[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zginął w walce.Uniósł brew. - Gdzie? Zmrużyła oczy.- Większości ludzi wystarcza taktu, żeby o to nie pytać.- Brak mi manier.Skrzywiła się.- W bitwie pod Nsamankow, jeśli koniecznie musisz wiedzieć.- Sprytne.Mało kto o tej bitwie słyszał, więc trudno sprawdzić.-Rozejrzał się po holu.- Ale była wystarczająco godna szacunku, żebyśtu mogła się znalezć.Zmieniła temat.- Nie spodziewałam się ciebie tak szybko.- Za mało arszeniku w szkockiej?- To nie był arszenik - parsknęła, po czym zniżyła głos do szeptu.-Tobyło laudanum.- Zatem przyznajesz, że mnie odurzyłaś.Zawahała się.- Tak.- I, żebym się upewnił, nie po raz pierwszy? - Ponieważ nie od-powiadała, dodał: - Za pierwszym razem odurzyłaś mnie i uciekłaś, otco.Westchnęła z irytacją, po czym podeszła do niego i ujęła za ramię,kierując do pokoju, gdzie schroniła się świnka.Jej dotyk był pewny iciepły - czuł to nawet przez wełnę surduta - i wywołał wspomnieniesnu, w którym przesuwała palcami po jego zabrudzonym woskiemrękawie.W jej obecności ogarniał go niepokój.Niewątpliwie dlatego, że zagrażała jego życiu.Dosłownie i w prze-nośni.Wprowadziła go do czystego, zupełnie zwyczajnego salonu.Małyżelazny piecyk stał w odległym kącie pokoju; ogień buzował wesoło,ogrzewając świnkę, która przed kilkoma zaledwie minutami uniknęłaniechybnej śmierci, a teraz spała.Na poduszce.Ta kobieta trzymała świnię na poduszce.Zwinkę o imieniu Lavender.Gdyby ostatnich kilku godzin nie spędził w stanie głębokiego zdu-mienia, uznałby zwierzę za coś dziwnego w tym miejscu.Nie zastana-wiając się jednak nad tym, odwróci! się do właścicielki świnki.Stała,oparta o drzwi pokoju. - Zciśle rzecz ujmując, nie uciekłam - oznajmiła.- Zostawiłam ci ad-res.Właściwie to.nie.Zdecydowanie zaprosiłam cię, żebyś tuprzyszedł.- Jakże wielkodusznie - zakpił.- Gdybyś nie był taki wściekły.Nie mógł się powstrzymać, żeby jej nie przerwać.- Myślisz, że zostawienie mnie nieprzytomnego na podłodze biblio-teki złagodziło mój gniew?- Przykryłam cię kocem - broniła się.- Jestem niemądry.To, oczywiście, wszystko usprawiedliwia.Westchnęła.Spojrzała na niego swoimi niezwykłymi oczami.- Nie chciałam, żeby tak wyszło.- Ale jednak przed wyprawą do mojego domu włożyłaś duży zapaslaudanum do torebki.- Cóż, jesteś większy niż przeciętny mężczyzna, musiałam więc sięzaopatrzyć w większą dawkę.I odebrałeś mi nóż.Zmarszczył czoło.- Ostry język nie usposabia mnie do ciebie życzliwiej.- Szkoda, przedtem tak dobrze mi szło.O mało się nie roześmiał, ale stłumił śmiech.Nie pozwoli, by gorozbawiła.Była toksyczna.A toksyna nie jest zabawna.- Nie zaprzeczam, że zasłużyłam poniekąd na twój gniew - ciągnęła -ale nie ulegnę przemocy.- Ponownie używasz w stosunku do mnie tego słowa.Czy muszę ciprzypominać, że w ciągu naszej znajomości tylko jedno z nas podałośrodek odurzający drugiemu? I to dwa razy?Jej policzki się zaróżowiły.Poczucie winy? Niemożliwe.- A jednak to słowo dobrze opisuje, jak mógłbyś ze mną postąpić,Wasza Wysokość.Wolałby, żeby przestała go tak nazywać.Nienawidził tego tytułu.Tytułu, który wręcz go uwierał, przypominając lata, kiedy za nim tę-sknił.Kiedy nie mógł go mieć, choć zgodnie z prawem mu się należał.Chociaż na niego zasługiwał.Oczywiście, przez lata nie wiedział o tym.Nie zabił jej.To odkrycie nadal go szokowało. Nie wiedział.Przez te wszystkie lata żył z myślą, że mógł być za-bójcą.Przez te wszystkie lata.Ona mu je ukradła.Znowu ogarnął go gniew.Nigdy nie karmił się zemstą, a teraz, kiedynie potrafił się zemsty wyrzec, czul jej gorzki smak na języku.Utkwiłwzrok w Marze.- Co się stało? Otworzyła szeroko oczy.- Słucham?- Dwanaście lat temu, w Whitefawn.W przeddzień twojego ślubu.Cosię stało?Zawahała się.- Nie pamiętasz? Wzruszył ramionami.- Byłem nieprzytomny.Więc, w istocie, nie pamiętam.Choć próbował sobie przypomnieć.Wciąż na nowo przeżywał w pa-mięci ten wieczór, setki razy, tysiące.Pamiętał szkocką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl