[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— A dwie pozostałe panie?— Magdalena gdzieś telefonowała.Nie pamiętam, czy wróciła potem, czy nie.Nie wiem, gdzie była Filar.— W gruncie rzeczy możliwe, że była pani całkiem sama w salonie? — odezwał się łagodnie Poirot.— Tak, możliwe.I chyba tak rzeczywiście było.— Wracamy do diamentów — zarządził pułkownik.— Czy zna pan kod cyfrowy, którego używał ojciec do otwierania sejfu, panie Lee? Zdaje się, że to raczej staroświecki skarbiec.— Kombinację cyfrową znajdą panowie w notesiku, który ojciec trzymał w kieszeni szlafroka.— W porządku, zaraz tam zajrzymy.Musimy chyba jednak przesłuchać następne osoby, bo panie chciałyby pewnie pójść spać.Lydia podniosła się.— Chodź, Alfredzie.Czy mam ich tu poprosić? — spytała pułkownika.— Gdyby pani mogła, po jednej osobie.— Oczywiście.Lydia ruszyła ku drzwiom.Alfred podążał za nią, ale nagle zawrócił i podszedł do Poirota.— Ach, to pan przecież jest tym sławnym Herkulesem Poirotem! Zupełnie dzisiaj straciłem głowę, dopiero teraz sobie uświadomiłem.— Alfred w wielkim podnieceniu wyrzucał z siebie potoki słów.— Niebo nam pana tu zsyła! Musi pan odsłonić prawdę, panie Poirot! Bez względu na koszty! Zapłacę każde pieniądze! Ale, błagam, niech pan znajdzie zabójcę! Mój ojciec zabity, zamordowany, w taki straszny sposób, z potwornym okrucieństwem! Panie Poirot, niech pan złapie mordercę! Ojciec musi być pomszczony!— Zapewniam pana — odpowiedział ze spokojem Poirot — że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc pułkownikowi Johnsonowi i inspektorowi Sugdenowi.— Chcę, aby pracował pan dla mnie.Mój ojciec musi zostać pomszczony.Alfred drżał cały.Lydia ujęła go pod ramię.— Chodź, Alfredzie, inni też muszą złożyć zeznania.Poirot spojrzał w górę, prosto w oczy Lydii.Te oczy kryły swoje własne tajemnice.Lydia nie spuściła wzroku.Poirot zaczął cicho recytować:— „Och, kto by przypuszczał, że ten starzec…”— Dość! Niech pan tego nie mówi!— Ale pani to wypowiedziała, madame.— Wiem… Pamiętam… To było tak potworne — westchnęła cicho Lydia i szybko wyszła z pokoju wraz z mężem.IXGeorge Lee to była chodząca powaga i akuratność.— Straszna rzecz — pokiwał głową.— Okropna! To musi być… to jest… dzieło szaleńca!— Tak pan uważa? — uprzejmym tonem spytał pułkownik.— Tak.Jestem o tym głęboko przekonany.Jakiś maniakalny morderca, być może uciekinier z domu wariatów gdzieś w okolicy.— A jak szaleniec dostał się do tej rezydencji, panie Lee, i jak zdołał z niej wyjść? — odezwał się inspektor Sugden.— To właśnie powinna wykryć policja — odparł z przekonaniem George.— Bezpośrednio po morderstwie obeszliśmy cały budynek — referował inspektor.— Wszystkie okna były pozamykane.Wejście główne i boczne zamknięte na klucz.Gdyby ktoś wychodził kuchennymi drzwiami, musiałyby go widzieć kucharki.— Toż to absurd! — wykrzyknął George.— Zaraz powiedzą mi panowie, że mojego ojca w ogóle nikt nie zamordował!— To jednak nie ulega wątpliwości — zapewnił Sugden.— Zamordowano go z całą pewnością.Szef policji odchrząknął i przystąpił do dalszej serii pytań.— Gdzie pan był, panie Lee, w chwili, gdy popełniono zbrodnię?— W jadalni.To było zaraz po kolacji.Nie, zdaje się, że byłem jednak tu, w tym pokoju.Właśnie skończyłem rozmowę telefoniczną.— Aa, to pan dzwonił?— Tak, połączyłem się telefonicznie z kwaterą konserwatystów w Westeringham, to jest mój okręg wyborczy.Miałem bardzo pilne kwestie do omówienia.— I potem usłyszał pan ten krzyk?George zadrżał z lekka.— Tak, to było bardzo przykre.Ten krzyk przeszył mnie aż do szpiku kości.Zakończył się czymś w rodzaju rzężenia lub charkotu.Wyjął chusteczkę i wytarł obficie zroszone potem czoło.— Potworność — wymamrotał.— I wtedy pobiegł pan na piętro?— Tak.— Biegnąc, widział pan swoich braci, pana Alfreda i pana Harry’ego?— Nie, oni byli na piętrze przede mną.— Kiedy po raz ostatni widział pan ojca, panie Lee?— Po południu.Wszyscy byliśmy u niego.— Później już pan go nie zobaczył?— Nie.— Czy wiadomo było panu o nie oszlifowanych diamentach znacznej wartości, które ojciec przechowywał w sejfie w swojej sypialni?— Tak — z powagą potwierdził George — to ogromny brak ostrożności z jego strony.Powtarzałem mu to często.Przecież ktoś mógłby go zamordować dla tych… to znaczy… chciałem powiedzieć…— Czy pan wie, że kamienie zniknęły? — przerwał mu pułkownik Johnson.George z otwartymi ustami, wytrzeszczając wyłupiaste oczy, wpatrywał się w szefa policji.— A więc to dla diamentów został zamordowany?— Wiedział o kradzieży i zawiadomił policję na parę godzin przed śmiercią — powiedział powoli pułkownik.— Ale w takim razie… nie rozumiem… ja…— My też nie rozumiemy — odezwał się cicho Herkules Poirot.XHarry Lee wszedł do pokoju z miną buńczuczną.Poirot na jego widok zmarszczył brew.Miał wrażenie, że gdzieś już tego mężczyznę widział.Ten wydatny, garbaty nos, arogancko zadarta głowa, wysunięta szczęka.Harry był słusznego wzrostu, jego ojciec zaś niewysoki, a jednak ich podobieństwo rzucało się w oczy.Poirot zauważył coś jeszcze.Pod demonstracyjną pewnością siebie ukrywał Harry zdenerwowanie.Nie całkiem skutecznie.— A więc, panowie, co chcecie ode mnie usłyszeć?— Bylibyśmy wdzięczni, gdyby rzucił pan nieco światła na wypadki dzisiejszego wieczoru — odpowiedział szef policji.— Ja nic nie wiem — Harry potrząsnął głową.— To wszystko jest straszliwe i absolutnie zaskakujące.— Wrócił pan ostatnio z zagranicy, jeśli się nie mylę, panie Lee? — spytał Poirot.— Tak.Wylądowałem w Anglii przed tygodniem.— Długo pana nie było?— Mogę walić prosto z mostu! — roześmiał się Harry.— Ktoś i tak wam to wszystko powie.Jestem synem marnotrawnym, panowie! Nie było mnie w domu prawie dwadzieścia lat.— Ale wrócił pan.Można spytać dlaczego? — indagował Poirot.— To było dokładnie tak jak w ewangelicznej przypowieści o synu marnotrawnym — chętnie i szczerze wyjaśniał Harry.— Nie chciałem już dłużej jeść strąków (czy innego paskudztwa, zapomniałem) razem ze świniami.Uznałem, że utuczone cielę byłoby miłą odmianą.Dostałem list od ojca, zachęcający do powrotu.Posłuchałem i przyjechałem.To wszystko.— Przybył pan z krótką wizytą czy na dłużej?— Wróciłem do domu… na dobre!— Co ojciec na to?— Staruszek nie posiadał się z radości — znowu się roześmiał.Zmarszczki w kącikach oczu Harry’ego sprawiły, że jego twarz stała się ujmująca.— Wynudził się tu niczym mops, skazany na towarzystwo Alfreda! Alfred to bardzo zacny chłop, ale nudny jak flaki z olejem.Ojciec za młodu był niezgorszym hulaką/ toteż stęsknił się za moją kompanią.— A pański brat i jego żona też cieszyli się perspektywą życia z panem pod jednym dachem? — spytał Poirot, unosząc lekko brwi.— Alfred? Alfred był wściekły.Nie wiem, co myślała o tym Lydia.Pewnie, ze względu na męża, nie była zachwycona.Ale nie mam wątpliwości, że z czasem zaczęłoby to jej odpowiadać.Lubię Lydię, to urocza kobieta.Dogadalibyśmy się z nią, natomiast Alfred to zupełnie inna para kaloszy.Zawsze był o mnie piekielnie zazdrosny.Pilny, grzeczny synuś, domator, całe życie taki.I co mu z tego przyszło? Jak każdy przykładny laluś dostał kopa w tyłek i tyle.Panowie, ja wam to mówię, cnota nie popłaca.Mam nadzieję, że nie zszokowała was moja szczerość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl