[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziewczęta przysłuchiwały jej się zafascynowane.Niektóre, choć wyglądały na większe nawet snobki niż ona,wpatrywały się w nią jak w zjawę z zamczyska złych manier, lecz Gisselle nic nie mogło zbić z tropu.Dziewczęta,które podawały jedzenie, traktowała jak byle służące, nieustannie czegoś się domagając, narzekając, nie zniżając siędo zwykłego  dziękuję". Jedzenie było dobre, ale nie umywało się do cudownej kuchni Niny.Kiedy posiłek się skończył i dziewczęta z na-szego kwartału zaczęły sprzątać ze stołu, Gisselle kazała mi odwiezć się do sypialni.- Nie będę na nie czekać - oświadczyła.- To skończone kretynki.- Nie, wcale nie, Gisselle - zaprzeczyłam.- Po prostu uczestniczą w naszym wspólnym życiu.To nic strasznego.Dzięki temu czujemy się tu jak u siebie, tworzymy drugi dom.- Beze mnie.Dla mnie to koszmar, a nie dom.Zawiez mnie do pokoju.Chcę posłuchać płyt i napisać do przyjaciółek,które konają z ciekawości, jak wygląda ta beznadziejna szkoła - obwieściła na tyle głośno, by usłyszały to pozostałedziewczęta.- Aha, Jackie! - zawołała, odwróciwszy się do Jacqueline.- Kiedy już skończycie dyżur, możesz przyjśćdo mnie do pokoju posłuchać płyt.Dzięki temu wreszcie będziesz na bieżąco.Wiozłam ją najszybciej jak mogłam.Wrzeszczała, że zaraz rozbiję ją o ścianę, a ja o niczym bardziej nie marzyłam.Abby szła za nami.Już wcześniej ustaliłyśmy, że po kolacji pójdziemy razem na spacer nad staw.Zamierzałamzaproponować Gisselle, żeby się z nami wybrała, ale skoro już zaplanowała sobie wieczór, nie wspomniałam onaszych planach.- A wy gdzie się wybieracie? - spytała, gdy znalazła się w pokoju.- Na dwór, chcemy się przejść.Przyłączysz się?- Ja nie chodzę, zapomniałaś? - ucięła i trzasnęła drzwiami.- Przepraszam - zwróciłam się do Abby.- Zdaje się, że będę musiała w nieskończoność tłumaczyć się za swoją sio-strę.Abby uśmiechnęła się.- A ja sądziłam, że tylko ja dzwigam prawdziwy krzyż i mam prawo się nad sobą użalać.Teraz, kiedy zobaczyłam, zczym ty musisz się borykać.- O co chodzi z tym dzwiganiem krzyża? Co jest twoim krzyżem? Twoi rodzice wydali mi się bardzo mili. - Och, bo są mili.Ogromnie ich kocham.- W takim razie, co miałaś na myśli? Cierpisz na jakąś chorobę? Wyglądasz na zdrowiusieńką jak ryba.Abby roześmiała się.- Nie, Bogu dzięki, jestem bardzo zdrowa.-1 ładna.- Dziękuję.Ty też.- No' więc? Co to za krzyż? - nie ustępowałam.- Ja powierzyłam ci moją tajemnicę - dodałam po chwili.Milczała.Ruszyłyśmy ścieżką w stronę stawu.Abby szła ze spuszczoną głową, ale ja patrzyłam na rąbek księżycawyłaniający się zza chmury.Chłodne, srebrzyste promienie rozświetlały ciepłą noc i sprawiały, że nowy krajobrazwydawał się nierzeczywisty, jak ze snu, w którym nagle obie znalazłyśmy się.Po prawej stronie miałyśmy dwaoświetlone budynki internatu, tu i ówdzie zauważyłyśmy inne dziewczęta, które też spacerowały albo stały wgrupkach rozmawiając.Kiedy skręciłyśmy w ścieżkę, prowadzącą do stawu, usłyszałyśmy rechotanie żab, cykanie świerszczy i odgłosyinnych nocnych stworzeń, które tworzyły ten wieczorny chór pełen skrzeków, grzechotania i przenikliwychgwizdów.Ponieważ Greenwood znajduje się bardzo daleko od większych dróg, nie docierały tu odgłosy ruchu samochodo-wego, ale w oddali widziałam czerwone i zielone światła barek sunących po Missisipi i wydawało mi się, że słyszędzwięki syren i widzę pasażerów statków.Czasem, w noc taką jak ta, ludzki głos niósł się po wodzie dalej niż na mi-lę.Wystarczyło wtedy zamknąć oczy, by wyczuć ich ruch mimo zwiększającej się odległości.Rozciągający się przed nami staw nabrał metalicznej barwy.Panowała nad nim taka cisza i bezruch, że prawie niedostrzegałam kołysania łódek przycumowanych do małego pomostu przy przystani.Staw był spory, na środku za-uważyłam nawet niewielką wysepkę.Doszłyśmy już prawie do przystani, kiedy Abby wreszcie przemówiła.- Nie chcę mieć przed tobą sekretów - zaczęła.- Lubię cię i doceniam to, że mi zaufałaś.Nie wątpię - dodała z go-ryczą - że większość tych dziewcząt traktowałaby cię pogar- dliwie, gdybyś przyznała się do swego cajuńskiego pochodzenia, lecz w porównaniu ze mną to nadal błahostka.Stanęłyśmy nad brzegiem i zapatrzyłyśmy się na wodę.- Wcześniej pytałaś, czy mam chłopca, powiedziałam ci, że tak, a ty próbowałaś mnie pocieszyć, zapewniając, że na-pisze albo zadzwoni.Odpowiedziałam, że nie i chyba się nie mylę, że zastanawiałaś się, dlaczego jestem tego takapewna.- Owszem - przyznałam - zastanawiałam się.- Nazywa się William, William Huntington Cambridge [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl