[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Raleigh, choć szczu-pły, musiał liczyć sobie co najmniej sześć stóp.Nagle odwrócił się do niej.Jane, zawstydzona, że przyłapał ją na tym,jak mu się przygląda, oblała się pąsem.Jeśli nawet to zauważył, nie dał posobie nic poznać, lecz skinął ręką w stronę oczekującego jegomościa.- Jane, poznaj Antoine'a, mojego kamerdynera, wynalazcęNiezrównanego - oznajmił, uśmiechając się z dumą.Jego kamerdynera? Jane z trudem powstrzymała okrzyk zdumienia.Raleigh tak traktował swojego kamerdynera? Zresztą nie powinna siędziwić.Tego rodzaju teatralne gesty nie mogły dziwić u człowieka, którynade wszystko w świecie cenił własny wygląd.- Niezrównanego.? - powtórzyła, nie rozumiejąc.- Jednego z najczęściej kopiowanych wzorów fularu -wyjaśniłRaleigh, a mały człowieczek pokraśniał z dumy.- Antoine, to moja żona,wicehrabina.- Pańska żona! - wykrzyknął zdumiony kamerdyner.Widząc jegoAnula & ponaousladansc bystre spojrzenie wędrujące od wygniecionego podróżnego kostiumu do jejtwarzy, Jane uniosła dumnie głowę, jakby chciała go ostrzec przedjakąkolwiek uwagą na temat zaskakującego małżeństwa jego pana.Antoineprzez chwilę stał z szeroko otwartymi oczami, zanim odzyskał panowanienad sobą.- Pańska żona - powtórzył.- Ależ naturalnie! Gratulacje, milady.Gratulacje, milordzie.Cóż za niezwykła nowina! No, ale po podróży trzebatrochę zadbać o wygląd, prawda? - Chociaż człowieczek zwracał się doRaleigha, Jane podejrzewała, że jego słowa skierowane są do niej.Zesztywniała.Jej dobry nastrój natychmiast prysł.I do tego miejsca równieżnie pasowała!- Słucham? - spytał niezbyt przytomnie Raleigh.- Nie, zajmiesz sięmoją garderobą, kiedy się będę ubierał do obiadu.- Ależ, milordzie.Raleigh przerwał mu machnięciem ręki:- Za chwilkę, Antoine.Najpierw chcę oprowadzić moją żonę podomu.Co też uczynił.W miarę jak pokazywał jej dom, Jane czuła, że jejnapięcie ustępuje.Był, jak zwykle, przyjazny i dowcipny, żartował,wygłaszał zabawne uwagi, a zarazem sprawiał, że czuła się coraz bardziejswojsko.Obchód skończyli w jego gabinecie, gdzie rzucił się na fotel, kła-dąc nogi na biurko z jasnego drewna.Powstrzymując się od uwagi o niestosowności takiego zachowania,Jane przysiadła na parapecie, chłonąc zapachy z otoczonego murem ogrodu.Przyrzekła sobie obejrzeć go przed dalszą podróżą, jednak teraz było jużciemno i z przyjemnością siedziała w ciszy, podczas gdy Raleigh przeglądałzaległą korespondencję.Anula & ponaousladansc Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna wyjść.Charlottepowiedziała jej, że większość mężczyzn spędza dzień osobno - załatwiającinteresy, przesiadując w klubach lub jeszcze gorszych miejscach - a w tymczasie ich żony robią zakupy albo składają wizyty.Informacja taprzestraszyła i zasmuciła Jane, której bynajmniej nie podobał się takiporządek rzeczy.Co teraz zrobi Raleigh? Choć najwyrazniej nie miał tużadnych interesów, mógł przecież wyjść na miasto, by pić lub oddawać sięhazardowi, a ona nie miała nic do powiedzenia.Z ponurych rozmyślań wyrwał ją okrzyk męża:- Spójrz tylko na to!Odwróciła się.Coś białego wylądowało u jej stóp na dywanie.Pochyliła się i podniosła starannie wykaligrafowane zaproszenie na letni balw Bradley House.- Obrzydliwa impreza - rzucił Raleigh przez ramię.- Cieszę się, że nasto ominie! - Temu komentarzowi towarzyszył szelest następnych rzucanychpapierów.- Koszmarny natręt! Straszny prostak! - Jane w osłupieniu ob-serwowała, jak jej mąż beztrosko poczyna sobie z kartkami papieru, całkiemjak jej braciszek, kiedy robił papierowe strzały.Zrobiła ruch, by je pozbierać, ale zaraz uświadomiła sobie, jak głupiomusi wyglądać, więc tylko posłała Raleighowi karcące spojrzenie.Uśmiechnął się, daleki od skruchy.- W lecie mamy tu nudy na pudy! - narzekał, a na grubym dywanierosła pomiędzy nimi sterta zmiętych zaproszeń na rauty i wieczorkitaneczne.- Prawie nie mogę się doczekać, kiedy znajdziemy się wNorthumberland - oświadczył.- Prawie - dodał z naciskiem, posyłając jejłobuzerski uśmiech.Odwrócił się z powrotem do biurka i odchylił sięniebezpiecznie do tyłu w fotelu.Już miała mu powiedzieć, żeby się nieAnula & ponaousladansc huśtał, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.Nie był ani Jamesem, aniKitem, lecz dorosłym mężczyzną, który po prostu nie zamierzał za-chowywać się jak należy.Niestety odkryła, że coraz trudniej jej się dąsać na niego przez dłuższyczas.Dziś poświęcił jej całą swoją uwagę, co zamąciło jej w głowie.Jegoreputacja czarującego mężczyzny była jak najbardziej zasłużona, choć Janesolennie obiecała sobie, że mu nie ulegnie.Musiała jednak przyznać, że lubi towarzystwo Raleigha.Tryskałhumorem, który zdawał się wypełniać cały pokój, omiatając Jane jakpowiew letniego wiatru.Jego obecność działała na nią ożywczo; pospędzonym z nim dniu nie czuła się wyczerpana, jak po dniu spędzonym zrozbuchanym Kitem.Nie, to było coś zupełnie innego - coś, z czymnieczęsto spotykała się na plebaniiOgarnęło ją poczucie winy - ale w jej rozmyślaniach tkwiło ziarnoprawdy.Jej dobry i troskliwy ojciec był bardzo zajętym człowiekiem, a pośmierci matki Jane musiała opiekować się młodszym rodzeństwem.Kochałaich wszystkich, czasem jednak było tyle zgiełku i pracy, że tęskniła, zaspokojem, jakiego zaznawała jedynie w ogrodzie.Kiedy ten sam nieokreślony spokój spłynął na nią w łagodnym świetleświec gabinetu Raleigha, próbowała wyprzeć się swoich uczuć.Musi byćzmęczona, nie jest sobą.Bo inaczej z pewnością nie pociągałoby jejtowarzystwo mężczyzny, którego największym problemem był właściwiezawiązany węzeł fularu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl