[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nauczyciel pchnął go w pierś. Widzisz, to nie jest przyjemne, jak ma się do czynienia ze starszymi i silniej-szymi.Tak się czuł twój kolega, prawda? Sam się obronię  krzyknął Keogh, trzymając się za usta. Powiem tacie  powiedział żałosnym głosem Stanley i nieomal się rozpła-kał. Co?  zaśmiał się Lane. Powiesz tacie? Temu tłustemu pijaczkowi, co si-łuje się na rękę w knajpie? Jak będziesz skarżył, to zapytaj, kto mu wczoraj o ma-ło nie złamał ręki!Stanley zaklął pod nosem i rzucił się do ucieczki. Wszystko w porządku?  Lane pomógł podnieść się Harry emu. Tak proszę pana. Synu, nie zaczepiaj Greena  powiedział nauczyciel. To drań, i jest dużosilniejszy od ciebie.Duży Stanley szybko nie zapomina.Uważaj na niego! Tak, proszę pana. No dobra.Uciekaj. Lane skierował się w stronę wydm, gdzie właśnie uka-40 zała się panna Hartley.Harry odwrócił się i pobiegł do chłopców zbierających kamienie wokół pan-ny Gower.* * *Drugi tydzień sierpnia, wtorkowy wieczór.Gorąco i duszno. To niesamowi-te  pomyślał Hannant, wycierając czoło chusteczką   jak wieczorem możebyć ciepło. W ciągu dnia wiała słaba bryza, teraz panowała cisza.%7łar całego dniawypływał ze wszystkich stron.Hannant jeszcze raz przetarł czoło i szyję.Ayknąłchłodnej lemoniady.Mieszkał niedaleko szkoły, ale nie od strony kopalni.Tam, wśród ponurych szy-bów, było dla niego zbyt strasznie i ponuro.Dziś wieczorem musiał przejrzeć kilkaksiążek, zaplanować lekcje na następny dzień.Nie miał na to ochoty, właściwie, nanic nie miał ochoty.Mógł pójść się gdzieś napić, ale knajpy były jak zwykle pełnegórników w brudnych koszulach i czapkach, huczące od ich gardłowych, szorst-kich głosów.Dom Hannanta, jednorodzinny bungalow, znajdował się na terenie małej po-siadłości.Rozległy cmentarz z kapliczką odgradzał go od szkoły.Starannie utrzy-mane groby otaczał wysoki mur.Nauczyciel zwykle przechodził tędy rano i wie-czorem, w drodze do szkoły.Wokół dużego, wspaniałego kasztanowca znajdowa-ły się przytulne ławeczki.Mógł tam pójść popracować.Czasami chodzący o lascestaruszek, emerytowany górnik siadał tam, żuł tytoń albo palił fajkę.Miejsce byłoustronne.Daleko od centrum miasteczka, od knajp, od kina, od głównej drogi.Hannant wziął prysznic, wolno wytarł się do sucha.Włożył na siebie luzne, fla-nelowe spodnie i koszulę bez kołnierzyka.Zabrał teczkę i z ulgą wyszedł z do-mu.Przemierzył teren posiadłości, skierował się na cmentarz.Wiewiórki skaka-ły po konarach drzew, strącając pojedyncze liście.Promienie słońca spływały pozboczach wzgórz na zachodzie.Mosiężna tarcza, zawieszona nieruchomo, spieszy-ła się, żeby zmienić dzień w noc.Cudowny  mimo gorąca  wieczór.Hannantpomyślał smutno, że właśnie marnuje czas.Zastanawiał się, czy to, co robi, ma ja-kikolwiek sens.Pomyślał o Harrym.Bardzo chciał znalezć sposób, by ożywić tego chłopaka,póki jeszcze nie jest za pózno.Czuł, że musi nad nim popracować.Tak jak ogrod-nik pracuje nad egzotyczną rośliną w oczekiwaniu na pierwsze kwiaty.Nagle spostrzegł znajomą postać, siedzącą na starej grobowej płycie, w cieniudrzewa, plecami opartą o pień. Tak, to Keogh  pomyślał.Promienie słońca od-bijające się od okularów przedarły się przez listowie, zdradziły jego obecność.Ssałkońcówkę ołówka, książka leżała otwarta na kolanach.Był zatopiony w myślach,41 głowę odchylił do tyłu.Hannantowi zrobiło się przykro.poczuł się winny. Do diabła, nie! Keogh zabardzo pogrąża się w marzeniach.Pewnego dnia odejdzie i nie będzie potrafiłwrócić!  myślał z przerażeniem.Przemknął między grobami, wzdłuż przypadkowych ścieżek do miejsca, gdziesiedział chłopiec. Keogh! Jak leci?  powiedział Hannant, sadowiąc się na nagrobku.Ten za-kątek cmentarza nie był obcy nauczycielowi matematyki.Spacerował tu wiele,wiele razy.Harry wyjął ołówek z ust i uśmiechnął się. Cześć! Eee.przepraszam! Pytałem  Hannant mówił powoli  jak leci? W porządku, proszę pana. Nie mów  proszę pana.To nam nie pomoże.Zostaw to na lekcje. A coz zadaniami? O tym myślałem, zadając ci pytanie. Zadanie domowe? Zrobione! Co? Tutaj? Tutaj jest spokój  powiedział Harry. Mógłbyś mi pokazać? Proszę. Podał zeszyt.Hannant spojrzał i był podwójnie zdziwiony.Zada-nie zostało wykonane bez zarzutu.Dwie odpowiedzi, obie poprawne. A gdzie trzecie zadanie? O towotnicy? Tam, gdzie. zaczął. Bez numerów Keogh.Tylko trzy zadania z dziesięciu nadawały się.Resztadotyczyła brył, a nie kół i cylindrów.Czy się mylę?Uczeń opuścił głowę, zagryzł wargi i podał podręcznik.Hannant przejrzał kil-ka stron. Towotnica  powiedział. Tak, to zadanie. Przytknął wskazujący palecdo strony, wskazał na rysunek:Podano wewnętrzne wymiary.Mniejsza i większa tuleja były cylindrami peł-nymi smaru: Przez większą przepchano tłok.Pytanie brzmiało:  Jak długa będziestruga smaru uchodząca z małej tulei?Harry przyjrzał się bliżej.42  Myślałem, że się nie nadaje.Nauczyciel zezłościł się. Dlaczego nie powiesz od razu, że to dla ciebie za trudne?  starał się niekrzyczeć. Miałem ciężki dzień i z początku mogłeś mnie nabrać.Dlaczego nieprzyznasz się, że po prostu nie potrafisz?Chłopiec zbladł, kropelki potu pojawiły się na jego twarzy. Potrafię  odpowiedział szybko. Głupi by potrafił.Myślałem, że się nienadaje, to wszystko.Hannant nie wierzył własnym uszom, może zle zrozumiał odpowiedz chłopca. A wzory? Niepotrzebne  odparł Harry. Co ty gadasz, Harry! Pi razy promień do kwadratu razy długość równa sięobjętości.To wszystko, co trzeba wiedzieć.Spójrz!  I szybko zapisał w zeszycie:Objętość dużej tulei:3,14159 x 0,75 x 0,75 x 4,5 / 3,14159 x 0,25 x 0,25Objętość małej tulei:3,14159 x 0,25 x 0,25 x 1,5 / 3,14159 x 0,25 x 0,25Oddał Harry emu ołówek. Masz! Teraz większość można zredukować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl