[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten młody człowiek, który tak misię spodobał, był wybrańcem mojego kuzynostwa na narzeczonego dla ich najstarszej córki.- Córki o nijakiej twarzy, z nierównymi zębami i zezem, jak się domyślam.Po twarzy Rosalyn przemknął cień uśmiechu, który kobieta próbowała ukryć, zakrywając dłonią usta i odwracającwzrok.- Moja kuzynka miała za to piękny głos.- To się często zdarza u osób z zezem.Pomaga im on wyciągać wysokie tony.Teraz już Rosalyn otwarcie się śmiała, co bardzo ucieszyło Gplina, mimo że śmiech wydawał mu się chropowaty,jakby kobieta rzadko się śmiała.- Mieszkała pani u wielu krewnych, prawda? Zmiech ucichł nagle jak ucięty nożem.- Nie miałam wyboru.Dzięki obecności Covey Maiden Hill to pierwsze miejsce, w którym jestem.- Rosalyn zawa-hała się, po czym dokończyła: - wolna od rządów innych osób.- I wolno pani dbać o siebie.- Tak.Colin skinął głową.Rozumiał Rosalyn.- No więc, co się stało z tym młodzieńcem, który wpadł pani w oko?- Ożenił się z moją kuzynką, a ja pózniej przeniosłam się do ciotki Agathy.- Rosalyn zadrżała.- To straszna osoba.- To do niej ma się pani przeprowadzić zgodnie z wolą Woodforda?- Tak - odparła oschle.Jej zdaniem zbyt oschle, więc postanowiła nieco złagodzić wrażenie, jakie wywołała jejlakoniczna odpowiedz.- Ciotka Agatha nie jest niczemu119 winna.Każdy byłby zły, że na głowę spada mu opieka nad sierotą.- Nie zgadzam się z tą opinią.W mojej rodzinie drzwi są szeroko otwarte dla wszystkich.Oczywiście śpię teraz napodłodze, ale tylko dlatego, że nie umiem znieść chrapania Boyda i zalatujących stóp Thomasa.Rosalyn znów się roześmiała, a Colin pomyślał, że rozśmieszanie jej mogłoby z łatwością wejść mu w nawyk.- Z drugiej strony - kontynuował - mnie jest łatwiej, bo nie jestem piękną, niezamężną kobietą pomiędzy kuzynkamioszpeconymi zezem.- Nie jestem piękna - zaprzeczyła natychmiast Rosalyn.- A pan niepotrzebnie prawi mi komplementy.Znam siebie iznam swoje wady.- Proszę wymienić choćby jedną - zaproponował, ciekaw, co usłyszy.Sądząc po fryzurze, w jaką zawsze układaławłosy, Rosalyn nie była z nich szczególnie zadowolona.Domyślał się, że je wymieni jako pierwsze.- Mam zbyt duże usta - padła szczera odpowiedz.Zdumiał się w duchu - przecież te usta są wprost stworzonedo całowania.- Kto pani to powiedział? - spytał.- Ciotka Agatha?- Nikt.Mam w domu lustro.- Rozumiem.Ale nie mówił tego żaden mężczyzna, jak sądzę?Rosalyn prychnęła cicho ze zniecierpliwieniem.- Mężczyzna i kobieta nie powinni prowadzić ze sobą takich rozmów.Colin miał ochotę stwierdzić, że to najlepszy rodzaj rozmów dla kobiety i mężczyzny, ale powstrzymał się.Mimo tobył zadowolony.Rosalyn była dziewicą fizycznie i psychicznie.Zaborczość, jaką wobec niej odczuwał, jeszcze sięwzmogła.120 - Był jeszcze jeden mężczyzna.Pewien dżentelmen, którego poznałam podczas mojego pierwszego sezonutowarzyskiego - wyznała Rosalyn.- Poświęcał mi wiele uwagi, nawet mimo tego, że moja inna ciotka, Grace,opowiedziała mu o mojej sytuacji.- I co się z nim stało? - dopytywał się Colin, czując lekkie ukłucie zazdrości.Zauważył, że głos rozmówczyni niecozłagodniał, kiedy wspominała zalotnika z przeszłości.- Ożenił się z następną moją kuzynką, mówiąc mi na koniec, że do siebie nie pasowaliśmy.Pózniej brałam jeszczeudział w kolejnym sezonie z dwiema kuzynkami, ale już więcej nikogo ciekawego nie poznałam.- A pani serce - sondował dalej Colin.- Czy nikt nie zajął w nim specjalnego miejsca? - Tam do diabła, od kiedy tozączął przemawiać jak poeta?Rosalyn znów cofnęła się o krok w cień drzewa.Nie odpowiedziała na pytanie, tylko zapytała:- Nie zrezygnował pan z miejsca w Izbie Gmin, pułkowniku, prawda?Rzeczywiście nie zamierzał z niego rezygnować, tak jak nie zamierzał rezygnować z Rosalyn.Pozwolił jedynie,żeby nieco ochłonęła.Chłodnym obejściem zraniła jego dumę, zwłaszcza wtedy w kościele, gdzie było tylu świa-dków.Ale nie pozwoliłby Rosalyn wynieść się do Konwalii, nie podejmując choćby jeszcze jednej próby prze-konania jej do siebie.Po prostu chciał wziąć ją na przeczekanie.- Nie, nie zrezygnowałem i miałem nadzieję, że pani do mnie przyjdzie - powiedział.Zapadła krótka chwila milczenia, a potem Rosalyn oświadczyła:- Oto jestem.- Ale dlaczego? Z jakiego powodu?121 - Czy to ma znaczenie? Pobierzemy się przecież z rozsądku.Kogo obchodzą motywy?- Mnie - rzucił, uświadamiając sobie przy tym, że powiedział prawdę.Zrobił krok w stronę Rosalyn.- Ale paniciężko pracowała nad tym, żebym zrozumiał, iż moje motywy są dla pani odrażające.- Oraz, że jestem dla pani kimśz niższej klasy, dodał w myślach.- Nie podoba mi się takie wyrachowane podejście do małżeństwa, to wszystko - wyjaśniła.- O małżeństwie należy myśleć trzezwo.To duża zmiana w życiu.A pani pojawia się nocą na progu mojego domu iteraz to pani składa mi ofertę małżeństwa.Moje pytanie, dlaczego zmieniła pani zdanie w tej kwestii, wydaje sięzatem na miejscu.Spodziewał się, że Rosalyn obruszy się na te słowa, wierzgnie niczym nieujeżdżona klacz.Nie zdziwiłby się nawet,gdyby odwróciła się na pięcie i odeszła.I rzeczywiście wykonała ruch, jakby chciała uciec, ale potem zaparła się mocno nogami w ziemię i oświadczyła:- Covey.Jestem tutaj z powodu Covey.Ona nie może się stąd wyprowadzić.Przeżyła w Maiden Hill ponadczterdzieści lat.Nie ma dzieci ani kuzynów.Pozostały jej tylko wspomnienia.Znalazłam ją dzisiaj przy grobie mężai zrozumiałam, że ze względu na moją dumę proszę ją by poświęciła wszystko, co jej zostało.Covey nie wytrzyma wKornwalii, umrze tam, a to przecież jedyna bliska mi dusza.To jedyna osoba na świecie, która się przejmowała tym,czego naprawdę mi potrzeba i w co wierzę.Nie mogę dopuścić, żeby spotkała ją krzywda.Za bardzo mi na niejzależy.- Po tych słowach Rosalyn uniosła dumnie głowę w wyzywającym geście, jakby się spodziewała sprzeciwuze strony Colina.- Proszę więc odpowiedzieć na pytanie, które zadałem wcześniej.122 - Przecież na nie odpowiedziałam.Chyba, że chodzi o jakieś pytanie, które mi umknęło - mruknęła kobieta z irytacją.- Myśli pan, że coś przed panem ukrywam?- Niech mi pani powie, czy była już pani kiedyś w kimś zakochana?- Nie.Colin uśmiechnął się z zadowoleniem.- Proszę, jaka prosta odpowiedz.Nie było trudno się przyznać?- Mężczyzni są tacy próżni - sarknęła Rosalyn, mierząc rozmówcę pogardliwym spojrzeniem.- Tak, jesteśmy - zgodził się pułkownik, rozumiejąc, że między nim a Rosalyn toczy się walka o władzę.Podobałomu się to.- Będzie nam ze sobą dobrze, Rosalyn - powiedział, czując, że imię rozmówczyni, wypowiedziane bezoficjalnego tytułu, wypływa z jego ust jak słodki nektar.- Będziemy żyli oddzielnie - poprawiła go szybko.- Czy nie tak właśnie pan mówił?O'tak, nic, tylko pozwolić tej kobiecie ustanawiać reguły.- Proszę się nie martwić.Aranżowane małżeństwa czasami są tymi najlepszymi.Rosalyn zmarszczyła czoło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl