłość stała się początkiem długiej drogi ku normalności.Bez Marie byłbytrupem, a bez Mo Panova zaledwie wegetującą rośliną, lecz przy pomocy ich obojga corazśmielej rozgarniał kłębiące się chmury, odnajdując na nowo blask słońca.Właśnie dlatego po zakończeniu popołudniowego seminarium nie pojechał od razu dodomu, lecz biegał przez godzinę po opustoszałym stadionie.Cotygodniowe seminaria częstokończyły się znacznie pózniej, niż było to przewidziane w planie zajęć, więc Marie w te dninie szykowała obiadu, wiedząc, że po jego powrocie pojadą do jakiejś restauracji, wtowarzystwie dwóch dyskretnych, kryjących się w ciemności strażników.Teraz jeden z nich zpewnością szedł za nim przez boisko, a drugi czekał w hali.Szaleństwo! Ale czy na pewno?Zastosował się do rady Panova z powodu obrazu, jaki pojawił się w jego umyśle,kiedy porządkował papiery w swoim biurze.Była to twarz, którą znał, pamiętał i bardzokochał.Chłopięca twarz, doroślejąca jak na przyspieszonym filmie, a potem cała postać wwojskowym mundurze, niewyrazna, zamazana, lecz na pewno mocno z nim związana.Czującspływające mu po policzkach łzy domyślił się, że to nieżyjący brat, o którym mu opowiadali,wiele lat temu odbity przez niego z niewoli w dżungli Tam Quan oraz zdrajca o nazwiskuJason Bourne, którego własnoręcznie rozstrzelał.Nie mógł dać sobie rady z gwałtownymi,pojawiającymi się jeden po drugim obrazami.Z trudem dotrwał do końca skróconegoseminarium, usprawiedliwiając się poważnym bólem głowy.Musiał znalezć jakieś ujście dlawzbierającego w nim napięcia, zaakceptować lub odrzucić wymieszane, chaotycznefragmenty wspomnień; rozsądek podpowiadał mu, że może w tym pomóc długi, morderczybieg pod wiatr, pod silny wiatr.Nie wolno mu szukać opieki Marie za każdym razem, kiedypęka tama; zbytnio ją kochał.Jeżeli tylko może, musi sobie radzić sam.Taką umowę zawarł zsamym sobą.Otwierając ciężkie drzwi zastanowił się przez moment, dlaczego wejście do każdejhali sportowej jest zaprojektowane niczym wrota Troi.Kiedy znalazł się w pomalowanym nabiało korytarzu, ruszył przed siebie, aż wreszcie dotarł do szatni dla wykładowców; z ulgązauważył, że pomieszczenie było puste.Nie był w nastroju do towarzyskich pogaduszek, agdyby musiał podjąć ten wysiłek, z pewnością sprawiłby dziwaczne wrażenie.Mógł też obejść się bez spojrzeń, które z pewnością by na siebie ściągnął.Znalazł się zbyt bliskokrawędzi.Musiał cofać się powoli i ostrożnie, najpierw sam, potem z pomocą Marie.Boże,kiedy to się wreszcie skończy? Jak wiele może od niej wymagać? Co prawda, nigdy niemusiał jej prosić - zawsze sama ofiarowywała mu wszystko, co mogła,Webb przeszedł wzdłuż rzędu szafek.Jego własna znajdowała się prawie na samymkońcu.W pewnej chwili jego uwagę zwrócił jakiś jasny przedmiot, umieszczony mniej więcejna wysokości jego głowy.Przyspieszył kroku, by po chwili przekonać się, że to zwiniętakartka papieru, którą wepchnięto w szczelinę drzwi szafki.Wyszarpnął ją i rozwinął. Dzwoniła Pańska żona.Prosiła, żeby skontaktował się Pan z nią tak szybko, jak tylkoPan będzie mógł.Podobno to bardzo pilne.Raiph".Dozorca powinien ruszyć trochę głową i od razu go zawołać, pomyślał z gniewemDawid, otwierając szafkę.Wydobył z kieszeni spodni garść drobnych, po czym podbiegł dowiszącego na ścianie telefonu i włożył do szczeliny monetę; z niepokojem zauważył, że drżymu ręka.Natychmiast domyślił się dlaczego: Marie nie używała słowa  pilne".Unikała takichsłów.- Halo?- O co chodzi?- Domyśliłam się, że tam będziesz - powiedziała jego żona.- Panaceum Mo, którepowinno cię wyleczyć, pod warunkiem, że wcześniej nie dostaniesz zawału serca.- Co się stało?- Wracaj do domu, Dawidzie.Czeka na ciebie ktoś, z kim musisz się zobaczyć.Pospiesz się, kochanie.Podsekretarz stanu Edward McAllister ograniczył do minimum ceremonię prezentacji,ale udało mu się przekazać kilka szczegółów mających świadczyć jednoznacznie o tym, żenależy do najwyższych kręgów Departamentu.Zarazem jednak starał się zbytnio niepodkreślać swojego znaczenia; był biurokratą znającym swój fach i spokojnym o to, że jegokwalifikacje pozwolą mu przetrzymać wszystkie zmiany w administracji.- Jeśli pan sobie życzy, panie Webb, mogę zaczekać, aż przebierze się pan w cośbardziej wygodnego.Dawid cały czas był w przepoconym dresie, ponieważ zaraz po odwieszeniusłuchawki złapał ubranie z szafki i popędził do samochodu.- Nie wydaje mi się - odparł.- Zważywszy na to, w jakiej instytucji pan pracuje, chybanie może pan czekać zbyt długo.- Usiądz, Dawidzie.- Marie St.Jacques Webb weszła do pokoju z dwoma ręcznikami.- Zechce pan spocząć, panie McAllister.Obaj mężczyzni zajęli miejsca naprzeciw siebie, po dwóch stronach wygaszonegokominka.Marie podała mężowi jeden z ręczników, a drugim zaczęła wycierać jego kark iramiona.Blask stojącej na stole lampy podkreślał rdzawy odcień jej włosów i piękno rysówskrytej w półcieniu twarzy.Utkwiła wzrok w przedstawicielu Departamentu Stanu.- Proszę mówić - zachęciła go.- Jak pan wie, posiadam takie same upoważnienia, jakmój mąż.- Czyżby były co do tego jakieś wątpliwości? - zapytał Dawid z nie ukrywanąwrogością w głosie.- Absolutnie żadnych - odparł McAllister z lekkim, ale szczerym uśmiechem.- Nikt,kto wie, czego dokonała pańska żona, nie śmiałby jej wykluczyć.Poradziła sobie tam, gdziezawiodło wielu innych.- To prawda - skinął głową Webb.- Choć jednocześnie nic to nie znaczy.- Ejże, Dawidzie! Nie bądz taki spięty!- Przepraszam, masz rację.- Webb próbował się uśmiechnąć, ale bez powodzenia.-Jestem chyba uprzedzony, a nie powinienem, prawda? - Ma pan do tego wszelkie prawo - odparł podsekretarz.- Ja na pańskim miejscu napewno bym był.Choć nasza kariera przebiegała do pewnego czasu bardzo podobnie, gdyż jatakże przez wiele lat przebywałem na Dalekim Wschodzie, to nikomu nawet przez myśl bynie przeszło powierzyć mi takie zadanie jak pańskie.To, co pan przeszedł, jest o całe lataświetlne nad moją głową.- Nad moją też.- Nie wydaje mi się.Wszyscy wiedzą, że to nie pan zawiódł.- Jest pan bardzo miły.Proszę nie brać tego do siebie, ale tak ciepłe słowa od kogośzajmującego pańskie stanowisko wywołują u mnie dreszcze.- W takim razie może przejdziemy od razu do rzeczy?- Bardzo proszę.- Mam nadzieję, że nie osądził mnie pan zbyt pochopnie, panie Webb.Nie jestempańskim wrogiem, a chciałbym zostać przyjacielem.Wiem, za które pociągnąć sznurki, żebypana ochronić.- Przed czym?- Przed czymś, czego nikt się nie spodziewał.- To znaczy?- Za pół godziny od tej chwili pańska obstawa zostanie podwojona - powiedziałMcAllister, patrząc Dawidowi prosto w oczy.- To ja tak zadecydowałem, a jeśli uznam zastosowne, wzmocnię ją czterokrotnie.Każda osoba przyjeżdżająca do miasteczkauniwersyteckiego będzie dokładnie sprawdzana, a cały teren bezustannie patrolowany.Strażnicy przestaną wtapiać się w tło.Otrzymają polecenie, żeby jak najbardziej rzucać się woczy.- Boże! - Webb zerwał się z fotela.- Carlos!- Raczej nie - odparł McAllister, kręcąc głową.- Oczywiście nie możemy tegowykluczyć, ale wydaje się to zbyt mało prawdopodobne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl