[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nachyliła się i potrząsnęłamoją głową trzymając mnie za brodę.— Po raz pierwszy przypomniałeś sobie ten fragment, prawda?Przytaknąłem i zapytałem tępo:— Co to znaczy?— Ona była kochanką twojego dziadka.To wyjaśnia wszystko.Na przykład jej wiek.Jak mówiłeś, nie była zwykłą dziewczyną doposług, tylko kobietą w kwiecie wieku.Na pewno wybrał ją bardzostarannie.Jego gniew to gniew starego byka, który widzi, że młodszyzabiera mu jego własność.Nigdy nie potrafił ci przebaczyć.39— Zaschło mi w ustach — powiedziałem.— To normalne.— Nalała wody do szklanki.— Nie jesteś namnie zły?Wypiłem wodę duszkiem i otarłem usta.— Dlaczego mam się złościć? Nauczyłaś mnie czegoś, ponieważodświeżyłaś mi pamięć.Dlaczego mam się wstydzić za tego staregodrania?— Twoje życie seksualne jest niezbyt zadowalające, prawda? —zapytała spokojnie.— Koszmarne — odparłem.— Latam za każdą kiecką i z tegopowodu mam cholerne poczucie winy.A w łóżku też nie spisuję sięnajlepiej, jak mnie poinformowano.— Myślisz, że to się teraz zmieni?— Ty mi powiedz.Ty jesteś ekspertem.Powoli pokręciła głową.— Nie, jeszcze nie.Zanim się połapałem, wstała, podeszła do drzwi i zamknęła je naklucz.Odwróciła się.Słońce zapalało złote błyski w jej ciemnychoczach.Podeszła do mnie, rozpinając bawełnianą bluzkę.— Biedny Ellis — powiedziała cicho.— Biedny mały Ellis Jackson.Nikt go nie kocha.Nikt go nie kocha, tylko ja.A kiedy ją wziąłem na kanapie, którą tak przewidująco wstawionodo gabinetu, znalazłem się z powrotem w sypialni starego wiejskiegodomu.Znowu na zewnątrz deszcz bębnił o suchą ziemię i przezotwarte okno wpływała wilgotna mgiełka.Znowu czułem strachi bolesną, palącą ekstazę, znowu z bijącym sercem czekałem nakarzące uderzenie bożego gniewu.Ale tym razem nie było żadnejnemezis, żadnej bezimiennej grozy.Tym razem doznałem pełnego,cudownego zaspokojenia.Madame Ny stłumiła krzyk, pewnie ze względu na strażników,i wyszeptała moje imię, ale moje wargi wymawiały imię Helgi i toHelgę wreszcie posiadłem w tym końcowym momencie całkowitegospełnienia.Nic nie powiedziałem St.Claire'owi.Nie wtedy, chociaż wciążpamiętałem jego ostrzeżenie o technikach, jakie stosowali.Znajdowaliantytezę człowieka, słabość, której się wstydził, wywlekali ją naświatło dzienne i podsycali, dopóki nie zdominowała jego osobowości.Ale Madame Ny tego nie zrobiła.Po prostu leczyła przewlekle,bolesne schorzenia mojej psychiki.Nie wiedziałem, jaki miała w tym40ceł, chociaż w ciągu następnych dwóch tygodni doszedłem do pewnego wniosku.Następnego dnia, kiedy wprowadzono mnie do gabinetu MadameNy, zachowywała się chłodno i poprawnie, nie dając nic po sobiepoznać.Ja natomiast zwyczajnie paliłem się do niej.Spacerowała po pokoju, z zapałem i przekonaniem wygłaszającwykład o marksistowskiej dialektyce.— Musisz zrozumieć — mówiła — że to my wygramy, a wyprzegracie.Historia jest przeciwko wam.Niespecjalnie interesował mnie zwycięski marsz światowego komunizmu, ponieważ Madame Ny zatrzymała się metr ode mnie i oparła dłoń na biurku.Posadziłem ją sobie na kolanach, pocałowałem mocno i nakryłemdłonią jej lewą pierś.Przywarła do mnie, objęła mnie za szyję, potemnagle wstała i zamknęła drzwi na klucz.Od tamtej pory byłem pogrążony i ona także.Każdego popołudniaspędzaliśmy coraz mniej czasu na rozmowie, a coraz więcej namiłosnych igraszkach.Myślałem o niej bez przerwy, nie mogłem sięskupić na niczym.St.Claire oczywiście zauważył, że coś się zmieniło.Kilkakrotniepróbował poruszyć ten temat, zwykle żartobliwym tonem, ale jauparcie powtarzałem, że nic się nie stało.— Nie możesz im ufać — oznajmił z naciskiem.— Rozumiesz to,prawda? Nawet jej nie możesz ufać.Ale mu nie wierzyłem i brnąłem coraz głębiej, aż do gorzkiegozakończenia.Sam sobie byłem winien.Było gorące, parne popołudnie pod koniec maja, tuż przednadejściem długo wyczekiwanych monsunów.Madame Ny wydawałasię dziwnie odległa i zatroskana, ale na moje pytania odpowiedziaławzruszeniem ramion.Boże, ależ było gorąco.Cisza przed burzą.Nasze ciała lepiły się odpotu, a jednak ona tuliła się do mnie namiętnie, przymykając oczyw ekstazie, i wciąż pytała, czy ją kocham, czego nie robiła nigdyprzedtem.Jak zwykle zamknęła drzwi na klucz, tego byłem pewien, a jednaknagle poczułem leciutki przeciąg.Obejrzałem się, ale za późno.Długi bambusowy kij, taki, jaki zastępuje miecz w walkach kendo,41klepnął mnie lekko pó ramieniu.Madame Ny szeroko otwarła oczy i odepchnęła mnie, opierając ręce o moją pierś.Chen-Kuen stał na środku pokoju, odziany w szatę kapłana,z kijem kendo w ręku.Za jego plecami widziałem otwarte drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl