[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Robiły mnóstwo szumu.Przelatywały po trzy koło karmnika, a następnie przysiadały na pobliskimkrzewie różanym.Tam rozglądały się ukradkiem dokoła, ćwierkając niewinnie, jakby zajmowałysię własnymi sprawami.Potem, przekonawszy się, że nikt nie patrzy, podfruwały do karmnika,chwytały po orzeszku i śmigały het, wysoko, ponad dachy, śmiejąc się na cały głos.Sprytne, po-myślała Arlene.Marcia wróciła z butelką i dwoma szklankami.Nalała whisky.- Przepraszam, że nie odpowiadałam na twoje telefony, ale przeżywam ciężki okres.Nigdynie powinnam była wprowadzać się do domu o numerze trzynaście.Arlene upiła łyk i wzdrygnęła się.Szkocka była dość mocna, ale wydawało się, że Marcii tonie przeszkadza.- Zostawił mnie - powiedziała Marcia.- Co?- Zostawił mnie.Odszedł i zamieszkał w kawalerce w Fair-view z jakąś dwudziestodwulat-ką.Chce mieć dziecko.Ona też.Ja zostałam wyrzucona na śmietnik.- Ale, Marcio - powiedziała Arlene - sądziłam, że nie chcieliście mieć dzieci?- Nie.Udawaliśmy tylko, że nie chcemy.Za długo to odkładaliśmy, bo oboje byliśmy zbytzajęci robieniem kariery.A potem było już za pózno.Dwa razy poroniłam i na tym się skończyło.- Nigdy o tym nie mówiłaś.- Nie.RL - Och.- Arlene nie wiedziała co powiedzieć.Nie znała się na takich rzeczach.Poronienia tobardzo, bardzo, bardzo trudna sprawa.Zupełnie nie z jej działki.- Kim jest ta panna Faiview? -uznała, że jest to bezpieczne pytanie.- Nie wiem.Jakaś smarkula, którą poznał w nocnym klubie.- Chcesz powiedzieć, że włóczył się po nocnych klubach? W jego wieku? To smutne.- Ma dopiero czterdzieści dwa lata.Jest młodszy ode mnie.- Ale tylko o parę lat.To się nie liczy.- Trzy lata - skłamała Marcia.Miała czterdzieści osiem.- Nigdy nie ufaj młodszemu mężczyznie.Marcia wyciągnęła rękę, żeby ponownie nastawić adapter.Arlene ją powstrzymała.- Przeczytałaś sztukę, którą ci przysłałam?- Nie.Przeczytałam tylko charakterystykę postaci i włożyłam, nie, wrzuciłam skrypt z po-wrotem do koperty.Zaczekaj, zaraz go przyniosę.Weszła do domu i po chwili pojawiła się z brązową kopertą, zaadresowaną dramatycznympismem Arlene.Wyciągnęła skrypt i zaczęła czytać martwym, obojętnym głosem:Colleen to czterdziestopięcioletnia, złamana kobieta.Czuje, że jej życie jest puste i jałowe.Jej jedyna córka, Nuala, jest jej właściwie obca.Jej ciało i psychika odczuły boleśnie ciosy, jakimibyły trzy poronienia i spowodowane depresją pobyty w szpitalu, które po nich nastąpiły.Jej mąż,Mark, odsuwa się od niej, angażując się w inne sfery swojego życia.Colleen Delaney jest na roz-drożu i musi zdecydować, co zrobić ze swoim życiem.Czy zebrać siły i wyjść z dołka, w którymsię znajduje, czy pozwolić mu się wessać jeszcze głębiej.Arlene spojrzała na Marcię z zachwytem.- Jesteś jeszcze lepsza do tej roli, niż sądziłam.- Arlene, jestem tak przygnębiona, że powinnam zagrać Kota w Butach w pantomimie, a niejakąś Medeę w sztuce Isobel Coole.- Marcia, proszę, przeczytaj to najpierw, a potem zdecydujesz.- Przyznaję, przeczytałam kawałek.Rzeczywiście całkiem dobre, ale śmiertelnie przygnębia-jące.Nie jest to sztuka, która podniosłaby mnie na duchu.- Obsada jest dobra.Oni na pewno podniosą cię na duchu.Praca nad tą sztuką na pewnowpłynie korzystnie na twoją psychikę.- Hmm.- Twoim partnerem będzie Richard Power.- Richard Power? %7łartujesz!- Gość honorowy.RL - Jak go zdobyłaś?- To czary.- Boże.Teraz sobie przypominam.Byliście kiedyś małżeństwem, prawda? Byłaś wtedy bar-dzo młoda, a on nazywał się Dick Lennon?- Dick Whelan.- Jezu, rzeczywiście.To musiało być wiele lat temu.Chyba jesteśmy już bardzo stare.- No dobrze, Marcia, ale zatrzymaj to dla siebie.Zrób to dla mnie.Teraz już nikt o tym niepamięta.- Ja pamiętam - odparła Marcia.- Cały czas byliście w kontakcie?- Nie.- Chyba czujesz się trochę dziwnie, pracując z nim teraz.- Właściwie nie.- Jak go zdobyłaś?- Znalazłam sposób.- Richard Power i Marcia Browne.Moja matka będzie zachwycona.Jest jego wielbicielką.Wszystkie starsze panie go uwielbiają, rozumiesz.Będzie mogła się chwalić sąsiadkom.- Marcia Browne? Przecież nazywasz się Marcia Range?- Nie.To ten skurwiel, który właśnie się stąd wyprowadził, nazywał się Range.Ja nazywamsię Browne i wracam do swojego nazwiska.- To niemożliwe.Ludzie nie będą wiedzieli, o kogo chodzi.Twoje nazwisko to znak firmo-wy.Poza tym Marcia Browne brzmi okropnie.Tak może się nazywać sprzątaczka.Mówiłaś, żezdecydowałaś się używać jego nazwiska, bo Marcia Browne brzmiało tak beznadziejnie.- Nie dam mu tej satysfakcji.- Więc może pójdziesz na kompromis? Możesz się nazywać Marcia Browne-Range i pro-blem z głowy.RL Pierwsza próbaSierpień wtargnął do miasta w całym swym upalnym przepychu.Gorące lato osuwało siępowoli w wyschłą, lepką jesień, jak stopniałe lody ściekające w rękaw swetra.Z drzew spadałysuche liście, a ich skurczone ciała szeleściły pod stopami.Spieczona czerwona cegła podmiejskichdomów jęczała cicho nocą, kiedy temperatura spadała, i nawet mrówki, tak, nawet mrówki, rozpo-częły już swój coroczny odwrót.Próby do Na księżycu zaczęły się w poniedziałek dwunastego sierpnia w sali na ostatnimpiętrze starej szwalni koszul na North Great Strand Street.Marcia była obrażona.- Przykro mi, ale naprawdę nie mogę pracować po północnej stronie.Arlene wywąchała ten budynek za pomocą swoich licznych kontaktów w biurach nierucho-mości.Sala była piękna - ogromna, jasna i przewiewna.Na wspaniałej, lekko sprężynującej podło-dze powinno się pracować wygodnie i bezpiecznie.Po koszulowym interesie została przestarzałaklimatyzacja, która zawodziła głucho w całym budynku, jak złośliwy duch.Do biura Arlene trzebabyło stąd odbyć porządny spacer przez całe miasto, mogła więc być pewna, że nie będzie zbyt czę-sto nękana żądaniami i pretensjami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl