[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie bierzemy zesobą pielęgniarek?- O Chryste, nie! - Patterson gwałtownie potrząsnął głową.- Wyznam panu, żeja sam nie chciałbym tam wchodzić.Jeśli nie wszyscy zginęli, dziewczyny zdążąsię jeszcze napatrzyć na ten koszmar.- Proszą o pozwolenie spuszczenia szalupy ratunkowej, panie chefie - odezwałsię McKinnon.- Po co, u licha?!- Może ocalał ktoś z  Andovera ?- Ktoś ocalał!? Poszli na dno w trzydzieści sekund!-  Hood rozpadł się w sekundę, a jednak trzech ludzi przeżyło.- Oczywiście, oczywiście.Nie jestem marynarzem, szefie.Nie musi mnie panprosić o zgodę.- Owszem tak, kapitanie.- Bosman zrobił gest w stronę nadbudówki.- Wszyscyoficerowie pokładowi są tam.Pan przejął dowodzenie.- Chryste Panie! - Ta myśl w ogóle nie przyszła Pattersonowi do głowy.- Co zasposób na przejęcie dowodzenia!- Skoro już o tym mówimy, kapitanie.Straciliśmy panowanie nad  San Andre-asem.Statek gwałtownie obraca się lewą burtą.Stery na mostku są chyba znisz-czone.- Stery mogą poczekać.Teraz zatrzymam silnik.41 Alistai MacLeanTrzy minuty pózniej bosman dodał gazu i skierował szalupę w stronę pneuma-tycznej tratwy ratunkowej kołyszącej się ciężko na falach nie opodal miejsca, gdziewodował condor.Na tratwie znajdowało się tylko dwóch mężczyzn.Bosman przy-puszczał, że reszta załogi poszła na dno wraz z samolotem; nie żyli już pewnie wmomencie wodowania.jeden z mężczyzn, zupełny gołowąs, straszliwie nękanychorobą morską i przerażony - ma wszelkie powody, żeby się bać, pomyślał bos-man - siedział sztywno wyprostowany i kurczowo ściskał linkę chwytową.Drugizaś leżał na boku, na dnie tratwy; na wysokości górnej części klatki piersiowej zlewej strony, w okolicach lewego ramienia nad łokciem i koło prawego uda jegokombinezon był przesiąknięty krwią.Mężczyzna miał zamknięte oczy.- Na litość boską! - Starszy marynarz Ferguson mówiący z silnym liverpool-skim akcentem, którego zabliznione rany twarzy wymownie świadczyły o zwycię-skich i przegranych starciach, spojrzał na bosmana z mieszaniną niedowierzania ioburzenia.- Chryste! Nie zamierza pan chyba zabierać stąd tych sukinsynów, bos-manie! Dopiero, co chcieli nas posłać na dno! Nas! Statek szpitalny!- A nie chciałbyś czasem wybadać, dlaczego zbombardowali szpitalny statek,co?- Jasne.Fakt.To fakt.- Ferguson chwycił bosak i przyciągnął tratwę do siebie.- Któryś z was mówi po angielsku?Ranny otworzył oczy; zdawało się, że i one toną we krwi.- Tak, ja.- Wygląda na to, żeś niezle oberwał.Chcę wiedzieć gdzie, nim wciągnę cię napokład.- W prawe ramię i chyba w prawy obojczyk.W prawe udo też.I jeszcze chybacoś jest nie tak z prawą stopą - mówił płynną angielszczyzną i jeśli słychać w niejbyło jakiś akcent, to nie niemiecki, a taki, który się zwykło nazywać standardem po-łudniowoangielskim.- Pan jest oczywiście kapitanem tego condora.- Tak.Nadal chcecie mnie wziąćna pokład?42 San AndreasBosman skinął głową na Fergusona i na dwóch marynarzy, których zabrał zesobą.We trzech usiłowali przenieść rannego pilota do szalupy tak ostrożnie, jaktylko się dało, ponieważ jednak i tratwą, i łodzią ostro rzucało, nie potrafili tegozrobić zbyt delikatnie.Ułożyli go na ławkach przy sterze, nie opodal miejsca, gdziesiedział bosman.Drugi Niemiec zwalił się z nieszczęsną miną gdzieś pośrodku ło-dzi.Bosman zwiększył obroty silnika i skierował się tam, gdzie, jak sądził,  An-dover poszedł pod wodę.Ferguson rzucił okiem na rannego.Pilot leżał na wznak z rozrzuconymi ramio-nami.Czerwone plamy powiększyły się, może dlatego, że wciąż bardzo krwawił, amoże był to efekt działania morskiej wody.- Z niego już chyba sztywniak, bosmanie.McKinnon wyciągnął rękę i dotknął aorty na szyi rannego.Po kilku sekundachnamacał puls - nieregularny, przyspieszony i słaby, ale jednak wyczuwalny.- Nieprzytomny.Zemdlał.Ta przeprowadzka musiała dać mu się we znaki.Ferguson przyglądał się pilotowi z dozą niechętnego szacunku.- To morderca, sukinsyn, ale sukinsyńsko twardy morderca.Sukinsyn, no.Mu-siał zdychać z bólu, a nawet nie pisnął.Może go najpierw zawiezć na statek, co,bosmanie? Skoro już, to dać mu szansę.- Myślałem o tym.Nie.Ktoś z  Andovera mógł ocaleć, a jeśli tak, to długotam nie pociągnie.Woda ma zero stopni albo mniej.Człowiekowi wtedy na ogółwystarcza minuta i po nim.Jeżeli ktokolwiek w ogóle przeżył, minuta dłużej możebyć dla niego o minutę za pózno.Jesteśmy im to winni.Zresztą z powrotem uwi-niemy się szybko.Obracając się w lewo,  San Andreas zatoczył łuk o sto osiemdziesiąt stopni ina wstecznych obrotach zwalniał, by stanąć w miejscu.Najpewniej Patterson takobmyślił cały manewr, by - mając pod sobą chwilowo niesterowny statek - jak naj-bardziej zbliżyć się do cmentarzyska storpedowanego  Andovera.Porozrzucaneresztki ładunku z rozbitej fregaty wskazywały miejsce tragedii [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl