[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiem, że to zrobiłeś.Valentine po raz pierwszy spojrzał na trupa i powiedział:- Pozostałych Cichych Braci również zabiłem.Musiałem.Mieli coś, czegopotrzebowałem.- Co? Poczucie przyzwoitości?- To - rzekł Valentine, jednym szybkim ruchem wyciągając miecz zza pleców.-Maellartach.Jace stłumił okrzyk zaskoczenia.Rozpoznał ten wielki, srebrny miecz o ciężkimostrzu i rękojeści w kształcie rozpostartych skrzydeł, który kiedyś wisiał nad MówiącymiGwiazdami w sali narad Cichego Miasta.- Zabrałeś miecz Cichym Braciom?- Nigdy nie należał do nich - odparł Valentine.- On należy do wszystkich Nefilim.Tobroń, którą anioł wypędził Adama i Ewę z raju. A na wschód od ogrodu Eden umieściłcheruby i płomienisty miecz wirujący.Jace zwilżył wargi. - Co zamierzasz z nim zrobić?- Powiem, kiedy uznam, że mogę ci zaufać - rzekł Valentine.- I kiedy będę wiedział,że i ty mi ufasz.- Tobie? Po tym, jak uciekłeś przez Bramę w Renwick i roztrzaskałeś ją, żebym niemógł pójść za tobą? I po tym, jak próbowałeś zabić Clary?- Nigdy nie zrobiłbym krzywdy twojej siostrze - oświadczył Valentine z błyskiemgniewu w oczach.- Tak samo jak tobie.- Przez cały czas tylko mnie krzywdziłeś! To Lightwoodowie mnie chronili!- Nie ja cię tutaj zamknąłem.Nie ja uważam cię za zdrajcę i nie ja ci grożę, tylkoLightwoodowie i ich przyjaciele z Clave.- Valentine umilkł na chwilę.- Ale jestem dumny,kiedy widzę że zachowujesz spokój po tym, jak cię potraktowali.Zaskoczony Jace tak szybko podniósł na niego wzrok, że zakręciło mu się w głowie.Wziął głęboki wdech.- Co?- Teraz wiem, że to, co zrobiłem w Renwick, było złe - ciągnął Valentine.-Pamiętałem cię jako małego chłopca, którego zostawiłem w Idrisie, posłusznego każdemumojemu życzeniu, a ujrzałem młodego mężczyznę, upartego, niezależnego i odważnego.Mimo to potraktowałem cię, jakbyś nadal był dzieckiem.Nic dziwnego, że zbuntowałeś sięprzeciwko mnie.- Zbuntowałem? Ja.- Jace a ścisnęło w gardle, jego serce zaczęło dudnić do rytmubolesnego pulsowania w nadgarstku.- Nie miałem okazji opowiedzieć ci o mojej przeszłości, wyjaśnić, dlaczego zrobiłemrzeczy, które zrobiłem.- Nie ma nic do wyjaśniania.Zabiłeś moich dziadków, uwięziłeś moją matkę.Zabijałeś innych Nocnych Aowców, żeby osiągnąć swoje cele.- Każde słowo smakowało wustach Jace a jak trucizna.- Znasz tylko połowę faktów, Jonathanie.Okłamałem cię, bo byłeś za mały, żebyzrozumieć.Teraz jesteś dostatecznie dorosły, żeby poznać prawdę.- Więc powiedz mi prawdę.Valentine sięgnął przez pręty celi i położył dłoń na ręce syna.Dotyk szorstkich,stwardniałych palców był taki sam, jak wtedy, kiedy Jace miał dziesięć lat.- Chcę ci ufać, Jonathanie.Mogę?Jace nie był w stanie wykrztusić słowa.Zdawało mu się, że wokół jego piersi zaciskasię żelazna obręcz, odcinając dopływ powietrza. - Ja.- wyszeptał.Raptem gdzieś nad nimi rozległ się hałas, jakby trzasnęły wejściowe drzwi.PotemJace usłyszał kroki i szepty odbijające się od ścian, od kamiennych murów Cichego Miasta.Valentine wstał i zamknął dłoń wokół magicznego kamienia, tak że została tylko słabapoświata, w której jego postać była niewyraznym cieniem.- Nadchodzi szybciej, niż myślałem - mruknął i spojrzał przez kraty na syna.Poza nikłym blaskiem czarodziejskiego kamienia Jace widział tylko ciemność.Pomyślał o mrocznej istocie, która bezkształtnym cielskiem gasiła przed sobą całe światło.- Co nadchodzi? - zapytał, pełznąc na czworakach w stronę drzwi.- Muszę iść - powiedział Valentine.- Ale jeszcze nie skończyliśmy, ty i ja.Jacechwycił za pręty.- Rozepnij mnie.Chcę móc walczyć, cokolwiek to jest.- Uwolnienie ciebie to nie jest dobry pomysł w obecnej sytuacji - stwierdził Valentine.Czarodziejskie światełko zamrugało i zgasło, pogrążając celę w ciemności.Jace rzuciłsię na kraty.Złamana ręka zareagowała ostrym bólem.- Nie! - krzyknął.- Ojcze, proszę.- Kiedy będziesz chciał mnie znalezć, znajdziesz - powiedział Valentine.Jace usłyszał oddalające się szybko kroki, a potem już tylko własny urywany oddech.* * *Jadąc metrem, Clary nie mogła usiedzieć w miejscu.Spacerowała w tę i z powrotempo prawie pustym wagonie, ze słuchawkami od i - Poda dyndającymi na szyi.Bezskuteczniepróbowała dodzwonić się do Isabelle.Dręczył ją irracjonalny niepokój.Pomyślała o Jasie w  Księżycu Aowcy.Umazany krwią, z zębami obnażonymi wgniewnym warknięciu wyglądał bardziej jak wilkołak niż Nocny Aowca, któregoobowiązkiem było chronić ludzi i trzymać Podziemnych w ryzach.Wbiegła po schodach na Dziewięćdziesiątą Szóstą i zwolniła dopiero za rogiem, kiedyujrzała przed sobą wielkie szare gmaszysko.W metrze było gorąco, a teraz pot wysychał jejna karku, gdy szła popękanym betonowym chodnikiem do frontowych drzwi Instytutu.Zawahała się, sięgając do dużego, żelaznego dzwonka, który zwisał z architrawu.ByłaNocnym Aowcą, tak czy nie? Miała prawo przebywać w Instytucie, tak samo jakLightwoodowie.Zdecydowanym gestem chwyciła za klamkę, próbując sobie przypomniećsłowa, które kiedyś wypowiedział Jace. W imię Anioła..Za drzwiami powitał ją mrok rozjaśniony płomykami dziesiątków małych świec. Kiedy pędziła między ławkami, świece migotały, jakby się z niej śmiały.Po wejściu dowindy, z trzaskiem zamknęła za sobą metalowe drzwi i wcisnęła guzik drżącym palcem.Zebrała całą siłę woli, żeby się uspokoić.Martwiła się, o Jace a czy też obawiała się chwili, wktórej go zobaczy? Jej twarz w lustrze, obramowana podniesionym kołnierzem płaszcza, byładrobna i biała, oczy wielkie i ciemnozielone, usta Madę.Niezbyt atrakcyjny wygląd, doszłado wniosku, ale zaraz odpędziła tę myśl.Jakie znaczenie miał jej wygląd? Jace a na pewnonie obchodził [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl