[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest przecięty - powiedział.- Liny te\ nie ma!Nie mylił się.Utknęliśmy w pułapce.- Zadzwonię do \ony - powiedział - Niech sprowadzi policję.Boję się, \e.- Mo\e nie być pola - ja te\ wyjąłem swój.- Fakt, ani kreski.- ze złością schował komórkę do kieszeni.- A przecie\ widać niebo.- Tak, ale skała wygłusza sygnał.A fala radiowa idzie poziomo.Twoja \ona wiedziała,gdzie pojechaliśmy, jeśli się nie pojawimy do kolacji, to z pewnością zaalarmuje odpowiedniesłu\by.Posiedzimy tu niedługo, kilka, najwy\ej kilkanaście godzin.Martwi mnie jednak znikniecieSławka.- Sądzisz, \e został porwany?- Wystawiliśmy go - walnąłem pięścią w skałę.- Jak sądzisz, jest stąd inne wyjście? Mo\e gdyby przekopać zawał w tej bocznej odnodze?- Chyba nic to nie da, jesteśmy za głęboko.A wydostać się musimy.Oświetliłem latarką szyb.Nie wyglądało to dobrze.Ale przecie\ wczoraj, mając linę45 zdołałem się stąd wydostać.To mo\e uda się i bez liny?- Mam w plecaku dziesięć haków alpinistycznych i młotek - powiedziałem.- Mo\na byspróbować: wbijać haki co pół metra i iść w górę.- Starczy na jakieś pięć metrów - zauwa\ył trzezwo.- A co dalej?- Są szczeliny, o które mo\na zaczepić rękę albo stopę.Myślę, \e nasz zapas haków, jeślibędziemy ich oszczędnie u\ywać, od biedy wystarczy.Spojrzał w górę i w dół, a potem nerwy przewa\yły, cofnął się w głąb chodnika izwymiotował.- Spokojnie - uśmiechnąłem się, \eby podtrzymać go na duchu.- Sam pójdę i opuszczę linęalbo sprowadzę pomoc.Opanował się z trudem.- Przepraszam - jęknął.- Nic się nie stało - powiedziałem.- Nie przejmuj się a\ tak.Nic nam nie grozi.Jeśli dobrzepójdzie, zaraz wracam z liną.Przeło\yłem haki do kieszeni na piersi.Linkę od rękojeści młotka owinąłem wokoło dłoni.Ibyłem gotów.Złapałem się głębokiej szczeliny, wsadziłem nogę w otwór, zapewne słu\ący kiedyśdo mocowania belki podtrzymującej podest i zrobiłem krok w bok.Pode mną otworzyła się pró\nia.Poczułem mrowienie na karku.Wyszukałem dłonią kolejny dobry uchwyt nieco wy\ej.Nogąnamacałem półeczkę na wysokości mojego kolana i podciągnąłem się kawałek.Pierwsze pół metraza mną.Jeszcze czternaście i pół.Półka szła lekkim skosem w górę.Dwa kroki w bok i kolejne pół metra studni pokonane.Obmacałem ścianę.Szczelina, ale pod złym kątem - nie utrzymałbym się.Obok pękniecie grubościnitki.Z \alem poświęciłem pierwszy hak.Ale za to miałem się czego dobrze złapać.Matematyk ju\się otrząsnął.Stał u wylotu chodnika i oświetlał mi drogę.- Metr nad głową masz sporą dziurę - doradził.- Dzięki.Znalazłem kolejną podporę dla nogi i powolutku wywindowałem się w górę.Faktyczniedziura umo\liwiała dobre zaczepienie.Po chwili postawiłem stopę na haku, który wcześniejwbiłem.No, to pierwsze dwa metry za mną.Mo\e nawet dwa i pół? Zciana wokoło była prawiedokładnie gładka.Poświęciłem drugi z cennych haków.Wsunąłem w pęknięcie i dobiłemmłotkiem.Oparłem stopę.śadnego uchwytu dla ręki.Trzeci hak.Trzy metry nad wylotem sztolni.Zostało mo\e dwanaście, mo\e tylko dziesięć?Zatrzymałem się na chwilę, \eby odpocząć.- Niezle ci idzie - pochwalił z dołu matematyk.- Oby tak dalej.- Oby - westchnąłem.Niezłe miejsce było nieco ponad metr ode mnie.Daleki krok nad przepaścią.Stanąłem wrozkroku.Zmierzyłem wzrokiem odległość, wybiłem się i złapałem nowego uchwytu.Ryzykoopłaciło się.Tu ściana była bardziej spękana.W szybkim tempie zrobiłem kolejne dwa metry wgórę, bez konieczności poświęcenia choćby jednego cennego haka! Znowu zrobiłem sobie krótkąprzerwę - zmaganie się z grawitacją było strasznie wyczerpujące.- Hej - rozległo się z góry.Spojrzałem.Na tle nieba zobaczyłem głowę w kominiarce.Chwilę pózniej obok mnie opadładrabina linowa.- Drapcie się - powiedział zagadkowy osobnik.- Przepraszam, ale brakuje mi zaufania do zamaskowanych ludzi - burknąłem nie kryjączłości.- Co się stanie, jeśli wlezę na to, a tu nagle.- Róbcie jak uwa\acie, ja idę - westchnął.- I jeszcze jedno - zatrzymał się na chwilę.- Szukapan w niewłaściwym miejscu, detektywie.Zniknął.Nieufnie pociągnąłem za linki drabiny.Solidne, do tego chyba niezle zaczepione.- Co robimy? - zapytał z dołu Marek.- Nie wiem - westchnąłem.- Jakoś trudno mi uwierzyć w bezinteresownych wybawców.- To mo\e przybij drabinę dwoma hakami do skały - poradził.- Nawet jeśli ją odetną od góry,46 to nie spadniemy do szybu.- Niezły pomysł.Bambusowe szczebelki kusiły.- Hej - z góry dobiegł glos Sławka.- Czemu nie włazicie? Na górze bezpiecznie, tamtenposzedł.- O, a ty gdzie się podziewałeś? - zdziwiłem się.- Długa historia, zaraz opowiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl