[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwróciła oczy.— Wiem, że on mnie teraz nienawidzi — powiedziała bezbarwnym, cichym głosem.— Ale niech lepiej ma się na baczności… — Szybkim ruchem zanurzyła rękę w srebrnej torebce, która leżała na ławce.I oto na otwartej dłoni pojawił się mały rewolwer o rękojeści z masy perłowej, delikatny jak zabawka.— Miły przedmiocik.co? — spytała.— Wygląda niepoważnie, ale jest prawdziwy.Jedna z kul trafi mężczyznę lub kobietę.A strzelam dobrze! — uśmiechnęła się lekko, prawie niedostrzegalnie.— Raz w dzieciństwie pojechałam z matką w jej rodzinne strony, do Południowej Karoliny.Dziadek nauczył mnie wtedy strzelać.Był to człowiek starej daty, który wierzył w skuteczność strzelania, zwłaszcza gdy szło o sprawę honoru.Mój ojciec także pojedynkował się parę razy, kiedy był młody.Świetnie władał szablą.Raz zabił człowieka.Poszło o kobietę…Jak pan widzi — patrzyła mu prosto w oczy — mam w żyłach gorącą krew.Rewolwer kupiłam zaraz po tym wszystkim.Chciałam zabić jedno z nich, tylko nie mogłam zdecydować się kogo.Zabicie ich dwojga nie dałoby mi zadowolenia.Gdybym miała pewność, że nastraszę Linnet.Ale ona niczego się nie boi.Nie sposób jej zastraszyć… Wtedy postanowiłam zaczekać.Coraz bardziej mi to odpowiada.Mogę to przecież zrobić w każdej chwili.To znacznie większa przyjemność tak napawać się myślą…Wtedy wpadłam na pomysł, żeby jechać za nimi.Gdziekolwiek tylko pojadą, by cieszyć się swoim szczęściem, choćby nawet nie wiem jak daleko, będą musieli na mnie patrzeć.I udało się! Linnet dostała za swoje, jak jeszcze nigdy w życiu.Zalazłam jej dobrze za skórę.Zaczęłam odnajdywać w tym przyjemność.Linnet nic mi nic może zrobić.Jestem zawsze bardzo miła i uprzejma.Nie mają o co się do mnie przyczepić.To im zatruwa wszystko, absolutnie wszystko!Zaniosła się dziewczęcym, perlistym śmiechem.Poirot chwycił ją za ramię.— Niech się pani opamięta! Proszę się uspokoić!Jacqueline spojrzała na niego.— A panu co do tego? — spytała.W uśmiechu jej kryło się wyraźne wyzwanie.— Panno Jacqueline, błagam, niech pani zaniecha tego!— I zostawi Linnet w spokoju, co?— Tu chodzi o coś ważniejszego — perswadował Poirot.— Nie wolno pani wpuścić szatana do swego serca!Dziewczyna otworzyła usta, a w jej oczach pojawił się wyraz zmieszania.— Bo wystarczy tylko otworzyć serce — mówił z powagą Poirot — a zjawi się na pewno.Natychmiast w nim zagości i nie da się stamtąd wyrugować.Jacqueline stała wpatrzona w Poirota, a w jej spojrzeniu migotały niepewność i wahanie.— Sama już nie wiem… — rzekła i dodała stanowczo: — Ale nie uda się panu mnie powstrzymać!— Istotnie — odparł Poirot ze smutkiem w głosie.— Widzę, że nie.— Jeśli zapragnę zgładzić Linnet, to i tak pan nic u mnie nic wskóra!— Niestety.Ale będzie pani musiała ponieść za to karę!— Nie boję się śmierci — powiedziała ze śmiechem.— Nic mam i tak po co żyć.Według pana, złem jest zabijać tego, kto nas skrzywdził, zabierając nam wszystko, co mieliśmy w życiu najdroższego.— Tak jest, madame — odrzekł spokojnie Poirot.— Zabijanie to czyn niewybaczalny.Jacqueline znów się roześmiała.— W takim razie musi pan aprobować moją obecną metodę zemsty, bo dopóki przy niej trwam, dopóty nie użyję rewolweru.Boję się jednak, czasami naprawdę się lękam, że mnie coś napadnie i zapragnę dźgnąć Linnet nożem albo przyłożyć jej do głowy mój kochany pistolecik i pociągnąć za cyngiel… Ojej!Poirot przeląkł się tego okrzyku.— Co się stało? — spytał.Jacqueline odwróciła głowę i zaczęła wypatrywać czegoś w mroku.— Ktoś tam stał na górze! Przed chwilą! Herkules Poirot natychmiast rozejrzał się dokoła, ale niczego nie dostrzegł.— Zdaje się, że prócz nas nie ma tu nikogo, mademoiselle.— Wstał z ławki.— W każdym razie powiedziałem pani to, co zamierzałem.Życzę dobrej nocy!Jacqueline też się podniosła.— Niech pan zrozumie — powiedziała błagalnie.— Nie mogę zrobić tego, o co pan mnie prosi.Poirot pokręcił głową.— Ależ może pani! Zawsze się znajdzie sposobna chwila.Był taki moment, kiedy przyjaciółka pani, Linnet, mogła była powiedzieć sobie: stop! Ale nie zrobiła tego.I musi już brnąć dalej, bo drugi raz taka sposobność może się nie zdarzyć.— Druga taka sposobność… —powtórzyła Jacqueline de Bellefort.Myślała nad czymś przez chwilę, a potem uniosła głowę i rzekła: — Dobranoc panu.Skinął jej głową, zasmucony, i podążył za nią alejką prowadzącą do hotelu.Rozdział VINazajutrz rano Simon Doyle podszedł do pana Poirot, gdy ten wychodził właśnie z hotelu udając się do miasta.— Dzień dobry panu.Idzie pan do miasta.Mógłbym towarzyszyć?— Dzień dobry.Ależ proszę bardzo! Będzie mi ogromnie miło!Szli obok siebie.Minęli bramę i zanurzyli się w chłodny cień ogrodu.Simon wyjął z ust fajkę.— Zdaje się, że moja żona odbyła z panem wczoraj rozmowę?— Istotnie, odbyła.Simon Doyle ściągnął w zamyśleniu brwi.Należał do tego typu energicznych mężczyzn, którym niełatwo przychodzi ubierać w słowa własne myśli i wypowiadać się jasno.— Cieszy mnie jedna rzecz — powiedział.— Dowiódł pan Linnet wyraźnie, że jesteśmy zupełnie bezradni w tej sprawie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl