[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chocia\ nie zdołała uchwycić rąk trzymających nó\, wystarczyłosamo zderzenie z nimi, by odchylić ich tor.Ostrze zboczyło, pozostawiając niewielki ślad nastaniku sukni Tej Która Stoi Z Pięścią, gdy przeszło ponad lewą piersią, przebiło irchowyrękaw i zagłębiło się w umięśnioną część ramienia nad łokciem.Walczyła jak szatan i niełatwo przyszło kobietom wyłuskać jej skrobak z rąk.Kiedyju\ go jej odebrano, drobną białą kobietę opuściła cała chęć do walki.Osunęła się wsiostrzane ramiona przyjaciółek i jak struga, która wytryska, gdy odkręci się uparty zawór,zaczęła konwulsyjnie szlochać.Częściowo zaniosły, częściowo zaciągnęły do łó\ka drobną kulkę spazmów i łez.Podczas gdy jedna z przyjaciółek kołysała ją w ramionach jak dziecko, dalsze dwiezatamowały krwawienie i opatrzyły jej ramię.Płakała tak długo, \e kobiety musiały ją podtrzymywać na zmianę.Wreszcie oddechjej się uspokoił, a szloch przycichł do jednostajnego skomlenia.Wtedy nie otworzywszyzapuchniętych od łez oczu, odezwała się, powtarzając w kółko te same słowa, intonując jemiękko do samej siebie. Jestem niczym.Jestem niczym.Jestem niczym.Pod wieczór napełniły wydrą\ony róg cienkim bulionem i nakarmiły ją z niego.Zpoczątku pociągnęła z wahaniem, lecz im więcej piła, tym bardziej jej smakowało.Długimhaustem dopiła resztkę i poło\yła się na posłaniu z szeroko otwartymi oczyma, wpatrzona wsufit ponad głowami przyjaciółek.- Jestem niczym - znów powiedziała.Lecz teraz jej wypowiedz stonowana była nutąpogody i kobiety wiedziały, \e przeszła ju\ przez najniebezpieczniejsze stadium \ałoby.Z czule szeptanym dobrym słowem otuchy pogłaskały ją po rozczochranej głowie iotuliły jej drobne ramiona fałdami koca. 3Mniej więcej w czasie, gdy wyczerpanie sprowadziło na Tę Która Stoi Z Pięściągłęboki sen bez snów, porucznik Dunbar obudził się na odgłos kopyt u wrót darniowej chaty.Nie rozpoznawszy dzwięku, z umysłem zamglonym od długiego snu, porucznik le\ałspokojnie, mrugając oczyma, \eby się rozbudzić, a równocześnie próbując namacać napodłodze marynarski rewolwer.Zanim go znalazł, rozpoznał odgłos.To był Cisco, na powrótw domu.Nie przestając się mieć na baczności, Dunbar bezszelestnie ześlizgnął się z pryczy iprzemknąwszy skulony koło konia, wydostał się na zewnątrz.Było ciemno, ale jeszcze wcześnie.Gwiazda wieczorna samotnie świeciła na niebie.Porucznik nasłuchiwał i wypatrywał.Nikogo w pobli\u nie było.Cisco poszedł za nim na podwórze, a kiedy porucznik Dunbar bezwiednie poło\ył murękę na szyi, poczuł, \e sierść ma sztywną od zaschniętego potu.Uśmiechnął się na to szerokoi głośno powiedział:- Zdaje się, \e dałeś im wycisk, co? Damy ci teraz pić.Prowadząc Cisca nad strumień, dziwił się swojemu poczuciu siły.Parali\ na widokpopołudniowego rajdu, choć doskonale go pamiętał, wydawał się teraz czymś odległym.Niemglistym, ale odległym, jak historia.To był chrzest, stwierdził ostatecznie, chrzest, którywystrzelił go jak z procy ze świata marzeń do rzeczywistości.Wojownik, który podjechał inaszczekał na niego, był rzeczywisty.Ludzie, którzy porwali Cisca, byli rzeczywiści.Terazich znał.Kiedy Cisco igrał z wodą, rozpryskując ją wargami, porucznik Dunbar pozwoliłmyślom podą\ać tą \yłą i trafił na bogate zło\e.Czekałem, pomyślał.Po prostu czekałem.Pokiwał głową, śmiejąc się w duchu.Czekałem.Cisnął kamień do wody.Na coczekałem? śe ktoś mnie znajdzie? śe Indianie zabiorą mi konia? śe zobaczę bizona?Nie mógł wprost uwierzyć.Nigdy nie obchodził się z \yciem jak ze śmierdzącymjajkiem, a mimo to właśnie tak postępował przez ostatnie tygodnie.Jak ze śmierdzącymjajkiem, czekając, a\ coś się wydarzy.Lepiej poło\yć temu kres od razu, powiedział do siebie.Zanim jednak zdą\ył pomyśleć o czymś innym, jego wzrok coś pochwycił.Po drugiejstronie strumienia na wodzie odbił się jakiś kolor.Porucznik Dunbar zerknął na skarpę za sobą. Wschodził ogromny letni księ\yc.Pod wpływem nieodpartego impulsu wskoczył na grzbiet Cisca i wyjechał na szczyturwiska.To był wspaniały widok, ten wielki księ\yc, jasny jak \ółtko jajka, wypełniającynocne niebo, jakby cały nowy świat przyszedł zawołać właśnie jego.Zeskoczył z Cisca, skręcił sobie papierosa i jak urzeczony wpatrywał się w szybkopnący się nad głową księ\yc z wyraznym jak na mapie ukształtowaniem terenu.Kiedy wschodził, preria rozwidniała się coraz bardziej.Znał jedynie ciemnościpoprzednich nocy, a ten zalew poświaty był jak ocean, z którego nagle spuszczono całą wodę.Musiał się weń zanurzyć.Przez pół godziny jechali stępa i Dunbar cieszył się ka\dą minutą.Gdy w końcuzawrócili, przepełniała go ufność we własne siły.Teraz był zadowolony ze wszystkiego, cosię przydarzyło.Nie będzie ju\ więcej bolał nad \ołnierzami, którzy nie chcieli nadejść.Niebędzie zmieniał pór spoczynku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl