[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczekał, aż ich światła zniknęły w dali za zakrętem, po czym on i Junior odwrócilisię i skierowali w stronę sali zebrań.Miał swoją robotę do wykonania.Kwatera Andrewsa była przestronna, choć umeblowana na sposób spartański.Jako naczelnik zajmował pokoje, które uprzednio stanowiły domenę dyrektorakopalni.Miejsca miał po dostatkiem, lecz brakowało mu mebli, by jezagospodarować.Jako człowiek obdarzony niewielką wyobraznią i nieskłonny doulegania manii wielkości, zaplombował większość pokoi i zadowolił się trzema, pojednym na utrzymywanie higieny, sen i spotkania z gośćmi.W tej chwili pochłaniało go to ostatnie zajęcie.Siedział za skromnym biurkiemnaprzeciwko swego jedynego medyka.Clemens przedstawiał sobą problem.Formalnie był więzniem i można go było traktować tak samo jak pozostałych.Niktjednak, wliczając w to samego naczelnika, nie kwestionował jego szczególnegostatusu.Jako ktoś niższy pozycją od człowieka wolnego, ale wyższy od więznia-dozorcy, zarabiał lepiej niż którykolwiek z pozostałych więzniów.Co ważniejsze,świadczył im - a również Andrewsowi i Aaronowi - usługi, których nie mogliuzyskać od nikogo innego.Clemens górował też nad resztą lokatorów więzienia intelektualnie.Biorąc poduwagę fakt, że na Fiorinie trudno było o partnera do inspirującej konwersacji,Andrews cenił tę jego zdolność niemal równie wysoko jak talenty medyczne.Rozmowa z Aaronem inspirowała mniej więcej w tym samym stopniu, coprzemawianie do kłody drewna.Musiał jednak uważać.Nie byłoby dobrze, gdyby Clemens - czy jakikolwiekinny więzień - nabrał zbyt wysokiego mniemania o sobie.Gdy obaj mężczyzni sięspotykali, prowadzili między sobą ostrożną wymianę słów, tańcząc walca zrównym wyrafinowaniem co dwa doświadczone grzechotniki.Clemens nieustannierozszerzał granicę swej niezależności, zaś Andrews na nowo ją zacieśniał.Czajnik przechylił się nad filiżanką medyka.Polała się z niego herbata.- Cukru?- Dziękuję - odparł Clemens.Naczelnik podał mu plastikowy pojemnik i obserwował, jak jego gość czerpiebiałe granulki.- Mleka?- Tak, bardzo proszę.Andrews przesunął puszkę po stole i nachylił się w jego stronę w skupieniu,podczas gdy Clemens rozjaśniał całkowicie czarny płyn. - Posłuchaj mnie, ty kupo gówna - zwrócił się do swego gościa braterskimtonem.- Jak jeszcze raz odpierdzielisz taki numer, załatwię cię na amen.Medyk odstawił na bok puszkę z mlekiem, sięgnął po filiżankę z herbatą izaczął spokojnie mieszać płyn.W śmiertelnej ciszy, która nastąpiła, porcelanowydzwięk łyżeczki uderzającej regularnie o wnętrze filiżanki wydawał się równiegłośny i zamierzony jak łoskot młota walącego w kowadło.- Nie jestem pewien, czy zrozumiałem - oznajmił w końcu Clemens.Andrews usiadł z powrotem na krześle.Wbił wzrok w swego gościa.- O godzinie 0700 otrzymałem za pośrednictwem Sieci odpowiedz na mojesprawozdanie.Pozwolę sobie zauważyć, że o ile wiem, jest to pierwsza wiadomośćo wysokim stopniu pilności, jaką ten kompleks kiedykolwiek otrzymał.Nawet gdyna Fiorinie znajdowała się czynna kopalnia wraz z rafinerią, nigdy nie spotkał jejpodobny zaszczyt.Czy wie pan dlaczego?Clemens pociągnął łyk herbaty.- Wiadomości o wysokim stopniu pilności muszą być wysyłane przezpodprzestrzeń, by rozwiązać problem czasu.To dużo kosztuje.Andrews skinął głową.- Więcej niż pan czy ja kiedykolwiek zobaczymy.- Czemu więc się mnie pan czepia?- To przez tę kobietę.- Andrews był wyraznie zakłopotany.- Chcą, żeby na niąuważać.Nie, więcej niż uważać.Wyjaśnili bardzo dokładnie, że traktują to jakosprawę o najwyższym priorytecie.W gruncie rzeczy depesza zdołała przekazaćwrażenie, że cały nasz kompleks może pochłonąć czarna dziura, jeśli ta kobieta wchwili przybycia ekipy ratunkowej nie będzie cała i zdrowa.- Dlaczego?- Miałem nadzieję, że pan mi odpowie na to pytanie.- Naczelnik wbił w niegowzrok.Clemens ostrożnie odstawił pustą filiżankę na stół.- Widzę, że nadszedł już czas, by być z panem całkowicie szczerym, sir.-Andrews pochylił się skwapliwie do przodu.Medyk uśmiechnął sięusprawiedliwiająco.- Nie wiem ni cholery.Nastąpiła przerwa.Twarz Andrewsa pociemniała.- Cieszę się, że pana to bawi, Clemens.Jestem zadowolony, że pana to śmieszy.Chciałbym móc powiedzieć to samo o sobie.Czy wie pan, co oznacza podobnadepesza?- %7łe pańska dupa jest zagrożona? - zapytał Clemens miłym tonem.- Nie tylko moja.Nas wszystkich.Jeśli spieprzymy sprawę, jeśli coś się stanietej kobiecie, czy co, będzie nas to kosztowało piekielnie dużo. - Nie będziemy więc mieli trudności z uiszczeniem zapłaty.Ostateczniemieszkamy w samym piekle.- Może pan sobie robić dowcipne uwagi do woli.Wątpię, by miał pan jeszczena to ochotę, gdy wydarzy się coś niefortunnego i niektóre wyroki ulegnąprzedłużeniu.Clemens zesztywniał lekko.- Aż tak im na tym zależy?- Pokazałbym panu samą depeszę, gdyby nie było to wbrew zasadom.Proszę miuwierzyć na słowo.- Nie rozumiem, o co tyle zamieszania - odparł szczerze Clemens.- To fakt, żeprzeszła dużo, ale wielu już przeżyło kosmiczne tragedie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl