[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie mogę! Puszczaj!- Nie puszczę!Rozejrzałem się, co by tu jeszcze złapać.Anomalia ciągnęła trzyciała - z trudem, bo z trudem, ale jednak.Obydwie ręce zajęte.PuszczęRybę - przyspieszy.Nie puszczę - i tak nas zeżre.Do macki nie dam rady strzelić, nożem nie sięgnę, a nawet jeśli, to nie wiem, czy to cośda.Obłok zjadliwie błękitnego, pulsującego światła był coraz bliżej,chmura buczała i szumiała, rozpalała się coraz bardziej, migając idrżąc.A gdyby tak.? Myśl pojawiła się niespodziewanie.WypuściłemRybę, macka od razu pociągnęła nas szybciej.- Co ty robisz?! - zawyła Alina.A ja podciągnąłem nogi, sięgnąłem pod nogawkę i zerwałem bandażz  onyksem.Szkoda go, oj, cholera, strasznie szkoda.! I niewiedziałem, czy coś mi to da, ale do anomalii zostało raptem paręmetrów, a innych pomysłów brakowało.Byliśmy już dosłownie obok - kilka sekund i  wata nas połknie -gdy ścisnąłem z całej siły mój kwitujący  onyks , który najpierw zrobiłsię ciepły, a potem błyskawicznie gorący, i z zamachu rzuciłembezcenny artefakt prosto w sam środek anomalii.Artefakt wpadł w chmurę i zniknął.I nie stało się zupełnie nic.- Jebana leśna, nie zadziałało! - zawyłem.W miejscu, gdzie trafił  onyks , została pojego wlocie nieduża czarna dziurka.A potem dokoła rozrosła sięciemniejsza, szara plama.Po chwili światełka wokół zamigotały iprzygasły, powierzchnia  waty zaczęła w oczach pokrywać siępęknięciami i osypywać płatkami do środka, cały obłok zadrżałwyraznie, gdy dziura zaczęła rosnąć, budulec anomalii kruszył się iodpadał płatami, coraz szybciej i szybciej.Ciche  pach! - i cały obłokwyparował w chmurce dymu, który zatrząsł się ostatni raz i rozmył wchłodnym powietrzu nocy.A ciągnąca nas macka po prostu zamigotała i znikła.Doszedłem dosiebie jako pierwszy, poderwałem się i całym ciężarem przygniotłemdziewczynę do ziemi, siadając jej na brzuchu.Próbowała mnieuderzyć, ale złapałem ją za rękę, wykręciłem, nachyliłem się, chcąc cośpowiedzieć.- Puść! - wycharczała.- Puszczaj, nie słyszysz?! Idą tu przecież!Ryba strzelał na dnie jaru, ale nie miałem wątpliwości, że słyszałonas chyba pół bagna.Już teraz wydawało mi się, że słyszę trzaskłamanych gałęzi i dalekie głosy.- Puszczaj! - powtórzyła, rzucając się.- Nie mogę! - wysyczałem.- Ty nas wydasz renegatom, a japotrzebuję, żeby tamci przez bagna przeszli!- Kim ty jesteś w ogóle?! Widziałam cię, to ty ich obserwowałeś wMiczurińsku! Próbowałem ocenić sytuację.Jeśli ją puszczę, to dobiegnie doGniłówki.Chociaż nie, teraz ją dogonią.ale jeśli jej się uda, to opowieo nas renegatom, poda kierunek, w którym chcemy iść.Kaługa mówił,że tamtych jest dwa razy więcej, więc mogą nas wziąć w kleszcze, boczęść ludzi wyślą na ścieżkę, którą mieliśmy pójść, a część do chatki.Iwtedy koniec, mają nas jak na talerzu.Trzeba by już teraz, w tejchwili, wszystko rzucić w cholerę, zniknąć na bagnach! Ale wtedy mojąoperację szlag trafi.Nie no, nie ma mowy, nie odpuszczę.Lepiejprzeżyć jeden dzień i zdechnąć jako wilk, niż sto lat jako owca żrećzielsko.Tamci rozumieli, że na dole ktoś jest, ale nie byli w stanie rozpoznaćkto.- To ja, Stas.Podniosłem się, podałem rękę Alinie, ale ta odtrąciła ją i wstałasama.- Mam tutaj babę - odezwałem się.- Puszczam ją na górę.- Szybciej, w Gniłówce musieli słyszeć wystrzały.Kto strzelał? Igdzie jest Ryba?- Wrąbał się do tego jaru.Ciemno jak w dupie, nie zauważył.Jasię z nią zacząłem szamotać, tu się ukryła, a Ryba nic, milczy, nawetnie wiem, co z nim.Może walnął w coś głową i go zamroczyło.- Zabił się, myślisz? - odezwał się Kuzma.- Nie wiem.On tam spadł, więc pewnie tam leży, a ja tę waszą Alkętrzymam.Dziewczyna stała, milcząc, koło mnie, bynajmniej nie próbującuciekać.Dodałem:- Słuchajcie, nic nie widać.Muszę ją na górę do was wysłać.- Latarka mi zdechła - odezwał się znów Rzeznik.- Kuzma, wezprzyświeć, tylko na Gniłówkę się nie obracaj.Zaświeciła się latarka, promień przesunął się po dnie jaru.- Ryba tam leży, widzę - mruknął Kuzma.- Nie rusza się.Ej,Ryba!Herszt rozkazał:- Złaz do niego na dół, żywo.Kuzma zaoponował nieśmiało:- Nie dam rady.Rana jeszcze.Jeśli krew znowu się rzuci, to będziemarnie.- Dobra, ty świeć, a ja zejdę.Po zboczu posypały się kamienie, zaszeleściły krzaki.- Ruszaj na górę - powiedziałem do Aliny.Dziewczyna milczała twardo, zaczęliśmy wchodzić na zbocze, wkrótce obok nas wyrósłRzeznik, który bez słowa huknął ją pięścią w twarz.Alina rozciągnęłasię jak długa na stromym skłonie, zaczęła zjeżdżać bezwładnie na dół.Załapałem ją pod ramiona, zawołałem wkurzony:- No i po ki chuj?! Teraz ją nieść będę, tak?!- Na górę! - Rzeznik zeskoczył na dno parowu.Zacząłem piąć się pod górę, wlokąc za sobą dziewczynę, którejgłowa majtała siębezwładnie, chociaż ona sama trochęprzebierała nogami, usiłując mi pomóc, ale słabo kontaktując, co się wogóle dzieje.Dała radę stanąć, ale i tak podtrzymywałem jąramieniem.Na górze stał Kuzma, celując do nas z karabinu.- I czego we mnie celujesz, mądralo zarośnięty ty?! - warknąłem.-Ja za was baby po bagnach łapię, a ten strażnika zgrywa!- Rzeznik, co tam? - zawołał Kuzma.- Już po Rybie - rozległo się z dołu.- W kamień jebnął, głowa na pół.Co to za pukawki leżą?- Wał mój tam został! - odezwałem się.- I po Rybie kałach.Mojegotam tylko nie zostaw, ej!Rzeznik wspinał się już z powrotem, gdy niedaleko odezwał się głos:- Hejo, koleżkowie sympatyczni!W naszą stronę szli Kaługa i Wieprzu.- Cóż dobrego, panowie? - Kaługa stanął na skraju parowu,popatrzył z ciekawością na mnie i Alinę.- To u was strzelali? A tak wogóle, to od strony Gniłówki ktoś tu idzie.- Ruszamy z powrotem - zakomenderował Rzeznik.Gdy wróciliśmy do rozpadającej się chatynki, na spotkanie namwyszedł Halo z karabinem na ramieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl