[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą jakie to ma znaczenie? W gruncie rzeczy nie jeste-śmy już dwoma odrębnymi ludami, tylko jednym o dwóch obliczach.-Przechylił się nad drewnianym zwieńczeniem muru i wskazał tłum kupcówtargujących się na dole.- We wsiach trafiają się dziewczęta i chłopcy, któ-rzy co prawda żyją ziemią i z ziemi, lecz pragną nieba.Pewnego dnia przeztaką wieś przejeżdża grupa Saków.I taka dziewczyna lub chłopak idzie dowodza i mówi mu:  Wezcie mnie ze sobą.Na tej samej zasadzie stary lubmłody jezdziec może tęsknić za ziemią, za czymś twardym pod nogami.Taki ktoś zgłasza się do wiejskiego wodza i mówi mu:  Pozwólcie mi tutajzostać.- Spojrzał na Kineasza.Jego przystojną twarz rozjaśniło wscho-dzące słońce.- Ja jestem królem ich wszystkich.Kocham więc i ziemię, iniebo.Niby zrobiło się cieplej, lecz nie przestawał wiać wiatr z północy, toteżKineasz otulił się szczelniej płaszczem.Patrzył na mur ciągnący się z za-chodu na wschód, aż do rzeki.W obrębie tych murów zmieściłyby się Ate-ny, Pireus, Olbia i Tomis.I jeszcze zostałoby trochę miejsca.A tu byłomniej ludzi niż w niewielkim greckim miasteczku.- Mało was tutaj - powiedział.- Gdy wszystkie plemiona zbierają się z okazji naszego święta albogdy zbliża się wojna, trzeba gdzieś trzymać nasze stada.Co najmniej przezmiesiąc.A w tych murach pomieszczą się wszystkie zwierzęta.- Wyszcze-rzył zęby.- Jeśli więc doliczysz kozły i resztę bydła, to populację mamy tuwiększą niż w Atenach.295 - Widzę tu sporo kupców.- Kineasz wodził wzrokiem dokoła.- I tewioski nad rzeką.Jadąc tutaj, przez dwa tygodnie nie natknęliśmy się nażadną wieś.Król skinął głową.- Kupcy wolą o tym nie mówić.To ich tajemnica handlowa.Tutajuprawia się zboża, a w tych magazynach się je przechowuje.Potem, jesie-nią i wiosną, spławia się je barkami.Lepiej o tym za dużo nie rozpowiadać.- Wyjrzał przez mur.- Ale też nie jest to wielki sekret.Podejrzewam, żewiększość twoich ludzi już wie o tym wszystkim.Kineasz pokręcił głową.- Czuję się jak idiota.Myślałem, że zastanę tu mnóstwo rozstawionychna polu szałasów.- Za miesiąc tak by to wyglądało.My tutaj nie mieszkamy.Tu żyjątylko Syndowie, kupcy i kilku kapłanów.- Nawet zimą? - zapytał Kineasz.Satraks potwierdził ruchem głowy.- Spędziłem tu jedną zimę.Na tym wzniesieniu jest chłodno.Wolęzimować na północy, wśród drzew.Król ruszył w stronę stojącego naprzeciw świątyni wielkiego budynkuna szczycie akropolu.Była to drewniana odmiana greckiego megaronu.Naśrodku palił się ogień, buchając płomieniami o wysokości człowieka.Jaktylko obydwaj przecisnęli się przez wiszące w wejściu kobierce, poczulifalę ciepła.Owe kobierce były równie obce greckim oczom, jak bezkresne niebo itrawiasty ocean.Wykonano je z kilku warstw białego filcu, a widniały nanich postaci ludzkie oraz konie i różne fantastyczne zwierzęta.Wszystkieiskrzyły się setkami barw, ukazano je zaś na tle geometrycznych wzorów.Na ścianach wisiały duże wełniane gobeliny, przedstawiające gryfy, konie,jelenie i polujące koty.Podłogę z kolei pokrywały wielobarwne dywany,podobne do tych, jakie Kineasz widział w namiocie Kam Baksy.Domino-wał kolor czerwony.Król przywołał gestem Martaksa, który stał przy ogniu z Filoklesem iwytwornie ubraną Kam Baksą.296 - Wśród drzew? Jakich drzew? Jak daleko stąd są te lasy? - dopytywałsię Kineasz, zerkając na Rajankę.- Tysiąc stadiów albo i więcej.Tego pewnie nie można zmierzyć.Telasy są jak odrębny świat.Zwiat lasu.Syndowie powiadają, że kiedyś całyświat był jednym wielkim lasem.- Wzruszył ramionami.- Widziałem mo-rze, widziałem drzewa.To są osobne światy.- Dlaczego wolisz tam zimować? - zapytał Kineasz.- Więcej drzew to większe ogniska.- Satraks uśmiechnął się swymmłodzieńczym uśmiechem po raz pierwszy tego poranka.- %7ładna filozofia.Kineasz myślał o murach, magazynach i zbożu.- Do wyżywienia armii Olbia ci niepotrzebna - powiedział.Satraks uśmiechnął się szeroko.- Nie zaszkodzi rozłożyć koszty.Nie jestem właścicielem wszystkichzbiorów.Ale masz rację.Jako król, mogę to i owo.Olbia mi niepotrzebna.Kineasz również się uśmiechnął, potem jednak zmrużył oczy i rzekł:- Mimo wszystko macie interes, by walczyć Macedonią.Moglibyściestracić to miasto.Nie możecie po prostu wtopić się w trawę.- Urwał i do-dał po chwili: - Musicie bronić swoich włościan.Zbliżyli się do kręgu ludzi przy palenisku.Sakowie nie bawili się w ce-remonie - król pojawiał się i odchodził jak każdy inny wolny człowiek, aokazywany szacunek był nie większy niż ten, z jakim greccy żołnierzeodnosili się do cenionego dowódcy.Satraks wziął kielich gorącego cydruod kobiety, która podgrzewała na ogniu ten napój, po czym usiadł na dy-wanie.Gdy Kineasza również poczęstowano cydrem, król odpowiedział:- I tak, i nie.Mógłbym wtopić się w trawę.Nie mamy tu budowli zkamienia.Takie przyjęliśmy zasady.Zopyrion może wszystko spalić, a myto przez kilka miesięcy odbudujemy.Albo przeniesiemy się gdzie indziej.-Machnął ręką w kierunku grupy kupców przy palenisku.- Syndowie po-szliby z nami.Kineasz również usiadł, czyniąc to jednak z mniejszą gracją niż Sako-wie.297 Król wlepił wzrok w ogień.- Ale nie chcę budować miasta gdzie indziej.Nie chcę, by cokolwiekprzeszkadzało w handlu.Szczerze mówiąc, nie chcę tej wojny.- Wes-tchnął.- Ale skoro wojna nadciąga, stanę do walki.Kineasz wypił łyk cydru, który mu bardzo smakował.- Gdzie to robicie? - zapytał.- Jabłka nie rosną tak długo.Król wzruszył ramionami.- Chłody mają też dobre strony.Cydr przyrządzamy jesienią i zamra-żamy go na zimę.- Ruchem głowy przywitał się z ludzmi, którzy w oczachKineasza wyglądali na radę wojenną.- Pij do woli - rzekł do Kineasza.-Jest wiosna.Niedługo cydr się zepsuje.Przy Kineaszu usiadła Kam Baksa, szeleszcząc jedwabiem.WiększośćSaków miała teraz jedwabne stroje, choćby nawet bardzo znoszone.KamBaksa ubrana była w bladożółtą szatę w różowe kwiaty z wizerunkamigryfów.Kineasz nie mógł oderwać od niej wzroku.- Martaks mówi, że jesteście gotowi - zwróciła się do niego.- Opo-wiedz nam o swoich planach.Kineasz zawahał się.Przycisnął kielich do ust.Kam Baksa przyglądała mu się spokojnym, wręcz sennym wzrokiem.- Masz plan działania, Kineaszu z Aten.A król ma wojsko, lecz niema planu.Pasujecie do siebie jak.- uśmiechnęła się - & mężczyzna dokobiety.- Szamanka przeniosła wzrok na Rajankę, która właśnie przysiadłasię nich - jednak tyłem do Kineasza.Ona również miała na sobie jedwabnąszatę.Kam Baksa położyła dłoń na ramieniu Kineasza.- Musisz odwiedzićmój namiot - powiedziała.- Musisz stawić czoło drzewu.Kineasz uprzejmie skinął głową.Dwa ostatnie sny o drzewie odcisnęłysię na jego umyśle, tworząc bruzdy, w które jego myśli wpadały aż nazbytczęsto.Kam Baksa jakby przejrzała go na wylot, bo pochyliła się bliżej, tak żeKineasz poczuł tchnący od niej zapach przypraw i żywicy, i rzekła:- Bez tego drzewa nigdy jej nie zdobędziesz.298 Ciemnoniebieska szata Rajanki sięgała od szyi aż po kostki.Pod niąmiała czerwone spodnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl