[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nim ich obezwładniono, postrzelili siedem osób.Zabili dwie.Wśród tych dwóch był inżynier górniczy z Reno, który zarekomendował wysadzenie sztolni.- Szybu - poprawiła go Audrey.- Cicho! - syknął Johnny i skinął ręką na starego, prosząc, by mówił dalej.- Jeden z "kuli", bo tak ich wówczas nazywano, został zabity w burdzie.Najprawdopodobniej dostał nożem w plecy, choć ludzie wolą wierzyć w legendę o szulerze nazwiskiem Harold Brophy, który miał rzucić w niego kartą tak, że poderżnęła mu gardło.Ten, który przeżył, został postrzelony piecio- lub sześciokrotnie.Nie powstrzymało to jednak oburzonych praworządnych obywateli przed powieszeniem go następnego dnia, po parodii procesu przed parodią sądu.Założę się, że obywatele byli cholernie rozczarowani, bo słyszałem, że oszalał do tego stopnia, iż nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje.Na nogach miał łańcuchy, na rękach kajdanki, a mimo to walczył jak lew, przez cały czas wrzeszcząc coś w swoim języku.Billingsley pochylił się lekko.Patrzył chyba przede wszystkim na Davida.Chłopiec odpowiedział mu spojrzeniem szeroko otwartych, zafascynowanych oczu.- Wrzeszczał wyłącznie w języku pogańskich Chińczyków, ale ludzie, wszyscy ludzie, byli przekonani, że on i jego przyjaciel wydostali się z kopalni, by zemścić się na tych, którzy najpierw kazali im zejść pod ziemię, a potem zostawili ich pod ziemią.- Wzruszył ramionami.- Znacznie bardziej prawdopodobne, że było to po prostu dwóch młodych chłopaków z obozu chińskiego, znajdującego się na południe od Ely, nie takich biernych jak większość Chińczyków.Przez ten czas opowieść o tąpnięciu rozeszła się szeroko i ludzie z obozu znali ją z pewnością.Niektórzy z nich mieli prawdopodobnie krewnych w Desperation.No i należy jeszcze pamiętać, że ten, który przeżył strzelaninę, znał po angielsku tylko kilka przekleństw.Trzeba było domyślać się z gestów, o co mu chodzi.No i wiecie, jak ludzie lubią takie nieprawdopodobne zwroty w fascynujących opowieściach.Nie minął rok, a już powtarzali, że ocaleli wszyscy Chińczycy, że słychać, jak rozmawiają tam na dole, śmieją się, jęczą, błagają, żeby ich wypuścić, i grożą zemstą.- A czy to możliwe, żeby dwóch górników wydostało się z chodnika? - spytał Steve.- Nie - odparła Audrey ze swego miejsca przy zejściu ze sceny.Billingsley zerknął na nią, a potem zwrócił podpuchnięte, załzawione oczy na Steve'a.- Sądzę, że owszem, możliwe - powiedział.- Ci dwaj mogli pójść na przodek, kiedy reszta tłoczyła się przy zawale.Jeden z nich znalazł może szyb wentylacyjny, szczelinę.- Bzdury - przerwała mu Audrey.- Żadne bzdury i pani o tym doskonale wie.Na wschód od miasta spotyka się porfir na powierzchni, wygląda jak czarne szkło z zatopionymi w nim rubinami.Tam, gdzie mamy skałę wulkaniczną, zawsze są jakieś szczeliny.- Szansę, że tych dwóch.- Przecież rozważamy hipotezę - wtrąciła uspokajająco Mary.- Żeby milej spędzić czas, to wszystko.- Hipotetyczne gówno - burknęła Audrey, zajadając kolejny precel wątpliwej świeżości.- No, w każdym razie tak to wygląda - zakończył Billingsley.- Żywcem pogrzebani górnicy, dwóch się wydostaje, oszaleli pod ziemią, próbują się zemścić.Potem w starej kopalni złota pojawiają się duchy.Jeśli nie jest to historia na burzę i noc, to już nie wiem, co to jest.- Spojrzał na Audrey i na jego twarzy pojawił się cwany pijacki uśmiech.- Pani tam kopała, prawda? Razem z tymi nowymi.Nie znaleźliście przypadkiem jakichś małych kości?- Jest pan pijany, panie Billingsley - odparowała chłodno Audrey.- Nie.Chciałbym, ale nie jestem.Proszę o wybaczenie, panie i panowie.Mam wielką gębę i mały brzuch.Brzuch też ma swoje potrzeby.Ruszył sceną z pochyloną głową, zgarbiony, zataczając się lekko.Cień, który mu towarzyszył, sprawiał wrażenie swoistej kpiny i przez swą wielkość, i przez to, że wyglądał jak bohater.Buty starego stukały po zakurzonych deskach.Wszyscy się na niego gapili.Nagle rozległo się głośne, mokre plaśnięcie.Członkowie Stowarzyszenia Przeżycia Colliego Entragiana podskoczyli jak jeden mąż.Cynthia uśmiechnęła się niepewnie, podnosząc nogę.- Przepraszam.Pająk.Taki jak te, które widzieliśmy ze Steve'em.Johnny pochylił się z rękami opartymi na udach tuż nad kolanami.- Aha.- Co "aha"? - zainteresował się Steve.- Pająk.A właściwie pająki.- Wyprostował się.Usta miał skrzywione w wyrazie, który nie całkiem był uśmiechem.- Może przybyły z Chin?3Tak! Can ah wan me.Ah lah.Puma otworzyła oczy.Wstała.Jej ogon poruszał się na boki.Właściwa chwila prawie już nadeszła.Nastawiła uszy; drżały lekko.Ktoś wszedł do pokoju za białym szkłem.Spojrzała na szybę, spięta, uważna, badając grunt, sprawdzając odległość i wysokość.Skok musiał być doskonały, jeśli miał skończyć się w środku, a głos w jej głowie żądał właśnie doskonałości.Warknęła piskliwie.Tym razem dźwięk ten wydobył się i z nosa, i z pyska, bo pysk miała otwarty, a wargi podwinięte, ukazujące zęby.Powoli, powoli przysiadała na zadzie.Już prawie czas.Prawie czas.Tak ah ten.4Billingsley zajrzał najpierw do damskiej toalety.Zaświecił latarką w okno.Butelki stały na miejscu.Obawiał się, że silny podmuch wiatru może otworzyć okno wystarczająco szeroko, by strącić na podłogę przynajmniej kilka, wywołując fałszywy alarm, ale nic takiego się nie zdarzyło i już raczej nie zdarzy.Wiatr wyraźnie osłabł.Burza, ta niezwykła letnia burza - niczego takiego w życiu nie widział - wreszcie się kończyła.Miał zresztą ważniejsze sprawy na głowie.Musiał ugasić pragnienie.Pragnienie? Nie, w ciągu ostatnich może pięciu lat to, co kiedyś było pragnieniem, coraz mniej przypominało pragnienie, a coraz bardziej swędzenie, niczym jakiś szczególny przypadek poparzenia trującym powojem, drażniącym mózg raczej niż skórę.Zresztą, co to w końcu za różnica? Wiedział, jak rozwiązać ten problem, i tylko to się liczyło.Poza tym, kiedy się napił, nie musiał myśleć o reszcie świata.O szaleństwie reszty świata.Gdyby chodziło tylko o niebezpieczeństwo, o szaleńca wymachującego bronią, prawdopodobnie zdolny byłby stawić mu czoło, choć jest stary i choć jest pijany.To, co się stało, nie było jednak tak łatwe i proste.Pani geolog upierała się wprawdzie, że tak, że to Entragian i tylko Entragian, ale on wiedział lepiej.Entragian był inny.Podzielił się ze wszystkimi tą opinią i Ellen Carver nazwała go szaleńcem, ale.Lecz przecież.jeśli Entragian się zmienił, pozostaje jeszcze pytanie, w co się zmienił.I dlaczego on, Tom Billingsley, przywiązuje taką wagę do jego zmiany, dlaczego uważa ją za ważną, być może decydującą o ich losie? Nie wiedział.Powinien wiedzieć, powinien widzieć to tak jasno jak nos na swej gębie, ale ostatnio, kiedy pił, wszystko robiło się jakieś takie niestałe.Zupełnie jakby cierpiał na starczą sklerozę.Nie pamięta przecież nawet imienia konia pani geolog, konia z naciągniętymi ścięgnami nogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl